Róża: „Wiesz, to był klasyczny, majowy niedzielny wieczór. Słońce chyliło się ku zachodowi, nad głową krążyły mi uparcie chrabąszcze, lekko wiał ciepły wiatr. Siedziałam na balkonie i wbrew tej sielankowej scenerii nie byłam szczęśliwą, cieszącą się życiem osobą. Sączyłam przez słomkę lemoniadę, przeglądałam jakieś czasopisma. Mieszkam niedaleko jeziora, z balkonu miałam widok na ścieżkę rowerową, na plac zabaw, na wodę. Obserwowałam ludzi, większość z nich była w parach. Ktoś jechał na rowerze, ktoś jadł lody, ktoś się uśmiechał. Uznałam, że dla nich wszystkich świat jest kolorowy, a dla mnie odcienie szarości to było maksymalnie co widziałam. A później dostałam SMS-a”.
Z Różą i Czarkiem spotykam się w ich domu, bo tak im było najwygodniej. Siedzimy w niewielkim salonie, co chwila się przytulają. Obok nas, na kolorowej umiejscowionej na podłodze macie bawią się bliźniaki, Jagoda i Ziemowit.
Czarek: „Majówka, impreza, szaleństwo – tak to teraz wspominam. Wiesz, leniwa niedziela, leżę taki, no taki nazwijmy to zmęczony, żeby nie powiedzieć skacowany. Biorę telefon, na kartce obok mam spisany numer telefonu fajnej dziewczyny. Poznałem ją poprzedniego wieczoru, ten numer nad ranem szybko zanotowałem. Wklepałem go, napisałem kilka słów i wysłałem smsa. Chciałem ją jakoś zaczepić, zagadać, zapytałem więc jak leci, czy już odpoczęła po podróży i czy o mnie nie zapomniała. Banalnie wiem. Ale poszło, wysłałem. A odpowiedź mnie lekko zaskoczyła, żeby nie powiedzieć, że byłem rozczarowany. Nie no, nie możliwym jest – pomyślałem, że coś mogłem zwyczajnie pomylić”.
Róża: „To ja dostałam wówczas tego sms-a. Nie znałam numeru spod którego przyszedł, i nawet miałam go skasować, ale coś mnie tknęło i odpisałam. Krótko, acz konkretnie napisałam, że zaszła jakaś pomyłka, że proszę zerknąć na numer adresata, by wiadomość trafiła do właściwego człowieka i że pozdrawiam”.
Czarek: „Wiesz, patrzę na ten numer, i wszystko mi się zgadza. Końcówka sześćset pięć, taka sama na kartce i taka sama w telefon wklepana. Piszę jej więc, żeby się nie zgrywała, że to ja Czarek, że jestem kumplem Bartka i że poznaliśmy się przecież wczoraj:.
Róża: „A ja mu uparcie, że wczoraj to ja piekłam szarlotkę z budyniem i jabłkami i piłam z koleżanką wino. Że mam na imię Róża, a nie Blanka, że to pomyłka, jak już wspominałam”.
Czarek z czułością patrzy na żonę i mówi mi, że nie przypuszczał, że będzie taka zadziorna. Jednak to sprawiło, że go zaintrygowała.
Czarek: Zwątpiłem. Ale serio taki numer miałem podany. Widocznie tamta dziewczyna celowo mnie oszukała, tak wtedy pomyślałem sobie.
Tamtego wieczoru więcej już nie pisali. Czarek zrozumiał, że to faktycznie nie jest ta nowo poznana dziewczyna, ale coś mu mówiło, że ta przypadkowa znajomość jest warta kontynuowania. Nazajutrz napisał więc do Róży znowu
Róża: Zapytał, skąd jestem, a kiedy dostał odpowiedź, że tak jak on z Wielkopolski to zagadnął, czy nie uważam, że to przeznaczenie. Odpisałam mu wtedy, że też tak myślę, bez wątpienia, a on chyba nie wyczuł mojej ironii. O przeznaczeniu wiedziałam wówczas wiele, bo byłam świeżo z jednym takim mi przeznaczonym po rozstaniu. Ostatnim o czym marzyłam było randkowanie, zwłaszcza z chłopakiem poznanym telefonicznie. Jak to brzmi zabawnie w ogóle. Poznałam go przez telefon – uśmiecha się.
Czarek był nieugięty i zaczął pisać do Róży regularnie. W swoich odpowiedziach bywała oschła, czasem wyniosła, ale w gruncie rzeczy zawsze mu odpisywała. Niedługo potem po raz pierwszy się spotkali.
Czarek: Zaproponowałem kawę, a ona mi na to, że może się zgodzić jedynie na wspólne wyjście na rower. Wiesz, ja byłem gotów na wszystko, tylko, że nie miałem roweru. Długo nie myśląc go jednak kupiłem. Umówiliśmy się na ścieżce rowerowej. Jak ją tylko zobaczyłem, to oniemiałem, była przepiękna, dosłownie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Przytargała mnie przez trzydziestopięciokilometrową trasę, myślałem, że ducha wyzionę. Sam nie wiem już, czy z tej miłości, czy może ze zmęczenia.
Róża: Matko, on mi się w ogóle nie spodobał. Jakoś tak strasznie różnił się od kanonu mężczyzn w których od zawsze gustowałam. Niski blondyn, kiedy uwielbiasz wysokich brunetów. Sama rozumiesz – uśmiecha się. Poczucia humoru mu jednak nie brakowało, wytrwałości też, bo wtedy specjalnie wybrałam tamtą trasę rowerową. Jak ją przetrwa – pomyślałam, to nic mu już będzie nie straszne. No i dał radę.
Od tamtej pory spotykali się regularnie. Czarek zapytał Róży jakie ma plany na wakacje. Pomyślał nieśmiało, że może byłoby fajnie, gdyby gdzieś razem wyjechali. Dziewczyna mu jednak odmówiła i był po raz wtóry rozczarowany. Oczyma wyobraźni widział ich gdzieś jak leżą na plaży, albo wspólnie łażą po górach. Albo, że jadą za granicę i bez opamiętania zwiedzają. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego tak negatywnie zareagowała.
Róża: Czarek zaproponował wspólne wakacje a ja struchlałam. Całą sobą chciałam z nim jechać i całą sobą wiedziałam, że nie dam rady. U mnie w biurze ostatnio były redukcje, spadłam o stanowisko niżej, co wiązało się również z obniżką wynagrodzenia. Miałam kredyt we frankach i ledwo mi starczało od pierwszego do pierwszego. Wstydziłam mu się przyznać, że chodzi o kasę. Zbyłam go, zaczęłam rzadziej mu odpisywać. Uznałam, że powinien poznać inną dziewczynę, może taką jak na tamtym wyjeździe. Taką, która pojedzie z nim na te wymarzone wakacje.
Czarkowi było przykro, ale nie rezygnował. Powiedział jej, że jak nie ma ochoty to on rozumie, że może się zagalopował, że może za wcześnie na takie decyzje, że szanuje to, jeśli ona ma inne plany. I że może za rok, albo innym razem.
Róża: Kiedy powiedział ‘może za rok’ to tak troszkę oszalałam. Za rok oznaczało, że nie byłam dla niego na chwilę, że on coś ze mną planował. Coś więcej niż wypad na rower, lody czy wspólne wakacje. Próbowałam go unikać, ale kiepsko mi szło. Ja się w nim najzwyczajniej na świecie zakochałam.
Róża uznała, że skombinuje te pieniądze, i że pojadą. Pożyczyła część od siostry, część wzięła z tak zwanych żelaznych zapasów. Oznajmiła Czarkowi, że chce z nim wyjechać, że się zgadza. Tylko, że on już zaplanował ten wypad z kumplami.
Czarek: Ona dopiero wtedy mi się do wszystkiego przyznała. Że nie chodziło o brak chęci, tylko o pieniądze. Boże, dlaczego mi wcześniej nie powiedziała? Przecież to ja ją zapraszałem, więc logicznym było dla mnie, że chciałem to sfinansować.
Róża wtrąca pośpiesznie jedno zdanie, że nigdy by się na to nie zgodziła. Czarek: Widzisz, ona jest właśnie dumna taka. Oczywiście wyjazd z kumplami odwołałem, i spędziłem z Różą tak zwane wakacje życia – wyraźnie promienieje.
Na moje pytanie dlaczego wakacje życia, wskazuje na bawiące się obok nas bliźniaki i mówi, że to jest jego życie. Owoc tamtego wyjazdu. Że to jest wszystko to co ma najlepszego na świecie. Róża: Nazywamy ich cudem wiesz? Cierpię na zespół policystycznych jajników, lekarz mówił mi, że być może nigdy nie będę miała dzieci. A tu dwójka i to ot tak, od razu. Urodzili się piątego. My pobraliśmy się w maju. Tamta pomylona cyfra to piątka, ostatnia z cyfr mojego numeru. Bo wiesz, to miała być siódemka, tylko on źle zanotował. Mówią, że to siódemka przynosi szczęście – jak widać, u nas jest inaczej. Czarek: Ważne, by to szczęście nasze trwało dłużej niż pięć lat.
Oboje się uśmiechają.
Róża: To na pewno – całuje męża w czoło. Nasze dzieci noszą imiona po moich dziadkach, którzy przeżyli ze sobą pięćdziesiąt lat. Widzisz, znów piątka. U nas też nie może być zatem inaczej. I będzie, będzie wspaniale. Za pięć, dziesięć i piętnaście lat. Bardzo w to wierzę.