Po co się wiązać niepotrzebnymi deklaracjami? Lepiej od razu wyznać: „przepraszam, nic ci nie mogę obiecać”. Chcesz ryzykować, chcesz być ze mną, nie wiedząc, czy to co nazywasz dziś szczęściem, zagadką, tajemnicą, nie zamieni się za chwilę w krzywdzącą niepewność, by zaraz potem prysnąć jak bajka mydlana? Zdecydujesz się na to wszystko, wiedząc, że może boleć? Tak wysoko mnie cenisz? Tak bardzo zależy ci właśnie na mnie?
Spotkali się u znajomych, porozmawiali, następnego dnia „złapała” go na Facebooku. Tak, to ona zainicjowała ponowne spotkanie. – Uważaj – powiedziała jej koleżanka – on się nie wiąże na stałe. Będziesz się czuła cudownie, a potem spadniesz na sam dół.
Nie uwierzyła, zauroczył ją. Był, oczywiście, inny niż wszyscy. Nie bardzo przystojny, ale intrygujący. Niebanalny, oczytany, cynicznie zabawny… Ten jego cynizm odczuła potem głęboko, boleśnie.
Poszli do kina, na portugalski film, potem na wino. Następnym razem wylądowali w jego mieszkaniu. Nie wierzyła, że można tak ją dotykać. Seks, który można byłoby opisać słowami taniego Harlequina przydarzył się jej, naprawdę.
Rano smażył jajecznicę, całował ją w duży palec u nogi i głaskał po plecach, cytując fragmenty ulubionych filmów. Pokrewieństwo dusz, bliskość jak z żadnym innym mężczyzną. Między jednym zdaniem, a drugim, jakby od niechcenia nazwał ją „swoją dziewczynką”. Uczepiła się tego ze wszystkich sił. Wychodząc dała mu jasno do zrozumienia, że dla niej ten wieczór, noc i wspólny poranek, znaczyły bardzo wiele. Nie odpowiedział, uśmiechnął się. „Mężczyźni z reguły nie są wylewni”- pomyślała.
W pracy nie mogła usiedzieć, co chwila zerkając na telefon. Nie odezwał się. Wytrzymała do wieczora, po 20 tej wysłała SMS: „Tęsknię”. Odpowiedział rano, propozycją spotkania pod koniec tygodnia, podał adres, godzinę.
Zadzwoniła, zaniepokojona oficjalnym tonem wiadomości. Żartobliwie, trochę zaczepnie rozwiał jej wątpliwości. Nawet użył zabawnego zabawnego zdrobnienia dla jej imienia, nawiązał do wspólnej nocy. Dał do zrozumienia, że mu zależy, że nie jest mu obojętna, że zobaczył w niej kogoś wyjątkowego. Tak to odebrała. Znów było dla niej jasne, że czują ze sobą bliskość. Oboje.
Czekała na to spotkanie niecierpliwiąc się, siłą prawie powstrzymując od wysłania SMS-a, od telefonów. Kiedy nadszedł dzień spotkania, wpadła mu w ramiona, a on przywitał ją dziwnie chłodno. Szybko zrozumiała, że nie są sami. Znajomym przedstawił ją po imieniu. Żadnych tam „to moja dziewczyna”… Nie trzymał jej nawet za rękę. Czuła się zmieszana, nie wiedząc co właściwie ma o tym myśleć. Wyszła po godzinie. Zadzwonił tego samego wieczora, skłamała, że rozbolała ją głowa, że słabo się czuła. Nie dopytywał.
Przez następne tygodnie ich „związek” przypominał huśtawkę, poruszającą się w pewnym, stałym rytmie. Za każdym razem, gdy pozwolił jej się do siebie zbliżyć, a ona odkrywała przed nim swoje uczucia, natychmiast potem odsuwał ją od siebie na bezpieczny dystans. Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na wiadomości. Nie częstował jajecznicą. Wszystkie jej wyznania obracał w żart.
Powoli zaczęła zauważać pewne, niepokojące szczegóły. Nie lubił mówić o swojej rodzinie. Nie wtajemniczał ją w swoje plany na weekend, a przecież byli parą – łączył ich świetny seks, poważne rozmowy (byle nie o przyszłości) i poglądy polityczne. Reagował histerycznie, gdy raz zostawiła u niego swoje kosmetyki. – Chyba nie postanowiłaś się tu wprowadzić – „żartobliwie” komentował, gdy wstawiła sobie do jego lodówki jogurt. Powoli uzależniała się od dwóch skrajnych uczuć związanych z tym dziwnym związkiem: radości, że ją do siebie dopuścił i rozpaczy, że znów ją odtrąca.
Zaprosiła go na długi weekend do swojej przyjaciółki, w jej domku na Mazurach. Z daleka od miasta, jego znajomych. Może uda im się porozmawiać, na poważnie. A przyjaciółka może wyłapie to i owo. Zgodził się, by ostatecznie zrezygnować na pół godziny przed wyjazdem. Przysłał SMS: za bardzo naciskasz, może następnym razem. Zadzwoniła, zrobiła awanturę, że tego sobie ludzie w związkach nie robią, że tam wszystko umówione. – Kochanie, wyluzuj – powiedział – ja ci przecież nic nie obiecywałem. I kto ci powiedział, że jesteśmy parą?
To było jak zimny prysznic. Zimny, ale bardzo potrzebny. Przyniósł, w odpowiedniej chwili, opamiętanie. Zaraz, chwileczkę. No tak. Przecież ani razu nie powiedział, że kocha. Ani razu, na poważnie, nie nazwał „swoją dziewczyną, czy kobietą”. To ona zasypywała go deklaracjami, to ona wychodziła częściej z inicjatywą. To ona wyznała mu miłość. Jak mogła być tak ślepa, tak naiwna, by tego wszystkiego nie zauważyć?
Wyrzuciła jego numer telefonu, wykreśliła ze swojego życia. Nie ze złości, ale dlatego, że zdążyła się zakochać. Bolało.
Bez zobowiązań można pewnie „uprawiać seks”, pomieszkać w tym samym mieszkaniu, można pogadać przy winie. Ale kochać nie można.