Od dziecka żyłam wizją romantycznej miłości. Chciałam być tą księżniczką, którą dzielny i piękny książę uratuje z wysokiej wieży. Albo zbudzi pocałunkiem. A potem zabierze do zamku i poślubi. Co było dalej, jak potoczyło się ich wspólne życie, zupełnie mnie nie interesowało. Przecież każde wielkie uczucie prowadzi do ślubu – wpajała mi mama i babcia. Najlepiej kościelnego, w białej sukni i z welonem, jako symbolem kobiecej „czystości”.
Dziś myślę tylko o tym, czy kiedy ucichną już weselne dzwony, a zakochana para wyląduje w sypialni, książę stanie na wysokości zadania. I szczerze w to wątpię. I bardzo tej księżniczce współczuje. Bo sama nią jestem.
Czytałam gdzieś, że seks to lustro związku. Jeśli to prawda, nasz seks powinien być wspaniały. Znamy się od dziecka. W naszym małym miasteczku wszyscy się znają. Zakochaliśmy się w sobie na początku liceum – szczenięca, pierwsza miłość. I jak się miało okazać – ostatnia, ta na całe życie. Pierwsze pocałunki, pierwszy raz (zaraz po ślubie), wszystko to przeżywaliśmy razem. Nierozłączna para, taka idealna, zgodna. Razem wyjechaliśmy do miasta na studia, ale zamieszkaliśmy w oddzielnych pokojach w akademiku. Tak nas wychowano. Wmówiono nam, że wstrzemięźliwość przed ślubem to najlepszy sposób, by okazać sobie szacunek i miłość.
W noc poślubną zasnęliśmy obok siebie zmęczeni emocjami i trochę onieśmieleni tym, że oto nagle już wolno nam „więcej”. Nasz pierwszy raz, kilka dni później, był wzajemnym odkrywaniem siebie, swoich reakcji, swoich ciał. I każdy następny prowadził nas dalej, aż do momentu, kiedy ty powiedziałeś „stop”. Tak jest dobrze, wystarczająco. A ja posłuchałam. Dziś wiem, że wbrew sobie. Przecież tak naprawdę chcę więcej. Bo kocham siebie, trochę.
Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i dobrymi partnerami w tym naszym życiu. Zawsze mogłam na ciebie liczyć. Nigdy się nie rozstaliśmy, nigdy nie mieliśmy kryzysów. Nigdy, aż do teraz, kiedy, jak mówisz, „kompletnie mi odbiło”. Bo chcę lepszego seksu i mówię ci o tym głośno. (kiedy mówiłam cicho, udawałeś, że nie słyszysz)
Czy naprawdę jestem aż tak dziwna z tymi moimi pragnieniami? Czy powinnam je schować gdzieś głęboko, zapomnieć? Przecież mam tak wiele, nasze życie to spełnienie marzeń. Dobiegamy 30-tki, wychowujemy dwójkę dzieci, mamy wspólny kredyt na wymarzone mieszkanie w stolicy. I seks, który już nie zaskakuje. Seks raz na dwa tygodnie, jak w kalendarzu. Seks, który trwa góra 20 minut, bo tyle właśnie potrzebujesz. Po cichu, przy zgaszonym świetle, żeby dzieci się nie domyśliły. Na nic moje tłumaczenia, że są tak małe (2 i 4 lata), że nawet gdyby nas „przyłapały” , nie wiedziałaby, o co chodzi.
Dotykamy swoich ciał od 7 lat. I stale dotykamy ich tak samo. Nie wiem, co obudziło we mnie pragnienia, żebyś dotykał mnie inaczej, nie tak pospiesznie, zdawkowo jak dotąd. Nie wiem dlaczego, kiedy urodziło się nam drugie dziecko, ten szybki, przewidywalny seks, przestał mi wystarczać. Ale wiem, że jest mi bardzo źle, kiedy patrzysz na mnie jak na dziwadło, kiedy mówię, że chcę uważności, że chcę, żebyś na mnie patrzył, gdy się przy tobie dotykam. Odwracasz wzrok, wydymasz usta, a w nocy kładziesz mnie zawsze na plecach, żeby szybko wziąć tylko tyle, ile sam potrzebujesz. Ani więcej, ani mniej. Dobrze ci w tym naszym seksie, bezpiecznie. A mi coraz gorzej.
Zrobiłam się nieznośna, tworzę napięcia, żeby się z tobą pokłócić, żeby dać ujście tym emocjom. Nie można odejść od męża z powodu kiepskiego seksu – powiedziała mi przyjaciółka. Takie rzeczy się leczy, o tym się rozmawia, nad tym się pracuje.
Ale co wtedy, gdy ty nie chcesz nic zmieniać? Czy zawsze już będę tylko marzyć, uciekać od ciebie w nocy, zawstydzona, że zdradzam cię w mojej głowie?
Źle być tą bierną księżniczką w seksie, zdobywaną, czekającą na pierwszy dotyk, na słowo. Na wszystko, co mi dasz. Żeby być szczęśliwą kochanką, trzeba umieć brać sobie to, o czym marzysz.