To było na jakimś spotkaniu. Ktoś powiedział: „Nie narzekaj, twój największy sukces to rodzina”. Chciałam się obruszyć. Rodzina przecież jest. Jaka praca?!! Ugryzłam się w język, bo pomyślałam, że rzeczywiście rodzina jest efektem mojej pracy. Mojej i Jego, mojego męża.
Słyszałam, że idealna miłość się zdarza. Znam ludzi, którzy mówią, że nie rozumieją debatowania nad małżeńskimi problemami, bo to jest proste. Jesteś to jesteś. Wybierasz, zostajesz z tym wyborem, nie analizujesz zanadto. Masz szczęście.
„Ach, moi rodzice byli takim dobrym związkiem, dziadkowie, ciotka z wujkiem”. Tak, miłość się zdarza. I jest. Tak szczególnie mówią ludzie młodzi, na pierwszych etapach życia, świeżo zakochani. Tak, wtedy miłość jest prosta. Zapominamy, że wtedy jest po prostu symbiozą, której szuka każdy. Jak miłość, która jest tylko zachwytem mogłaby być trudna? To wtedy karmi nas najbardziej, zaspokaja każdą potrzebę.
Później? Nie zawsze. No chyba, że jest się naprawdę tym idealnym związkiem. Ale ile ich? Znałam ludzi, którzy mówili, że im dobrze. Potem okazywało się, że wcale nie tak bardzo. Że pod tym „dobrze” tętniły problemy, niezaspokojone potrzeby, niewyjaśnione sprawy. Czy tak jest zawsze? Nie wiem, ale często.
Czasami to my nie potrafimy tworzyć związków, obwiniamy o to partnera. To w nas jest dziura. I nie zaspokoi jej nikt. Ani stały parter, a kochanek i kochanka tylko na chwilę. To kiepskie stanąć przed lustrem i powiedzieć: „psuję to”. Dlatego tak pięknie wychodzi nam zalewanie kogoś pretensjami.
Najtrudniejszy dla związku jest ten moment, gdy rozumiesz, że druga osoba wcale nie zaspokoi każdej twojej potrzeby…
Co więcej chce, żebyś ty zaspokajała potrzeby jej/ jego. Brr. To gdzie moja walizeczka? Niekoniecznie ta do pakowania ciuchów i kosmetyków. Walizeczka mentalna, która pozwala ci miękko przesunąć się w inną stronę. Odpuścić. A gdy ktoś w związku odpuszcza to tej relacji już nie ma. Są tylko kredyty, uśmiechy, dzieci i wspólne sprawy. Może dla kogoś dużo, dla mnie za mało.
Kobiety się obwinia za romans, a ja jestem wdzięczna za mój. Jakże to piękna lekcja moich braków. I braków drugiej strony.
Moich braków, bo nie jestem, o cudzie, święta. Bo być może nie mam zasad. Nie miałam ich przez chwilę. Poszłam za instynktem. Fajnie jest to wiedzieć, bo nasze poczucie świętości często zabija chęć pracy nad sobą. „Ja????” Przecież jestem idealna. No to chociaż rozprawiłam się z własną idealnością.
I już w żadnej sferze życia nie chce mi się wierzyć, że jestem idealna. Nie jestem. Łatwiej jest, gdy to wiemy.
Braków mojego męża. Bo w ramionach faceta, w którym się zakochałam zobaczyłam jak dużo rzeczy wypieram i tłamszę w sobie. Ot choćby potrzebę czułości, uwagi. Dziecięce? Być może. Ale to moja potrzeba. Mam ją zabić, bo jest dziecięca? Zabijałam miesiącami. Urodziłam dziecko i przelałam swoją uwagę na nie. Mówiłam sobie, że to normalne i tak jest. Tylko jeśli nie konfrontujemy się ze sobą, jesteśmy jak tykająca bomba zegarowa. I tak wybuchniemy. Jaką cenę ponoszą ludzie za latami skrywane frustracje i żale? Zawsze kończy się tornadem.
U mnie się skończyło. Mów.
Braków naszej relacji. No cóż, jednak większość z nas chce czegoś więcej. Czegoś poza miłymi kolacjami i piciem piwa na kanapie. Jak kumple. Mówią, że małżeństwo powinno być przyjaźnią. Ale małżeństwo nie może być tylko przyjaźnią. Nie dla wszystkich w każdym razie. To za mało.
Mogłam, pewnie, stłamsić to wszystko jak dojrzała i świadoma kobieta. Ale jak miałam to zrobić, gdy wcale taka nie byłam? Nie byłam ani dojrzała ani świadoma.
Byłam dziewczynką, która wyszła za mąż za swojego chłopaka, urodziła dziecko i chciała mieć inne życie niż jej mama. To chyba za mało, by tworzyć dom.
Nie, nie wstawać rano, ogarniać rzeczywistość, załatwiać sprawy, bzykać się pośpiesznie i żyć pośpiesznie.
Gdy jesteś w romansie– choć przez chwilę, jedyne czego chcesz to być z tamtą osobą. Zalewa cię chemia. Zalewają cię słowa, które tamta osoba, często też samotna, mówi do ciebie. A słowa są, wiadomo, jak narkotyk. Im więcej masz w sobie braków, tym bardziej karmią cię słowa. Nie godzę się na to, że mężczyzn ustawia się w roli drani. Niedawno pewna psycholog powiedziała, że kobiety czasem potrafią krzywdzić bardziej. I ja byłam taką kobietą właśnie. Egoistyczną, myślącą o sobie. A może wszyscy tacy czasem bywamy? Bo ile można myśleć tylko o innych. Tylko o dzieciach. O tym co musimy. Może czasem dobrze by było, żebyśmy wszyscy odlecieli, bo wtedy można wrócić. Naprawdę. A nie po prostu żyć w jakiś swoich iluzjach.
Ja zakończyłam swój romans. I to była pierwsza dorosła decyzja, która podjęłam w życiu. Wtedy myślałam: robię to dla mojego dziecka. Robię to dla stabilizacji i obietnic. Robię, by nie żyć jak moi rodzice.
Wtedy, gdy siedziałam w samochodzie Tamtego myślałam, że to jest tylko nasza historia. Miałam niewiele po trzydziestce. Gryzłam palce i międliłam sukienkę. Mówiłam: kocham cię, ale nie mogę z tobą być, pragnę, ale to się nie uda. Mówiłam wciąż: mam dziecko, muszę być odpowiedzialna. Miałam koło siebie rozjuszonego i zmęczonego faceta, który chciał ze mną być. I wymagał dojrzałości, której nie mogłam mu dać. Bo nie byłam dojrzała.
To było takie smutne. Wydawało mi się, że żegnam się największą miłością. Ależ się zdziwiłam słuchając znajomych po latach i oglądając serial „the affair”. I to serio wszystko tak samo? Hmm…./
Potem wylądowałam na terapii z mężem i znosiłam zarzuty jaka jestem straszna.
Terapeutka spytała: – Czy nie uważa pan, że zdrada jest wynikiem samotności i cierpienia? Czy nie czuje się pan współodpowiedzialny?
On się zapienił, porwał kurtkę, wybiegł. Nienawidził terapeutki, choć do tej pory uważałam go za najbardziej dojrzałego faceta na świecie. Ale wszyscy mamy słabości, prawda? To było dla niego za trudne. Dźwigać odpowiedzialność za to, że ktoś go zranił.
A ja wylewałam frustracje całego życia. Milion słów, których zawsze się bałam. Zawsze myślałam, że jak pewne rzeczy się powie to jest koniec świata. Druga osoba odejdzie. Zniknie. Ale to nieprawda. Czasem gdy mówisz: „mam żal”, „jestem zła”, „brakowało mi tego i tamtego” otwierają się kolejne drzwi. Ta druga strona może odejść, ale możecie mieć też lepsze, fajniejsze życie. Razem.
Ktoś mi powiedział, że miłość jest wtedy, gdy możecie zalać się frustracją i nikt nie odejdzie. Nie dlatego, że jest masochistą, ale dlatego, że wierzy, że TA druga strona jest miłością. Bo chce z nią być. I gdy to osiągniesz, masz najwięcej. Masz coś poza uniesieniami, poza chemią, poza dziecięcą potrzebą bycia i potrzebą symbiozy.
Dziś pewna osoba zapytała mnie: „Dlaczego skoro wszyscy chcemy tego samego, to dlaczego tak często się mijamy?”. Jasne, chcemy miłości, ale przecież na różnych etapach różnej, czasem wściekamy się z powodu naszych niezaspokojonych oczekiwań, a czasem się nie wściekamy tylko idziemy gdzieś dalej.
Za często porzucamy. Bliska mi osoba porzuciła żonę dla innej kobiety. Potem odeszła od innej kobiety, bo …. coś się wypaliło.
Jestem wdzięczna mojemu mężowi, że nie odszedł.
Mówił: „kocham cię”, gdy wątpiłam.
Mówił: „damy radę”, gdy chciałam się zgubić.
Mówiła: „nie bądź dzieckiem”, gdy nim byłam.
Że zawsze wyciągał do mnie rękę. To coś więcej. Coś poza seksem, coś poza chemią, uniesieniem, obłędem. To trwałość. Kiedyś jej nie doceniałam. Po latach staje się kotwicą w szalonym świecie, gdy wszyscy sobie coś obiecują, a potem nie dotrzymają, znikają i z miną niewinnego dziecka oznajmiają: „Ojej, obiecywałem/ obiecywałam? Przecież to było wtedy”. Magiczne „wtedy”. W tamtych emocjach, w tamtym życiu. To dar spotkać kogoś dla kogo przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to jest jakiś ciąg przyczynowo– skutkowy. Życie nie składa się z urwanych historii, czy uniesień, ale z odpowiedzialnośći.
Tego dziś prawie nie ma.
Kochani, miłości nie uczy nas ten, kto do nas mówi. Miłości uczy nas ten, kto przy nas jest. Bez względu na wiele rzeczy.
A faceci, no cóż, kochają czasem znacznie mądrzej niż my.