Nawet nie wiem jak to dokładnie się stało, po którymś weekendzie, który polegał tylko na przeczekaniu do poniedziałku i oczekiwaniu kolejnego spotkania, poczułam dziwny niepokój. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież wszystko grało. Zaczęłam w miarę normalnie funkcjonować, chodziłam do pracy i nawet byłam w stanie się na niej skupić. W domu starałam się być dobrą mamą, potrafiłam już zająć się też innymi sprawami niż ON, z mężem układało się jako tako.
A ja czułam, że coś wisi w powietrzu, tylko nie wiedziałam co. Miałam rację…
Kiedy zadzwoniłam do niego w sprawie naszego spotkania, głos usłyszany w słuchawce nie był już tym głosem. Zbył mnie… Nie miał czasu się spotkać, bo praca, bo dom.
Poczułam się jakbym dostała zimny prysznic. Obudziłam się z letargu. Wróciłam do rzeczywistości. I to był dla mnie szok.
Początkowo tłumaczyłam to sobie, że przecież nie można żyć na ciągłym „haju”, każdy z nas miał przecież własne życie, były dzieci i nasze drugie połowy.
Niby nie powiedział, że to koniec. Ale ja czułam. Czułam, że to tylko kwestia czasu.
Zniknęło kilkanaście telefonów w ciągu dnia, spotkania były coraz rzadsze i powróciły tematy służbowe, nagle też pojawiły się uniki z jego strony. Gdy pojawiałam się w jego firmie w nasze ustalone dni, jego nie było. Sprawy służbowe zaczął załatwiać przez pracowników. Nie wiedziałam do końca co się dzieje. Czułam, że coś jest nie tak, ale chciałam, żeby mi to powiedział, chciałam mieć pewność, że to koniec. A on nic. Zapadał się pod ziemię. A ja nie miałam odwagi zapytać, co się dzieje.
Tak mijały kolejne tygodnie, właściwie czekałam, że coś się zmieni, że może rzeczywiście miał dużo pracy, innych zajęć. Oszukiwałam się, jak mogłam.
A on dzwonił coraz rzadziej, zdarzało się, że tygodniami się nie widzieliśmy. Nie był jednak na tyle odważny, żeby powiedzieć mi to w twarz. To mnie bolało. Z bardzo bliskiej osoby stał się taki obcy.
W końcu nie wytrzymałam, miałam już dość czekania na nie wiadomo na co. Chciałam wiedzieć na czym stoję, tym bardziej, że z dnia na dzień coraz bardziej się angażowałam.
Dziwne, ale nie miałam na celu rozbijać żadnej rodziny. Zrozumiałam, że nie kocham co prawda mojego męża, ale nie chciałam zabierać dzieciom ojca. Nie miałam też zamiaru rozbijać jego rodziny. Wiedziałam, że kocha swoje dziecko nad życie, a przy ewentualnym rozwodzie jego żona utrudniałaby mu z nim kontakty. Nie wiedziałam czy kocha swoją żonę, nie pytałam o to, nie interesowało mnie to. On też nie pytał o mojego męża.
Nie wiem, co ja wtedy myślałam, ale wydawało mi się, że jestem w stanie żyć w trójkącie, a właściwie w czworokącie.
Romans z nim pozwolił mi dalej funkcjonować w moim małżeństwie. Mogłam ścierpieć wszystko, ciągłe narzekanie i czepialstwo męża, bo wiedziałam, że mam odskocznię. Dzięki niemu poczułam, że wciąż jestem kobietą, że jestem dla kogoś ważna. Takie życie chociaż na chwilę dodawało mi skrzydeł. Cieszyłam się, że moim sercem znowu zawładnęło uczucie, że mogłam się jeszcze tak po szczeniacku zakochać, a myślałam, że na takie rzeczy już jestem za stara.
Niestety tylko ja tak czułam, bo ON nagle się obudził, zrozumiał, że to co robimy jest złe ( chociaż poza rozmowami, pocałunkami, trzymaniem się za ręce nie było nic więcej), że mamy rodziny i nie możemy sobie na to pozwolić, a on nie jest w stanie tak funkcjonować. Że mu na mnie zależy, ale nie może rozbijać mojej i swojej rodziny, nie spojrzałby sobie później w twarz. Że on oczywiście by chciał być ze mną, ale nie ten czas i nie to miejsce, dlatego nie może być ze mną ani jako kochanek ani jako przyjaciel, nie dałby rady. Nie możemy tego dalej ciągnąć, naszym szczęściem nie możemy krzywdzić innych. Jedyne słuszne co możemy zrobić, to to skończyć, póki jeszcze można.
Rozmawialiśmy półtorej godziny i wszystko co usłyszałam było dla mnie zrozumiałe. Nie miałam żadnego kontrargumentu. Wiedziałam, że takie wyjście z sytuacji jest najbardziej uzasadnione i bezbolesne dla obu stron.
Głowa przyjęła wszystko z pełnym zrozumieniem, rozsądek wziął górę. A serce zaczęło krwawić. Nie wiem jednak co bardziej zabolało, to że straciłam kochanka czy przyjaciela, osobę mi najbliższą, osobę przy której czułam się w końcu sobą, przy której nie musiałam nic udawać, osobę, która pasowała mi pod każdym względem, osobę przy której nawet w najgorszym dniu pojawiał się uśmiech na mojej twarzy.
To wszystko nagle zostało mi zabrane. Poczułam olbrzymią pustkę. I nic nie mogłam z tym zrobić. Decyzja była słuszna i prawidłowa. Dobra dla wszystkich. Mogliśmy nadal ze sobą pracować, nie było żadnej afery, żadnych łez…
Ale ja się rozpadłam na małe kawałeczki i nie mogłam ich poskładać w jedną całość. Nie wiem czemu, może to irracjonalne, ale czułam, że jestem ważna w jego życiu, coś mi mówiło, że to jeszcze nie może być koniec. I ta świadomość jeszcze bardziej mnie rozwalała, bo rzeczywistość była inna.
Lepiej by było gdyby mi powiedział, że kocha żonę, że ona jest dla niego najważniejsza, że ja to byłam jedną z wielu itp. Bolałoby, cierpiałabym bardzo, ale wiedziałabym, że to ewidentny koniec. Wściekłabym się, ale się pozbierałbym i żyła dalej.
A tu tak jakby do końca nie zamknął furtki, zostawił ją lekko uchyloną ….
Musiałam wrócić do swojego życia, do pracy, do zarabiania pieniędzy, do dbania o rodzinę. Funkcjonowałam jak robot, wychodziłam z domu z przyklejonym uśmiechem na twarzy, wesoła, ogarniająca wszystko, a gdy kładłam się spać, zdejmowałam uśmiech i chciało mi się płakać, ale nawet tego nie mogłam zrobić, żeby nie wzbudzać zainteresowania męża czy dzieci.
Nie mogłam spać, jeść, nie mogłam się pozbierać, moje serce zostało roztrzaskane na drobne kawałeczki, a ja nie miałam siły ich pozbierać i posklejać.
Najgorsze były spotkania w pracy, kiedy ja już nic w tych jego oczach nie wiedziałam. Wtedy zastanawiałam się czy to co mówił było prawdą czy po prostu mnie zbył. Czasami pytał mnie czy znam jakieś inne rozwiązanie tej naszej pokręconej sytuacji, ale ja nie znalazłam, więc przestaliśmy już o tym rozmawiać.
Rozmowy zaczęły być tylko czysto służbowe, czasami jednak opowiadał mi o wycieczkach rodzinnych, o remoncie w domu, o tym co się dzieje w jego życiu. Pytał co u mnie, jak z mężem?
Ale ja nie mogłam tego słuchać, serce mnie bolało. A z drugiej strony cieszyłam się, że jeszcze tak rozmawiamy. Miałam namiastkę chociaż tego, co było kiedyś, chciałam go mieć chociaż jako kolegę.
Myślałam o rezygnacji z pracy, żebym mogła zapomnieć i zacząć normalnie żyć. Ale za długo się o nią starałam, więc nie mogłam. Zresztą wzbudziłoby to niepotrzebne zainteresowanie szczególnie ze strony mojego męża. Zresztą utrzymywałam całą rodzinę, a nie miałam też nic innego w zasięgu wzroku. Więc musiałam jakoś funkcjonować.
Było ciężko. W pracy jakoś dawałam radę, zaczęłam również go unikać, sprawy służbowe załatwiałam mailem albo przez jego pracowników.
Gorzej było w domu. Nagle zaczął drażnić mnie mój mąż. Nie mogłam na niego patrzeć. Zaczęłam brutalnie mu mówić co o nim myślę, przestałam owijać w bawełnę i jak się z czymś nie zgadzałam, to mówiłam mu wprost. On był zszokowany, z takiej strony mnie nie znał. Zaczęły się kłótnie, bo jak ja do tej pory zgadzałam się z nim we i brałam wszystko na siebie, to teraz nie.
Przestało mi też odpowiadać moje dotychczasowe życie, to, że ja utrzymuję rodzinę i, że jest to dla mnie ogromne obciążenie psychiczne. Nagle zaczęłam wymagać od niego, aby w końcu znalazł pracę, bo do tego co teraz robi ja tylko dokładam.
Zobaczyłam również, że z moim mężem niewiele mam wspólnego, poza dziećmi oczywiście, chociaż w kwestii ich wychowania mieliśmy często odrębne zdania.
Zaczęłam zauważać, że wszystko nas różni, pogląd na życie, ja działam, on czeka nie wiadomo na co, ja chciałam podróżować, rozwijać się, a on chciał siedzieć w domu, kiedy ja dawałam jakiś pomysł na spędzenie weekendu z dziećmi, on zawsze znalazł jakieś ale.
Z dnia na dzień w naszym małżeństwie było coraz gorzej.
Zdaję sobie sprawę z tego, że te wszystkie emocje jakie wyrzucałam na męża były związane z rozstaniem. Z tym, że nagle w moim życiu pojawił się ktoś trzeci i szybko zniknął, ale zdążył pokazać, jak życie może wyglądać. Zburzył moje dotychczasowe poglądy na życie, pokazał, że można zupełnie inaczej. A ja jeszcze nie byłam na to przygotowana, zbyt przywiązana do tego co było, ale ze świadomością, że przecież może być inaczej.
Zaczęłam być zła na siebie, na mojego kochanka, na całą tę sytuację. Po co mi zawracał głowę, po co mnie rozkochał w sobie, a później zostawił z dnia na dzień z roztrzaskanym sercem. Po co w to wchodziłam, przecież wiedziałam, że to się źle skończy, od samego początku.
Po tym wszystkim nie mogłam już żyć z mężem, nie byłam w stanie dać mu się dotknąć, jego dotyk mnie parzył. Nie mogłam złapać go za rękę, bo te dłonie już do mnie nie pasowały.
Ja głupia czekałam na inny dotyk, na dotyk od którego moje ciało miało dreszcze.
I się doczekałam ……
C.D.N