Go to content

„Obiecałam ci, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Dziękuję, że mogłam być twoją żoną. Kiedyś jeszcze się spotkamy”

Fot. iStock / splendens

Książę z bajki

Już na początku liceum wiedziałam, że szybko założę rodzinę. Że los postawi na mojej drodze księcia z bajki, który wsunie na moją stopę zagubiony pantofelek, albo obudzi mnie pocałunkiem, kiedy będę spała. Moi rodzice nie byli zachwyceni, kiedy oznajmiłam im, że nie wybieram się na studia. Jak ja – ich wychuchana córeczka, mogłam tak zawieść i rozczarować. W ramach buntu wobec mojej decyzji, zakręcili mi finansowy kranik. Maturę zdałam z wyróżnieniem. Chwilę później zaczęłam pracę w osiedlowym markecie. Dlaczego tak upierałam się przy swoim? Bo był Bartek, a ja byłam zakochana.

Fura, skóra i komóra

Byliśmy w małym klubie, gdzie piliśmy tanie wina i rozmawialiśmy o naszym prawie już dorosłym życiu. On siedział w rogu loży, miał przyniszczoną skórzaną kurtkę, bawił się telefonem. Czasem coś przytakiwał, sam mówił niewiele, za to nieustannie się uśmiechał. Nie tańczył. W pierwszym momencie miałam go za nadętego bufona, ale jego uśmiech mnie obezwładniał. Kiedy za oknami zaczynało już świtać, spytał  naszego wspólnego kumpla, czy może mu podstawić furę’. Damian wstał kiwając znacząco głową. Parsknęłam śmiechem, zerknął na mnie, ale nic nie powiedział. Chwilę później Damian postawił obok niego wózek inwalidzki i pomógł mu się przesiąść na niego. Nigdy w życiu się tak nie wstydziłam.

Nic się nie martw

Znalazłam jego profil na naszej klasie i go przeprosiłam. Umówiliśmy się nazajutrz. Później było drugie i kolejne spotkanie. Szybko wybuchło uczucie między nami. Euforia, która mi towarzyszyła, kiedy byłam przy nim, była mi dotąd nieznana. Kiedy powiedziałam rodzicom, że mam chłopaka zarządzili, żebym go przyprowadziła. Nie uprzedziłam ich, że Bartek jest trochę inny, że choruje. Obiad przebiegł w chłodnej atmosferze, ojciec poprosił mnie na stronę. Dostałam reprymendę, że jestem młoda, powinnam się uczyć, żyć, bawić, i że nie taki powinnam pchać wózek. Byłam zakochana, a rodzice rozbijali moje marzenia ostrymi słowami. Ojciec nie był dyskretny, Bartek słyszał naszą rozmowę. Miał wiele taktu, został do deseru, potem nieśmiało zakomunikował, że jest już nieco zmęczony. ‘Nic się nie martw’ – usłyszałam, kiedy opuściliśmy próg mojego domu.

Papierek papierkowi nierówny

Był starszy ode mnie o cztery lata. Mimo zdiagnozowanego dziecięcego porażenia mózgowego, dzięki wieloletniej rehabilitacji, był sprawny intelektualnie, świetnie znał się na informatyce, miał przyznaną rentę, pracował też zdalnie w domu. Nie mogłam wyjechać z miasta, bałam się, że próba czasu w naszym przypadku się nie sprawdzi, że nasza miłość tej rozłąki nie przetrzyma. Ze strony rodziny i bliskich nie otrzymałam empatii ani zrozumienia. Dziwili mi się, że pakuję się w bagno, w którym ugrzęznę. Bartek nalegał, żebym nie rezygnowała z marzeń, choć dla mnie te studia to był tylko papierek. W sylwestrową noc to ja mu się oświadczyłam. „Przecież ślub to tylko papierek, jesteś pewna?” – pytał mnie wiele razy. To prawda, ale dla mnie ten miał mieć inną rangę ważności.

Kto pierwszy ten lepszy

Pobraliśmy się, wynajęliśmy niewielkie mieszkanie. Pracowaliśmy, cieszyliśmy się życiem i sobą, chodziliśmy na spacery. Nieopodal naszego domu był niewielki zalew, a tuż przy nim ścieżka rowerowa. Wsiadłam na rower, tuż obok mnie sunął Bartka wózek. „Kto pierwszy ten lepszy” –  rzucił hasło i zaczęliśmy się ścigać. Jedno z kół niefortunnie najechało na duży kamień, Bartek upadł na ziemię. Karetka zawiozła go do szpitala, a tam wstępna tomografia, a potem rezonans rzuciły nam kłody pod nogi. Guz mózgu – tak brzmiała diagnoza. Szczęście w nieszczęściu – to miało być tylko kontrolne pourazowe badanie. Ale jak to, przecież nie było żadnych objawów – byliśmy oboje  w szoku. Panikowałam, zalewałam się łzami. Modliłam się do Boga, żeby uczynił cud, żeby to była nieprawda. „Nieoperacyjny” – powiedzieli lekarze. Bartek w przeciwieństwie do mnie był oazą spokoju. „Wygram z tym rakiem”- powtarzał. Teraz tak na poważnie się „pościgamy” – podobnie jak w momencie poznania obezwładniał mnie swoim uśmiechem.

A ja będę twym aniołem

Zaczęła się walka o każdą wspólną chwilę. Nie liczyło się dla mnie nic innego, jak tylko spędzać z nim jak najwięcej czasu, być uważną na jego potrzeby, wspierać go i dawać nadzieję. Pukałam od drzwi do drzwi, od lekarza do lekarza, szukałam alternatywnych rozwiązań. Wiedziałam, że życie podarowane jest nam na chwilę, ale chciałam, żeby ta z nim trwała bez końca. Codziennie pytałam go, co go dziś ucieszyło, podkreślałam, jak bardzo go kocham. Od momentu feralnej diagnozy zauważyliśmy, że przegapiliśmy jej pierwsze symptomy zwalając je na niepełnosprawność wynikającą z Bartka choroby. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Którejś nocy, kiedy myślałam, że Bartek śpi szeptałam tuż nad jego głową, że co ja zrobię, kiedy mi go kiedyś zabraknie. Nie spał. Odwrócił się i zanucił mi piosenkę: „A ja będę twym aniołem, twą radością, smutkiem żalem, będę gwiazdką na twym niebie, będę zawsze obok ciebie”.

Zabierz mnie nad morze

Drzwi naszego domu się nie zamykały, choć życie zweryfikowało kilka przyjaźni. Pewnego dnia Bartek, tuż po obiedzie, powiedział mi znienacka: „Zabierz mnie nad morze”. Szybko skrzyknęłam znajomych, starym granatowym busem trzy dni później słuchaliśmy rozbijających się o brzeg fal na plaży w Międzyzdrojach. Nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego. Był bladziutki, wystawiał nos do słońca. Śmiał się, schylał się po muszelki i kamienie, żartował. Tak bardzo chciałam wierzyć w cud, w to, że będzie jeszcze zdrowy. Po powrocie do domu jego stan znacznie się pogorszył. Wtedy z jego ust padła kolejna prośba. Błagał, bym nie zawoziła go do szpitala.

Choć w snach do mnie przyjdź

Widziałam, że odchodzi. Trzymałam go za rękę, czytałam mu jego ukochane kryminały. Myłam, pielęgnowałam. Zorganizowaliśmy szpitalne łóżko z materacem przeciwodleżynowym. Nie mogliśmy już porozmawiać, marzyłam, by chociaż zaczął przychodzić do mnie w snach. W pracy wzięłam urlop, chciałam do końca być przy nim. Nigdy nie podjęłam studiów, tymczasem przy moim boku miałam najlepszego wykładowcę na świecie. Człowieka, który nauczył mnie miłości i czerpania radości z życia. Nauczył mnie pokonywania słabości, pokory, doceniania.

Oraz że cię nie opuszczę…

Człowiek jest zwierzęciem stadnym, być może jeszcze kogoś poznam, na ten moment chcę być sama. Kiedy patrzę na inne pary, które mijam na ulicach, jest we mnie żal. Pozwalam sobie czasem na łzy, nie jestem supermenką, nie muszę, nikt ode mnie tego nie wymaga. Żałuję, że nie zdążyliśmy mieć dzieci, myślę, że mała uśmiechnięta buzia wynagradzałaby mi wszystkie smutki. W dzień pogrzebu wsunęłam mu do kieszeni marynarki maleńką karteczkę. Brakowało mi słów, a czułam, że potrzebne jest nam ostatnie pożegnanie. 'Byłeś trochę inny niż wszyscy, ale lepszego ciebie nie mogłam sobie wymarzyć. Obiecałam ci, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Dziękuję, że mogłam być twoją żoną. Kiedyś jeszcze się spotkamy.’ Wierzę, że ją przeczytał.  Od zawsze wierzyłam w cuda.