Go to content

„Miotasz między obcymi łóżkami”. Tak smakuje seks w żałobie

"Miotasz między obcymi łóżkami". Tak smakuje seks w żałobie
Fot. iStock / Marco Rosario Venturini

Mateusz: – Ewa – moja żona, zmarła cztery lata temu. Byliśmy szczęśliwi przez tyle lat, mieliśmy dwoje dzieci. Zachorowała nagle i tak samo szybko odeszła. Miałem wtedy 34 lata, cały dom na głowie i to nasze wspólne ogromne i puste łóżko. Kiedy odchodzi ktoś, kogo każdy dotyk znasz niemalże na pamięć, nie jesteś sobie w stanie wyobrazić nic. Zwłaszcza bliskości innej osoby. Robiło mi się niedobrze, gdy słyszałem, że taki jeszcze jestem młody, że jeszcze wszystko przede mną. Że powinienem kogoś mieć. Może nie od razu wchodzić w nowy związek, ale chociaż się spotykać, spędzać miło czas. Nie mieściło mi się w głowie, że mógłbym dotknąć innej kobiety, że pościel z małżeńskiej sypialni miałaby obco pachnieć. Po siedmiu miesiącach od pogrzebu życie się jakoś toczyło, czas leczył tyle, ile mógł. Byliśmy na wyjeździe służbowym, Kalinę znałem już od dawna, pracowała w naszej firmie. Wylądowaliśmy w jej pokoju, uprawialiśmy seks przez kilka godzin. Zawsze mi się podobała, nie wiem czy była podobna do mojej żony. Była pociągająca, miała piękne ciało. Nie ukrywam, że z nią było mi łatwiej, zrobić to ten „pierwszy raz” po stracie Ewki. Byłem jak zwierzę. Kompletnie tego nie rozumiałem i do dziś o tym myślę. Bo przez kolejny rok miałem wiele partnerek, więcej niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Nie wiem, jak to się stało, czego szukałem. A może raczej przed czym uciekałem. Przed wspomnieniem kogoś, kto już nigdy nie wróci. Zagłuszałem tęsknotę, która dusiła każdej nocy.

Te oraz inne wypowiedzi są typową reakcją na wzrost libido, w okresie żałoby, po bliskiej osobie. Niektórzy mogą poczuć zaskoczenie. Najczęściej bowiem uważa się, że w okresie po stracie następuje tzw. libido deficiens, czyli spadek potrzeb seksualnych. Obserwacje potwierdzają, że bezpośrednią konsekwencją przeżywanego dramatu śmierci jest wycofanie się. Odsunięcie się od świata, zerwanie więzi emocjonalnych. To w konsekwencji prowadzi także do znacznego obniżenia potencjału seksualnego, a nawet do abstynencji.*

– Michał miał wypadek samochodowy. Pojechał po zakupy, z których już do mnie nie wrócił. Byliśmy ze sobą od liceum, prawie dwa lata, mieszkaliśmy razem od kilku miesięcy. Nie zdążyliśmy się zaręczyć, choć może, gdyby żył, też by do tego nie doszło.

Agnieszka jest już teraz mężatką i świeżo upieczoną mamą. – Po jego śmierci, dwa tygodnie po pogrzebie, upiłam się z jego kolegą. Nie wychodziliśmy z łóżka przez pół dnia. Ale gdy wróciłam do domu, zaczął się koszmar. Myłam się pod prysznicem aż do starcia naskórka, czułam obrzydzenie. Pojechałam na cmentarz, błagałam go o przebaczenie. A potem, znowu się z kimś spotykałam. To mi pomagało na chwilę zapomnieć. Albo łudzić się, że wracam do normalności, do życia. Wmawiałam sobie, że to przecież nic takiego, że to takie naturalne. I że nikt nie ma prawa mnie oceniać. Tylko, że za każdym razem miałam coraz większe wyrzuty. Tak jakby ten seks był czymś złym. Bywały momenty, że czułam się jak w matni. Z jednej strony, gdy wychodziłam, poznawałam nowych ludzi i facetów, z którymi miałam romanse, czułam się lepiej. Jakby życie do mnie wracało. Z drugiej jakieś pretensje do siebie, że tak nie można, że Michaś się w grobie przewraca jak to widzi. Obłęd. Ludziom się wydaję, że w żałobie wszystko jest czarne, mroczne. I jest, tylko druga część ciebie boi się tego mroku, ucieka przed nim. I ląduje w obcym łóżku, owinięta cudzą kołdrą.

Jest jednak druga strona medalu. Wielu ludzi reaguje na śmierć odwrotnie do tego schematu. Ich libido wzrasta od razu po śmierci bliskiej osoby. Tymczasem rozbudzone potrzeby seksualne, w okresie żałoby po śmierci bliskiej osoby, także są naturalną reakcją na tę śmierć. Ściślej, jest to reakcja na czające się widmo depresji, w wyniku tej śmierci. Wzrost libido jest w tym przypadku formą obronienia się przed owym wycofaniem, zamrożeniem, pogrążeniem w ciemnościach cierpienia. Seks jako zaprzeczenie abstynencji i jako symbol witalności staje się swoistym zaprzeczeniem śmierci.*

Agnieszka: – Dziś to widzę wyraźniej i inaczej na to patrzę. Wyzbyłam się poczucia winy, które mi towarzyszyło. Ale to trwało nawet, gdy poznałam obecnego męża. Jakbym nim chciała zapełnić pustkę w sobie. Tę stratę, której przecież tak naprawdę nie odbuduje już nic. Najgorszy był ten osąd ludzi, tych którzy źle o mnie mówili, że Mateusz jeszcze dobrze nie odszedł, a ja się puszczam. A ja wtedy kompletnie nie rozumiałam swojego zachowania. Zawsze sobie wyobrażałam, że po stracie ukochanego, tylko się cierpi. Nosi czarne ubrania, nie dba o siebie, odcina się od świata. Dopiero po latach zrozumiałam, że to też  była żałoba. To, że ten seks był taki jaki był, że w ogóle się zdarzał. Że to było moje ciche wołanie o pomoc. I niemy krzyk rozpaczy, gdzie każdego dnia musisz coraz bardziej boleśnie uświadamiać sobie, że śmierć zabiera bezpowrotnie. Karmi się twoim żalem i lękiem. Tym, że się miotasz między obcymi łóżkami. I wymiotujesz potem na swój widok w lustrze. Że to cierpienie nas wypacza, sprawia, że szukamy ucieczki od smutku, od tego ciągłego uczucia ucisku na sercu.

Pewnie gdybym sama przez to nie przeszła, nie umiałabym dziś tego zrozumieć. Może też myślałabym stereotypowo, że żałoba to tylko ślęczenie na cmentarzu i ciągłe oglądanie wspólnych zdjęć. I, że powroty do ” normalności” są łatwiejsze, prostsze. A prawda wygląda tak, że wracamy całe życie. Bo jeśli partner nas po prostu zostawi, to też nie wyobrażamy sobie nikogo innego u swojego boku. I też na nowo musimy się uczyć, że wejście w nowy związek czy do innej sypialni nie jest niczyją winą. Że w ogóle nigdy nie powinniśmy tego rozpatrywać w takich kategoriach, bo życie pisze nam różne scenariusze. Nie zawsze zgodne z naszymi zamierzeniami. I zaskakuje. Na tyle mocno, że gubimy się nawet na znajomych ścieżkach.


*żródło: psychosztuka