Minął już ponad miesiąc odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Rozstawaliśmy się pełni żalu do zaistniałej sytuacji i w atmosferze wzajemnego oszukiwania się. Powtarzaliśmy, że to nic nie zmienia, a jedynie opóźnia nasze plany, że spotkamy się za dwa tygodnie, że jesteś ze swoją żoną z przymusu, a nie z wyboru. Siła wyższa – muszę zrozumieć. Teraz już wiem, jak bardzo żyłam iluzją i marzeniami, jak bardzo się oszukiwaliśmy…
Nie chciałeś spędzić tej izolacji ze mną – to zbyt okrutne w takiej sytuacji, uzasadniałeś, nie możesz jej tego zrobić, tak nagle zostawić samą w strachu. Dla mnie jednak nie byłeś tak wyrozumiały, opuściłeś mnie, zostawiłeś. Na początku były codzienne telefony – szeptem mówiłeś, jak bardzo tęsknisz, jakie to niesprawiedliwe, jak bardzo nie możesz doczekać się końca tej rozłąki i wyjawienia prawdy.
Wyrywałeś z codzienności kilka minut – gdy ona była w łazience lub wyskoczyła do sklepu, gdy wymknąłeś się ukradkiem do ogrodu. Czekałam, tak bardzo czekałam na dźwięk telefonu i twój głos. Rozczarowywał mnie każdy inny rozmówca, ucinałam wszystkie towarzyskie pogawędki, bo przecież nie mogłam zbyt długo zajmować linii.
Po dwóch tygodniach telefony były coraz rzadsze, mniej było w nich uczuć, więcej pośpiechu i zniecierpliwienia. „Co słychać? Jak się trzymasz?” – pytałeś, jak gdybym była zwykłą znajomą spotkaną przypadkiem na ulicy, a nie kobietą, bez której jeszcze kilka tygodni wcześniej nie wyobrażałeś sobie przyszłości.
Nie trzymałam się wcale, rozpadałam się na kawałki za każdym razem, gdy słyszałam twój głos lub gdy myślałam, co teraz robisz, czy jesteś obok niej, czy razem śmiejecie się, oglądacie nasz serial, a może coś więcej… Później coraz częściej wspominałeś jej imię, nie dzwoniłeś, wysyłałeś zdawkowe wiadomości.
W końcu wyznałeś, że coś się w tobie zmieniło, że musisz wszystko przemyśleć. Rzucałeś sformułowania typu „druga szansa”, „zauroczenie”, „chwilowy kryzys” – przyznaję, że nie słuchałam, bo czułam się jakbym dostała obuchem w głowę.
Kochanku mój, już wiem, że kwarantanna wszystko między nami zmieniła, że oznacza koniec tego, co jeszcze nie tak dawno razem wyobrażaliśmy sobie i wspólnie planowaliśmy. Nie będzie już nigdy jasnej sytuacji, bez kłamstw, oszukiwania wszystkich dookoła i ukrywania się przez współpracownikami. Nigdy nie będzie nas, razem, wspólnie.
Będąc daleko od ciebie przekonałam się, jak niewiele znaczę, jak małe miejsce w twym życiu zajmuję, choć pozwoliłeś, bym przez chwilę żyła w ułudzie i karmiła się nadzieją na więcej, na wszystko. Nie mam do ciebie żadnych praw, nie mogę wymagać niczego, nic nie zależy ode mnie. Przegrałam, teraz doskonale to widzę.
Może na to zasłużyłam, może grzechem było to, że pokochałam zajętego mężczyznę, choć – słowo daję – nie szukałam tej miłości, nie zachęcałam cię, nie zrobiłam pierwszego kroku. Uwierzyłam ci, głupio i naiwnie, dałam się nabrać jak wiele innych kobiet na świecie przede mną i pewnie wiele po mnie. Dałam się przekonać, że z twoją żoną nic cię nie łączy, że to koniec, pomyłka młodości, w której oboje tkwicie, czekając na to, kto pierwszy odważy się odejść. Uwierzyłam, że to wcale nie jest dobrze znany schemat, że to miłość – bardziej skomplikowana, ale jednak prawdziwa miłość. Za karę dotknęła mnie podwójna samotność – ta teraźniejsza, którą odczuwam każdego dnia izolacji, i ta przyszła, która jest mi pisana, gdy wrócimy do normalności.
Czy gdyby nie ta pandemia i nagła rozłąka, wciąż bylibyśmy razem? A może ten romans z góry skazany był na porażkę i jedynie chwilowe trwanie? Nie wiem, jak poukładają się nasze relacje zawodowe, czy będę mogła na ciebie spojrzeć nie czując rozdzierającego bólu. Jak ty sobie z tym poradzisz, jak sobie to wyobrażasz? A może „na wolności” spróbujesz odnowić naszą relację, wrócić do tego, co było? Z jednej strony na to właśnie liczę, z drugiej chciałbym cię wymazać z pamięci, zapomnieć i ruszyć dalej.
Mówią, że po pandemii wrócimy do innego świata – jeśli o mnie chodzi, nie mogli mieć większej racji.