Go to content

Mąż wybaczył mi romans i za to go znienawidziłam. Wolałabym, żeby krzyczał, wyzywał i… puścił mnie wolno

Fot. iStock / Martin Dimitrov

Czy zdarzyło wam się kiedyś popełnić błąd z pełną świadomością tego, że robicie źle, idziecie w niewłaściwym kierunku, działacie na własną szkodę? Na pewno, w końcu to takie ludzkie. Wkładamy rękę do ognia, choć wiemy, że grozi to poparzeniem. Stojąc na wysokości patrzymy w dół, choć efektem tego jest paniczny strach i zawroty głowy. Sięgamy po kolejną czekoladkę, choć dobrze wiemy, że potem będziemy tego żałować. Wikłamy się w romanse pomimo tego, że mamy świadomość zniszczeń, które nagłe porywy uczucia wywołają.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zdradzę swojego męża, roześmiałabym mu się głośno prosto w twarz i nazwała szalonym. Ja, oddana żona, przykładna matka, wierna i lojalna wobec osoby, której przysięgałam miłość i szacunek do grobowej deski. Ja, która z niedowierzaniem kręciłam głową na plotki o romansach znajomych i cmokałam z dezaprobatą na wieść o cudzołóstwie. Teraz już wiem, jak bardzo można się pomylić, jak wiele prawdy jest w słowach poetki „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”.

Swojego kochanka poznałam podczas organizowania urodzin męża – czy to nie ironia losu? Czterdziestka, okrągły jubileusz, niespodzianka w restauracji z udziałem rodziny i przyjaciół. Miało być pięknie, magicznie i wyjątkowo, tymczasem okazało się początkiem końca. Paweł był właścicielem lokalu i to właśnie z nim uzgadniałam wszelkie szczegóły. Najpierw mailowo i telefonicznie (już sam jego głos nieco mnie zauroczył, zawsze miałam słabość do niskich i głębokich tonów), potem osobiście. Pierwsze spotkanie twarzą w twarz było niczym wstrząs – powitanie, podanie ręki, rozmowa, moje miękkie kolana i zdenerwowanie, jego ujmująca uprzejmość, elegancja i spokój. Nie stało się wtedy nic, a mimo tego byłam oszołomiona i nie mogłam przestać o nim myśleć.  Karciłam się w myślach, mówiłam sobie „głupia, chyba dopada cię kryzys wieku średniego„, łudziłam się, że moje uczucie szybko minie. Ale stało się inaczej.

Paweł zadzwonił parę dni po naszej pierwszej rozmowie w cztery oczy, chciał doprecyzować pewne szczegóły, omówić menu, wystrój. Zaproponował kolejne spotkanie, na które z radością się zgodziłam. Byłam tak pewna samej siebie, wyznawanych zasad i własnej uczciwości, że zlekceważyłam wszelkie niepokojące objawy – staranniej zrobiony makijaż, dłużej niż zawsze wybieraną sukienkę, euforię niczym u licealistki i skupianie się na obcym mężczyźnie zamiast na własnym mężu i szykowanej niespodziance. Sprawy związane z urodzinami omówiliśmy w godzinę, ale żadne z nas nie zamierzało kończyć spotkania – nie wiedzieć kiedy przeszliśmy „na ty”,  kawa zamieniła się w obiad, a rozmowy zawodowe w osobiste tematy i zwierzenia. Dobrze wiedziałam, że proszę się o nieszczęście, że popełniam błąd, którego będę później gorzko żałować, jednak znajomość konsekwencji nie powstrzymała mnie przed brnięciem w tę fatalną sytuację.

Pierwszy pocałunek miał miejsce podczas… urodzin męża! W pośpiechu, ukradkiem, w restauracyjnej szatni, jego ręce na moim biodrze, głębokie spojrzenie w oczy, zapach perfum, który do tej pory czuję, gdy zamykam oczy i przypominam sobie tamtą chwilę. Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat całowałam innego mężczyznę! Czułam się z tym paskudnie, a jednocześnie fantastycznie. Wyrzuty sumienia dopadały mnie naprzemiennie z pragnieniem czegoś więcej, wewnątrz toczyłam walkę serca z rozumem. Chociaż nie, rozum mi odebrało kompletnie, zostało tylko serce, które wyrywało się w kierunku Pawła.

Zaczęliśmy się regularnie spotykać. Nauczyłam się okłamywać najbliższych bez mrugnięcia okiem, stałam się mistrzynią wymówek i oszustką doskonałą. Dobry humor tłumaczyłam sukcesami zawodowymi i zdaną maturą syna, zmiany w wyglądzie kryzysem zbliżającej się czterdziestki, wieczorne wyjścia z domu wynikały z nieszczęścia przyjaciółki i konieczności jej pocieszania. Prowadziłam podwójne życie łudząc się, że uda mi się tak lawirować bez końca; zaślepiona namiętnością i miłością czułam się bezkarna, poza prawem i wszelkimi zasadami. Ale mąż znał mnie zbyt dobrze, by po pewnym czasie nie zorientować się, że dzieje się coś złego, że myślami i sercem jestem gdzieś zupełnie indziej…

Przyparta do muru, zarzucona przez niego pytaniami, do wszystkiego się przyznałam i postanowiłam skończyć z kłamstwami – jednak została we mnie odrobina przyzwoitości i szacunku do samej siebie i małżonka. Choć było mi ciężko z tym, co zrobiłam, z tym, że zniszczyłam nasze życie, w głębi duszy poczułam się lekka i wolna, zrzuciłam z siebie ciężar i byłam gotowa ponieść konsekwencje, zmierzyć się z rozwodem, cierpieniem dzieci, niedowierzaniem znajomych. Byłam gotowa na nowo ułożyć sobie życie u boku Pawła – tak, i o tym wtedy myślałam! Ale mąż odebrał mi tę możliwość – wybaczył mi romans, zaproponował terapię, nawet wziął na siebie część winy i obiecywał poprawę. Byłam zszokowana, bo spodziewałam się czegoś innego. Wolałabym, żeby krzyczał, wyzywał, obwiniał, rzucał talerzami i powiedział jasno, że to koniec. Okazał się jednak dobrym i kochającym mężczyzną, za co… zaczęłam go nawet nienawidzić – jak teraz miałam go opuścić? Jak miałam odwrócić się do niego plecami i rozpocząć nowe życie? Dlaczego musi być taki szlachetny?

Poprosiłam Pawła o chwilę cierpliwości, czas na namyślenie się i poukładanie emocji. Jestem kompletnie rozdarta od środka, pełna wątpliwości i niezdolna do podjęcia decyzji. Serce i namiętność ciągną mnie w jedną stronę, a poczucie odpowiedzialności za rodzinę i szacunek wobec człowieka, z którym spędziłam większość życia podpowiada coś zupełnie innego. Co powinnam zrobić? Nie wiem… Czuję, że bez względu na dokonany przeze mnie wybór, przyniesie on ból i cierpienie – moje własne i innych.