Mówił: „Przecież życie nie polega tylko na tym, żeby być poważnym. Trzeba czerpać z niego garściami”. Słuchałam, bo dość miałam facetów w garniturach, którym wydawało się, że ich portfel jest miarą mojej wartości.
Za mną był już nieudany związek…
Owoc – pięcioletni syn. „Były” kochał mnie i kilka jeszcze innych kobiet. Z jedną z nich ma 4,5 – letnią córkę. A mi się wydawało, że jestem wyjątkowa. Że taki odpowiedzialny, starszy ode mnie facet akurat na mnie zwrócił uwagę. Rozwodnik, który nie wierzył w instytucję małżeństwa. „Po co nam papier. To banał, ale czy nie wystarczająco się kochamy?” – pytał, a ja przytakiwałam, bo kochałam najbardziej na świecie. Aż pewnego wieczoru rzucił mi w twarz: „Wyprowadzam się”.
Twoja głowa zaczyna pracować na przyspieszonych obrotach, analizujesz tysiące sytuacji. Mówisz: „Ale dlaczego?”, a myślisz: „To moja wina, byłam zmęczona, marudząca, czepliwa”. Ale mieliśmy małe dziecko. Z astmą. Wymagało mojej nieustannej uwagi.
Nie miałam, co liczyć na wyjaśnienia. On się pakował. „To nie dzieje się naprawdę, obudź się”. Zaczęłam się szczypać, tłuc głową o futrynę drzwi. „Nie histeryzuj” – powiedział. I już go nie było… Znalazł kolejną, która kochała go, może mocniej niż ja. Nie pytam, gdy raz na jakiś czas wpada po naszego syna. Udało mi się wywalczyć, że nie poznaje go ze swoimi kolejnymi kobietami.
„Zapisz się na jakiś randkowy portal”…
– namawiała przyjaciółka. „Przecież nie musisz się od razu z kimś wiązać, rozerwiesz się”. I spotykałam tych facetów w garniturach. Biznesmenów, którzy przegapili szansę na założenie rodziny, a teraz przypomnieli sobie, że miarą ich męskości jest kobieta u boku i szczęśliwa rodzina. Z nią lepiej wygląda się na firmowych eventach. Seks z takim gościem… Nudne, przewidywalne pół godziny, kiedy on stara się i szuka potwierdzenia swojej wyjątkowości, jak nie w twoich słowach, to chociaż w spojrzeniu.
„Popatrz na tych ludzi obok. Myślisz, że są szczęśliwi?”. Spojrzałam na nią siedzącą sztywno, gdy on zamawiał pewnie coś dla nich do jedzenia. Kiwała tylko głową zgadzając się na to, co proponuje. Uśmiechnęłam się. Rozmawialiśmy o naszych marzeniach, o tym, co w życiu chcielibyśmy jeszcze zobaczyć, czego spróbować. Śmiałam się w głos, kiedy opowiadał, jak kumpel namówił go na wyprawę autostopem do Kijowa. I byłam wdzięczna, że nie pada: „Czemu jesteś sama? Co się stało?”. Przez chwilę byłam dziewczynką, która wierzy, że wszystko co najlepsze jeszcze przed nią. A marzenia naprawdę są po to, by je spełniać.
Zadzwonił na drugi dzień. Jak gdyby nigdy nic zaproponował wypad do kina. Po drodze zmienił zdanie. „To niespodzianka” – powiedział, a pół godziny później miałam na nogach łyżwy. Tyle razy chciałam zabrać syna, ale brakowało mi odwagi. Ile lat minęło, kiedy ostatni raz jeździłam. On świetnie sobie radził. Zaśmiewaliśmy się z mojej nieporadności. „Daj spokój, pięknie wyglądasz, jak zawodowa łyżwiarka” – dodawał mi otuchy trzymając mocno, a moje ciało budziło się do życia. Czułam się jak na karuzeli, jakby ktoś zabrał mnie do wesołego miasteczka i powiedział: „A teraz rób wszystko to, na co masz ochotę”.
Z kolegą rozkręcał wspólny interes. Jakieś sprowadzane z zagranicy filtry do wody. Nie do końca wiedziałam, o co chodzi, bo on nie lubił rozmawiać o „…pierdołach. Czas z tobą jest najważniejszy” – mówił.
Noce spędzaliśmy u mnie, jak Bartka nie było…
Kilka razy zaproponowałam, by go poznał, ale wolał poczekać. „Przyjdzie odpowiedni czas”, szeptał mi na ucho, a chwilę potem mówił: „Musisz mieć wolny weekend, bo chcę cię gdzieś zabrać”. I jechaliśmy na Mazury, spaliśmy pod gołym niebem. Na śniadanie wcinaliśmy kanapki z konserwą, a ja nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak wtedy. „Gdzie ty się podziewałaś kobieto?” pytał patrząc mi w oczy. „Całe życie na ciebie czekałem”. Zwariowałam. Jakbym dostała drugie życie. Od nowa. Wróciłam do siebie sprzed lat. Zasypiałam z wypiekami czekając co przyniesie kolejny dzień.
Poznał Bartka. Siedzieli na podłodze i budowali coś z lego. A ja płakałam. Ze szczęścia.
Miał jakieś problemy w firmie, wspólnik nie dograł zamówienia…
Wprowadził się do nas. W sumie racja, po co wydawać pieniądze na dwa mieszkania. „Musisz iść do pracy?”, spytał gdy nerwowo ubierałam się poganiając Bartka przed wyjściem do przedszkola. „Zrób proszę zakupy”, rzuciłam. Kiedy wróciliśmy nie było ani jego, ani zakupów. Telefon wyłączony leżał w domu. Pewnie się rozładował. Wrócił po trzech godzinach od progu mówiąc, o fascynującym spotkaniu. „W końcu się odkuję”, cieszył się. „A masz zakupy?”. Nie miał, zapomniał. No tak ważne rozmowy, negocjacje.
Zapomniał też Bartka zawieźć na basen, jak musiałam zostać dłużej w pracy. Bawili się w najlepsze, kiedy wróciłam. „Zamówiliśmy pizzę. Chcesz? A, wziąłem to 50 złotych, co leżało na szafce”. Ściągnęłam buty, usiadłam obok nich na podłodze żując zimny kawałek pizzy. Przytulił mnie. Co tam basen, w nosie.
„Co się dzieje?”. Spytałam zbierając rzeczy z podłogi – jego poplątane z bartkowymi. Widziałam, że jest nie w sosie. „Pamiętasz, jak ci mówiłem, o tym Niemcu co chciał zrobić z nami interes?”. „No, był zdecydowany, mówiłeś”, przytakuję wypakowując przytachane zakupy. „Chce zabezpieczenia. 10 tysięcy euro”. Widziałam, jak zgasł. Wchodząc do domu miałam zamiar zrobić awanturę, bo po raz kolejny zawiózł Bartka za późno do przedszkola (dzwonili spytać, czy mały w ogóle będzie), w domu naczynia od śniadania stały w zlewie, jego brudne ciuchy walały się w łazience po podłodze. A ja byłam zmęczona. „I co chcesz zrobić?” – spytałam. „Nie wiem, nie mam pojęcia skąd wziąć tę kasę, a to taka szansa, już byśmy o nic nie musieli się martwić”. Przypomniałam sobie ostatnią awanturę o niezapłacony rachunek za światło – zapomniał, płaciłam na szybko, kiedy zagrożono wyłączeniem prądu. Trzy zaległe rachunki.
„Mogę wziąć pożyczkę”, nie chciałam kalkulować. Chciałam, żeby był szczęśliwy. Myślałam, że udusi mnie z radości. „Jesteś najwspanialsza, najcudowniejsza, nie ma takiej drugiej jak ty” mówił kręcą się ze mną w kółko. „Ale ty spłacasz” – śmiejąc się postawiłam warunek.
„Wszystko dobrze?” – spytała przyjaciółka…
„Źle wyglądasz”. Co miałam jej powiedzieć? Że jestem zmęczona? Że nie mam na kogo liczyć. Że mam problem z niespłacanym przez niego kredytem. Że słyszę: „O co ci chodzi, przecież się staram, myślę, co zrobić. Mam świetny pomysł, teraz musi się udać”, a kiedy nie wytrzymuję i krzyczę: „Obudź się, przestań gadać tylko zacznij coś robić”, słyszę tylko trzask drzwi. I nawet nie wiem, czy wróci. Jakbym zamiast jednego dziecka, miała w domu dwóch chłopców, z których jeden powinien być choć czasami prawdziwym facetem. No tak, ale przecież na początku mówił, że z życia trzeba brać garściami, a nie bawić się w dorosłość. Wieczny Piotruś Pan, który za nic nie bierze odpowiedzialności.