Kochany, nie to, że akurat uczepiłam się jakoś szczególnie ciebie. Relacje miłosne niosą w sobie ryzyko rozpadu i złości, święta nie byłam, snu ci zabrałam wiele, zgryzot trochę przyniosłam. Pamiętam dzień, gdy powyłączałeś telefony, stałam pod twoim blokiem, była 15.00, lał deszcz, zupełnie jak dzisiaj, dzwoniłam, pukałam. W końcu otworzyłeś, w tym strasznym szlafroku. Niedawno widziałam takie w szpitalu u T., gdzie ludzie poubierani w nie sunęli korytarzami, ledwo żywe dowody choroby, krok przed jakimś końcem, wolę nie wiedzieć jakim.
Coś jest jednak schyłkowego w tych szlafrokach, bo ty, przebrany w niego, też byłeś zapowiedzią końca. Tylko, że ten koniec dotyczył naszej miłości. I ton pełen pretensji: zawiodłaś, oszukałaś. I ulubione zwroty: „zawsze” „nigdy”. I ja, w tej toksycznej namiętności, nie umiejąca jeszcze odwrócić się, wzruszyć ramionami. Ech, wszyscy znamy te znajomości, młodość w nich przoduje. Choć, przysięgam, widziałam niedawno znużoną życiem pięćdziesięciolatkę, która rzuciła talerzem w męża- nie męża i zdarzyło się to w eleganckiej restauracji. Smutny był to widok. Dojrzałość już jednak powinna wymagać klasy i opanowania tych szarpiących emocji. Przepraszam, że jestem taka wymagająca, dla siebie też jestem.
W każdym razie MY. Miłego złego początki. Zupełnie jak w „Chemii” Prokopowicza, którą wczoraj obejrzałam. „Umiesz tańczyć? Śmiać się umiesz? A żyć?” – pytała ona. Ja też wciąż o coś pytałam. I lubiłam cię zaskakiwać. I doprowadzać do momentu, w którym wyznawałeś, że mimo swojego wieku nigdy nie miałeś takiej kochanki, tak dobrej, tak namiętnej. My kobiety jesteśmy czasem takie głupie, tak bardzo chcemy być wyjątkowe. Jakże to narcystyczne i zupełnie niemożliwe. No, ale jak jesteś bardzo młoda, to o tym nie wiesz, ja też nie wiedziałam. Dlatego tak trudno było mi uwierzyć potem, po twoim SMS-ie: „Wciąż cię bardzo kocham, ale już chcę ułożyć sobie życie, nie z tobą to z kimś innym”, że jednak to zrobiłeś – ułożyłeś.
I nawet nie mam o to pretensji, naprawdę, ale wolałabym, żebyś mnie pamiętał, a nie skreślał i udawał, że nawet twoją koleżanką nigdy nie byłam. Nie wiem, po co urządzamy sobie takie końce, jakby poznania nie było, nie było miłości. To twój wstyd, lęk, poczucie winy?
Miły mój, zanim powiesz znów swojej aktualnej, że byłam do kitu, że nigdy mnie nie kochałeś, albo kochałeś tylko trochę. Zanim prychniesz przyjaciołom, że ja to jednak pomyłka, wypadek– nazywaj, jak chcesz. Zanim znów przewrócisz oczami na dźwięk mojego imienia. Albo udasz, że takiego imienia ty doprawdy nie słyszałeś. To ja ci tylko troszeczkę rzeczy przypomnę…
Oszalałeś dla mnie. Tak, przysięgam. Jakbyś nie wymazał tego ze swojej pamięci, pamiętałbyś. To był czas, gdy byłam jedyna, wyjątkowa i tym podobne. Sporo zrobiłeś, by mnie zdobyć. No wiesz, te bilety do miasta w A., na które w ogóle nie miałeś pieniędzy. I czasu też na to nie miałeś. Jednak przyleciałeś tam? Pamiętasz? Całowaliśmy się w windzie hotelu, mówiłeś, że zrobiłbyś dla mnie wszystko. A ten pensjonat zasyfiony pamiętasz? Dowód na to, że namiętność nie potrzebuje porządku, czystości, gdzieś ma porządne łóżko. A gdy w emocjach latałeś po płyty, czytałeś moje smsy i wyobrażałeś sobie, że w NICZYM jest jednak COŚ. A potem przepraszałeś.
Umierałeś z zazdrości. Wciąż coś sobie wyobrażałeś. Musiałam koić twoje paranoje i wciąż tłumaczyć, że przecież to z tobą jestem, chcę być, będę.
Było nam dobrze. Przysięgam, kochałeś seks ze mną. W rytmie Yoko Ono czy moich zupełnie innych kawałków. Mówiłeś: „Kocham każdy kawałek ciała i kochać będę”. Tańczyłam czasem dla ciebie. „Ruszasz się jak ja, jesteś jak ja”, śmiałeś się. Chciałam posadzić ci kwiaty na balkonie, w twoich płytach wciąż zostawiałam liściki miłosne. Powiedziałeś nawet, że nikt nigdy poza Ż. nie pisał tak pięknie do ciebie.
Lubiłeś poranki ze mną. Wychodziłeś po gazety, robiłeś jajecznicę, którą przynosiłeś do łóżka. Pamiętasz? Mówiłeś: „Jedz, jedz, musisz jeść”, twierdziłeś, że wyglądam jak z obozu koncentracyjnego. Tak, wiem, byłam wtedy strasznie chuda.
Ale kochałeś to moje chude ciało, moje małe piersi i w sekundę sprawiałeś, że niewiele było poza tobą.
Gotowaliśmy razem też, zamykaliśmy się u ciebie i udawaliśmy, że świata to za bardzo jednak nie ma, nie odbieraliśmy telefonów. Poznałam dzięki tobie „Sześć stóp pod ziemią” i wiele innych seriali. Nauczyłeś mnie, że w odpoczywaniu nie ma nic złego.
Wciąż mówiłeś do mnie o uczuciach. No wiesz, że kochasz, że tylko ja, że tak bardzo, że wyjątkowo. Śmiałam się zawsze: „Hej, wiem, ile ich miałeś wcześniej”, a ty mówiłeś: „Nawet jak odejdziesz, chcę cię mieć blisko, chcę być twoim przyjacielem”.
Obiecywałeś. Miliony rzeczy obiecywałeś. Że wynajmiemy mieszkanie, że naprawdę o mnie zawalczysz, że będę pewna i bezpieczna, że nie muszę się o nic nigdy więcej martwić.
I nie to, że się czepiam. Tylko trochę się dziwię, że były słowa, życie, a została wrogość. Rozczarowałam cię, zawiodłam, ale naprawdę fajnie szanować kogoś, dla kogo się kiedyś umierało. Nie uważasz, mój Chłopaku? Żal mi tych wszystkich żon, mężów niekochanych, słów niedotrzymanych i tych które wypowiadamy, a za które nie bierzemy później żadnej odpowiedzialności.
Och, proszę, skończ z tym, że życie przemija i codziennie inne są słowa. To nie flow, to nieodpowiedzialność.
Dlatego widzisz, Miły, choć już dawno cię nie kocham, uśmiecham się na dźwięk twojego imienia, ogarnia mnie wzruszenie, gdy widzę twoje zdjęcie na Facebooku, zawsze pytam przyjaciół, co u ciebie słychać. I nigdy nie mówię nikomu, że cię nie kochałam i kogoś kocham bardziej, bo to tak, jakbym sama sobie zaprzeczała. A pamięć mam dobrą, odpowiadam za swoje słowa z kiedyś, nawet jeśli są prawdą tamtej chwili. Jednej chwili.
Tak, znam wiersz Szymborskiej „Przepraszam starą miłość, że tą nową uważam za pierwszą”, ale jestem już zbyt poważna i dorosła, by używać go jako usprawiedliwienia na zapomnienie.
Pamiętam cię. Czy mógłbyś pamiętać też mnie?:) Byłoby doprawdy milej.