– Jestem kochanką – napisała mi wiadomość na Messengerze z konta nazwanego jakimś nickiem i niewidocznego dla nieznajomych. – Twój blog jest życiowy, więc też chcę Ci opisać moją historię.
„Oboje mamy małżonków. I jak w wielu historiach nie planowaliśmy romansu. Pracujemy razem. Na początku się nawet nie lubiliśmy, dopiero wigilia firmowa wszystko zmieniła. Rozmowa na luzie, kilka drinków, zapomnieliśmy o problemach dnia codziennego. Tak dobrze się nam gadało i tańczyło. Wracaliśmy tą samą taksówką i choć się nie dotykaliśmy, to w powietrzu czuć było napięcie. Napisałam do Roberta jeszcze stojąc na klatce. Cała drżałam. Nie wiem, co mi się stało. Odpisał natychmiast. Pisaliśmy do rana nie chcąc kończyć tej konwersacji.
W pracy zachowywaliśmy pozory, ale te spojrzenia, smsy, wymykanie się na papierosa… Byliśmy jak na haju. Pocałunki w windzie, seks w konferencyjnej, gdy wszyscy już poszli, niby przypadkowe spotkania na siłowni czy basenie.
Mieliśmy dzieci w podobnym wieku, te same problemy, a w domu niczego nieświadome połówki. Długo nazywaliśmy siebie przyjaciółmi, jednak po kolejnych upojnych chwilach tym razem w jego aucie, zdałam sobie sprawę, że ja mam klasyczny romans. Najzwyczajniej w świecie zdradzam męża, a on żonę. Rozpłakałam się wtedy jak dziecko. Zerknęłam w lusterko, z którego spojrzała na mnie z rozmazanym na oczach tuszem jeszcze przepełniona żądzą KOCHANKA.
Byłam kochanką, od pierwszego momentu, pocałunku, sprośnego smsa czy seksownego selfie, jakie Robertowi wysyłałam. Chciałam, ale nie potrafiłam tego zakończyć. Zaangażowałam się, on też. To nie był seks dla sportu, to były rozmowy, zwierzenia, doradzanie sobie i wzajemna pomoc. Oraz zazdrość. On wyjeżdżał z rodziną, a ja śledziłam na fejsie, gdzie są, co robią i czy na zdjęciu obejmuje żonę.
Gdy ja spędzałam czas z najbliższymi, on pisał po kryjomu, że cholernie tęskni i zazdrości mojemu mężowi. Wszystko działo się w sekrecie, w emocjach, bo przecież trzeba uważać, by nie wpaść w głupi sposób. Moje życie kręciło się wokół romansu. Gdy szłam do pracy i miałam Roberta dla siebie, byłam spokojna i radosna. Poza pracą traciłam kontrolę nad tym, co on robi. Byłam nerwowa, złośliwa, wręcz neurotyczna. Nie mogliśmy świętować razem urodzin, świąt, sukcesów. Byłam bliższa niż żona, ale to z nią jeździł na wakacje, na wesela czy weekendy. Z nią zapewne sypiał, jej kupował kwiaty i prezenty. Ja nie istniałam.
Panuje przekonanie, że kochanka rządzi facetem, oplata go niczym bluszcz i przysłania mu świat.
Gdy spędzaliśmy nasze ukradzione chwile być może tak przez moment było, ale potem cały czas to kochanka czeka aż on napisze, zadzwoni. To ja – kochanka walczę sama ze sobą i z wyrzutami sumienia. Z miłosnego haju wpadam w czarną nicość. To nie wokół mnie kręci się jego życie. Ja jestem tylko dodatkiem. W rywalizacji z żoną przegrywam nawet jeśli Robert twierdzi, że jestem boginią seksu. To ja czekam, myślę, tęsknię i czuję na plecach oddech jego żony, bo to z nią spędza weekendy, wybiera płytki do łazienki i komodę do salonu. To z nią jeździ do rodziny, bierze kredyt i ustala urlop.
Ja jestem tylko przygodą, urozmaiceniem, słabością, narkotykiem. Jestem w jego życiu ważna, ale nie na tyle by zostawił żonę i wybrał mnie. Umówmy się, mnie przecież nigdy nie wybierze. Po co Robert ma rezygnować ze stabilizacji? Dlaczego ja mam porzucać dotychczasowe życie, zabierać dzieciom rodzinę? Nasze małżeństwa nie są takie złe…
A romans? Romans jest pociągający, ale przecież w ogóle się nie opłaca. A kochanka? To na niej zawsze skupia się otoczenie obarczając ją winą. Jakby nie spojrzeć zawsze będzie tą złą…Po co Ci to piszę? Bo bycie kochanką to uwłaczająca sprawa, poniżej godności, to nałóg, z którego nie potrafię zrezygnować. Pewnie czekam aż mnie zniszczy, może wtedy któryś związek zakończę. Z żadnym z tych dwóch mężczyzn nie jestem w pełni szczęśliwa. Przy mężu zjadają mnie wyrzuty sumienia, przy Robercie zazdrość. Spalam się. Bywam na haju i w czarnej d…
Dziewczyny, serio nie polecam…