Wysiadła na Centralnym. Z jedną torbą i stu dolarami schowanymi w biustonoszu. Koleżanki mówiły: „Idź na Marszałkowską, tam dużo knajp i na pewno gdzieś pracę znajdziesz”.
Był styczeń, śnieg. Myślała tylko o pracy. Zdecydowała się na Polskę, Warszawę, bo blisko domu. Koleżanki wyjeżdżały też do Włoch, Niemiec, Hiszpanii. Ona postanowiła tutaj.
W ten pierwszy dzień w Polsce chodziła od knajpy do knajpy, ale pracy nie było. Szybko zrobiło się ciemno. Stała na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej… Nie wiedziała, gdzie iść, co robić. Wcześniej nie myślała o noclegu. Nie znała ani słowa po polsku. Z kamienicy wyszła starsza pani z psem. Minęła ją. Gdy wracała, ona dalej tam stała. – Pani na kogoś czeka? – spytała. Raisa, tak ma na imię Ukrainka, która postanowiła szukać szczęścia w Polsce, odpowiedziała po ukraińsku, że nie, że ona właściwie nie ma gdzie spać.
Starsza pani przygarnęła ją. Dała jej dach nad głową, w biurze nieruchomości swojego syna. – Chciała ode mnie paszport. Ale mnie ostrzegano: „Nie dawaj nikomu paszportu, bo do burdelu cię wezmą”, więc dałam swój pierścionek, złoty. Powiedziałam: „nic nie ukradnę, nigdzie nie ucieknę”. Poprosiła, żebym umyła okna w biurze. Wysprzątałam wszystko. Przyniosła mi kanapki. Tam nawet prysznic był i ja jak ta księżniczka, najedzona, wykąpana na skórzanej kanapie spać mogłam.
Raisa ze starszą panią przyjaźniły się przez wiele lat.
Spotykamy się na piątym piętrze przy Wilczej w Centrum Praw Kobiet
Pełna energii i piękna kobieta. Wyciąga jeszcze świeże drożdżówki. Do kawy. Dużo mówi. Uśmiecham się przy niej.
Wtedy w styczniu, kilka dni po przyjeździe, 16 lat temu, obiecała sobie, że to już ostatnia restauracja, do której wchodzi. Jeśli nie dostanie pracy, wraca. W staniku nadal trzymała sto dolarów, bo pożyczone, bo jak wróci trzeba będzie oddać. – Mamy komplet, nikogo nie potrzebujemy – słyszy wszędzie. Zastanawia się, co znaczy „komplet”. – Czyli pracy nie ma? – pyta po ukraińsku. Mężczyzna rozkłada ręce. Raisa wychodzi, ale zatrzymuje ją kobieta, jak się później dowie, właścicielka restauracji, Beata. – Jest praca. Proszę poczekać. Okazało się, że w chwili, gdy Raisa weszła do lokalu, w którym za chwilę zacznie pracować, pani pracująca na zmywaku, zemdlała. – Był czwartek, ruch przed weekendem. Potrzebowali kogoś– opowiada. – Ach, jak mi tam dobrze było, najpierw zmywak, później zostałam pomocnicą kucharza. Na początku mi nie ufali, później z wszystkimi się zaprzyjaźniłam – wspomina. – Raisa, a ty umiesz robić ciasteczka – spytała kiedyś pani Beata. Umiała, ale się nie chwaliła, mówiła, że spróbuje. I tak stanęła przy deserach. Życie nabrało trochę blasku, wlało w jej serce nadzieję. Surowa dla niej Polska stała się przyjaźniejsza.
Na Ukrainie zostawiła córkę…
Ona studiowała, nie miała z czego żyć. Ale udało się. Raisa dzisiaj ma też wnuczkę, Ewę. – Kiedy podczas rozprawy sędzia spytała mnie, dlaczego, skoro mi tak źle, nie wrócę na Ukrainę, odpowiedziałam: „Bo tam wojna, bo tam umierają moi rodacy”.
Raisa kochała w Polsce dwa razy. „A gdzie to taka ładna kobieta o tej godzinie idzie?”, o czwartej rano, gdy wracała z pracy, zaczepił ją mężczyzna. – Miał taki głos… Powiedział, że napiłby się kawy i wie pani, że wsiadłam do jego samochodu. Taka głupia byłam. To była miłość od pierwszego wejrzenia… Był ode mnie starszy o 20 lat, po pięćdziesiątce, a ja wtedy jeszcze młoda. Pracował w ministerstwie. Kiedyś przyjechał po mnie bardzo wcześnie rano, ja po pracy, kuchnią śmierdziałam, a on, że chce mnie gdzieś zabrać. Dałam radę w 15 minut doprowadzić się do porządku. Wsiadłam do auta, a tam przygotowana poduszka. „Śpij sobie spokojnie”, powiedział i przykrył mnie kocem. Obudziły mnie kwiaty… Ogromny bukiet róż. Byliśmy w Kazimierzu. Matko, jak tam było pięknie. Zabrał mnie do restauracji. Orkiestra cygańska i on, na kolanach proszący mnie o rękę… Płakałam ze szczęścia, myślałam: „Zobacz Raiska, ty też możesz być szczęśliwa, ktoś może cię kochać, możesz mieć lepsze życie”. To był najcudowniejszy człowiek, jakiego znałam. Planowaliśmy ślub. Pojechałam na Ukrainę po dokumenty, a on postanowił polecieć do córki, która mieszkała w Stanach, żeby osobiście jej o swoich zamiarach powiedzieć. Już nie wrócił… zmarł. Dowiedziałam się od jego przyjaciela.
Nie chciała żyć
Nie chciała nic, tylko, żeby on był, żeby wszystko okazało się pomyłką. Przecież mieli ściągnąć jej córkę do Polski, mieli plany, marzenia. Jej ubrania jeszcze nim pachniały, jego już nie było… – To był najszczęśliwszy rok mojego życia – mówi, a łzy ciekną jej po policzkach… – Taka historia jak w filmie, co nie? – pyta próbując się uśmiechnąć.
Niedługo później straciła jeszcze jedną ważną dla niej osobę. – Pani Beata, właścicielka restauracji chciała mnie wysłać na kurs masażu, miała salon kosmetyczny, mówiła: „Raiska, lecę teraz na wakacje, jak wrócę, to wszystko załatwimy, ja wiem, że ty tam się sprawdzisz”. Ona też nie wróciła. Dzień przed powrotem zginęła w wypadku samochodowym…
Raisa spotykała wielu dobrych ludzi, ale ci najważniejsi ją opuszczali. Znajomi mówili: „Raiska my tu mamy dla ciebie takiego pana. On po rozwodzie. Dobry jest. Może wy sobie razem życie ułożycie”. A ona tak bardzo chciała kochać i być kochaną. Tak pragnęła szczęścia. Tak bardzo chciała mieć kogoś obok siebie, kogoś kto już nie odejdzie, kto się nią zaopiekuje i kim ona mogłaby się zaopiekować.
Poznała go w listopadzie 2002 roku. – Mówił, że rozwodnik, ale kłamał. Był w trakcie rozwodu, w trakcie sprawy, podczas której jego żona mówiła, że się nad nią znęcał. Powiedziałam mu, że mnie okłamał. Że nie chcę go znać, że nie chcę się wiązać z żonatym mężczyzną. Ale on zabiegał, chodził, rozpaczał.. Uległam. Już wtedy go kochałam. Uwierzyłam mu, że on przeżył to co ja, tak pięknie opowiadał. Teraz w sądzie mówi, że ja wtedy rozbiłam mu kwitnące małżeństwo… – A ja wtedy biegałam za nim na wszystkie sprawy rozwodowe, wstawiałam się za nim na policji. Wierzyłam, że on dobry człowiek, ufałam mu. Nie mogłam zrozumieć, jak inna kobieta może tak źle o nim mówić.
Raisa mówi, że dopiero teraz w marcu do niej wszystko dotarło, dopiero przejrzała na oczy. – Ja byłam tak zakochana i głupia. Jak oni mi wszyscy mówili, nie wracaj do niego, rozwiedź się, to myślałam, że oni nie chcą, żebym ja była szczęśliwa. Byłam w tak krytycznym stanie, nie miałam siły jeść, spać.
Uderzył ją
– Jak mężczyzna, którego tak bardzo kochałam, mógł tak postąpić? Wlewał mi do butelki zamiast płynu do płukania chemikalia. Bił mnie pięścią i to tak, żeby śladów nie było. Mówił: „Pamiętaj, że ja wiem gdzie uderzyć, tak żeby nie było widać, i nikt nie dojdzie do tego, od czego ty zdechłaś”. Nawet na obdukcję jechać nie mogłam. Groził, że obleje mnie kwasem, że połamie mi palce. „Później możesz iść i j*bać się” mówił. A w sądzie mnie pytano, czy on zrobił to, co mówił. Ale że co ja niby miałam czekać, aż te groźby się spełnią. Ja dziękuję Bogu, że ja na swoich nogach byłam w stanie wyjść z domu.
Raisa nosi jego zdjęcie w torbie. I zdjęcia swoich najbliższych. Jej cały świat zamknięty jest w torebce. Odchodziła od niego kilka razy. Kiedy z córką i wnuczką przyjechały na Święta, mieszkała z nimi u obcych ludzi, bo on powymieniał zamki w drzwiach. – Mieszkałam w ośrodku pomocy kryzysowej. A on przychodził, mówił, że się zmieni, że kocha. Wróciłam, i co usłyszałam: „A co ty myślisz, że ja bym chciał, żebyś mi ty po domu chodziła i tak śmierdziała?!?”. Ja się wąchałam, kąpałam, wydawało mi się, że śmierdzę. A on bał się, że założę mu sprawę karną, to byłaby kolejna, po tych, które miał ze swoją byłą żoną. Teraz dopiero to widzę. On mnie nie kochał, jemu na mnie nie zależało. On już wtedy prowadzał się z sąsiadką, skrzypaczką, niby przyjaciółką domu. Sąsiedzi mi mówili, a ja udawałam, że tego nie słyszę.
Zima, Raisa miała buty przemoczone, było zimno. Znowu zamki w mieszkaniu zmienione. – Ile można siedzieć u sąsiadów, godzinę, dwie? Sąsiadka mówiła: „Ty taka dobra i piękna Raisa, czemu ty z nim siedzisz. On nad pierwszą żoną się znęcał i nad tobą się znęca”. Wsiadłam w autobus i jechałam aż na lotnisko Chopina, ogrzałam się chociaż trochę. Kiedy mnie uderzył powiedział „Wypie*dalaj”, ale gdzie ja miałam iść? Ja go tak kochałam.
Na policję szła dwa razy. Stała przed drzwiami i się cofała. Ale to dzielnicowi jej pomogli. Nie zakpili z niej, nie zbagatelizowali jej prośby o pomoc. Zawsze byli po jej stronie i za to im dzisiaj jest dozgonnie wdzięczna.
Raisa: – Otwierał mi drzwi ze słowami: „Nejb*na wróciłaś? Ze śmierdzącą pi*dą”. A ja stałam i płakałam. Bo jak można tak mówić do kogoś, o kim mówiło się, że świata poza mną nie widzi, że jestem najlepszym, co mogło mu się w życiu przytrafić. My za rączkę chodziliśmy, my razem do znajomych wychodziliśmy, oni nas odwiedzali, ja gotowałam, pomagałam mężowi w ciężkich pracach, opiekowałam się nim jak chory był, bo żoną jego byłam. A moim obowiązkiem jest się nim opiekować. I on o tym wszystkim zapomniał. Wykreślił to wszystko z pamięci? Mówił przed sądem, że Ukrainka to dobra żona przez trzy lata, bo dla papieru wychodzi za mąż. A ja nie potrzebowałam papieru, ja obywatelstwa nie chcę. Tak bardzo go kochałam…
Kiedyś wpadł w szał. Raisa wraca do domu i co widzi: jej mąż z sąsiadką skrzypaczką piją razem. – „Po jakiego czorta ty do nas przyszłaś. Nie widzisz, jaka u nas jest sytuacja?”, mówiłam do niej. Skrzypaczka wstała i wyszła. To był 8 październik 2012 roku. Od 22:00 do 6:00 rano siedziałam na krześle w kuchni w tych ciuchach w jakich wróciłam z pracy i modliłam się. Od tego czasu nie mówię „Ojcze Nasz”, bo ile razy można od dziesiątej do szóstej rano powiedzieć „Ojcze Nasz”? Wyrzucił wszystko z mojej torebki, szukał mojej karty pobytu, powiedział: „Żebyś nie uciekła, jak już się z tobą rozwiodę, bo kto mi alimenty płacić będzie”. Drętwiały mi ręce i nogi, bo bałam się poruszyć.
O 6:00 rano wyszłam. Tak, jak stałam. Trafiłam do ośrodka dla obcokrajowców. Tam dowiedziałam się Centrum Praw Kobiet i tak w tej sukience przyszłam tutaj. Pani Hania wtedy miała dyżur. Wysłuchała mnie, ale jeszcze długo musiały ze mną pracować, żebym oczy otworzyła. Bo ja mu chciałam dać szansę, bo ja wierzyłam, że on się zmieni, że on przypomni sobie tę naszą miłość. Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Miałam nadzieję, że może ktoś mu coś nagadał, że on tak naprawdę wcale nie myśli – płacze.
Jest sama w obcym kraju. W obcym mieście. Sama jak palec. Jedyne co ma to swoje ukochane kobiety na Wilczej w Centrum Praw Kobiet: – Czy Pani wie, że tu nawet zjeść można, tu nie tylko dobre serca i pomoc, ale nawet kanapkę można sobie zrobić i nikt krzywo nie patrzy. A ile razy ja nie miałam co jeść, w co się ubrać. To dzięki nim zrobiłam kurs dla masażystek. Ja, która nigdy nie uczyłam się polskiego, zdałam z najlepszą oceną. To one dają mi nadzieję i wiarę w dobrych ludzi. Gdyby ich nie było, nie wiem, gdzie ja bym była.
Płakała, gdy jej wnuczka, kiedy przyjechała w odwiedziny do Polski, dziwiła się, że w publicznej toalecie wszystko jest. I papier i mydło i nawet kwiaty stoją. Chciałaby dla niej lepszego życia. Ale najpierw po raz kolejny musi uporać się ze swoim. Musi walczyć o siebie, o swoją godność z człowiekiem, którego kochała. Dobrzy ludzie przyciągają dobrych ludzi. Raisa dzisiaj za opiekę nad niewidomą starszą osobą dostała dach nad głową i wyżywienie.
Ma kłopoty ze zdrowiem: – Gdy idę do mojego lekarza, on zawsze pyta: „Co tam u Pani słychać, Raisko”, nigdy nie pyta, czy coś boli, jakie chcę lekarstwa. Kiedy zaczynam mu opowiadać, mówi: „Miłości pani trzeba”, a wtedy ja proszę o receptę na tę miłość i pokazanie, w której aptece ją kupić można. Bo ja chcę kochać jeszcze. I kochaną chcę być. Wie, pani…
P.S. Pani Ewo, pani naprawdę o mnie napisze? Bo jestem wdzięczna, że ja tu żyć mogę, że takich cudownych ludzi spotykam, którzy mi pomagają. Wszystkim podziękować bym chciała, z całego serca. Bo ja tu obca, a Panią moja historia zainteresowała. Przepraszam, że płaczę, ale to dla mnie takie ważne…