Kochasz, ufasz, snujesz plany na przyszłość. I nagle jak obuchem w głowę, słyszysz, że nie chciał, nie planował tego, że nie wie, jak to się stało, ale na pewno nic nie znaczy. A ty w głowie masz tylko dwa obrazki – widzisz ich razem, jak cię po prostu zdradza i… jak ty, w odwecie robisz to samo. I zaczynasz obmyślać plan zemsty. Ma przynieść ulgę i być słodka, tak jak mawiają. Czyżby?
Historia jakich milion. Poznaliśmy się u znajomych, dość szybko polubiliśmy i staliśmy nierozłączni. I naprawdę szczęśliwi. Po blisko dwóch latach zamieszkaliśmy razem i była to świetna decyzja. Mieliśmy dobrą pracę, pieniądze do odłożenia. Tak, bardzo poważnie myśleliśmy o przyszłości i tylko w kategorii – nasza, wspólna. Wiadomo, były jakieś nieporozumienia, ciche dni, wiesz wszystko w normie. I bez fajerwerków, ale za to dojrzale, stabilnie. I świetny seks. Najlepszy, bo połączony z głębokim uczuciem. O ślubie zaczął mówić on, ale ku mojej radości. Sześć lat razem, znaliśmy się na wylot, byliśmy bardziej niż pewni. I nagle z dnia na dzień coś się zmienia. Nie wiem co, bo niby wszystko było w porządku, ale czuję, że coś jest nie halo. On się miota, dziwnie zachowuje. Widzę w nim zdenerwowanie, ale też przeogromny smutek. Pytam raz, drugi, trzeci. Cisza. W łóżku też jakoś nie tak, jak dotychczas. Bo on jakiś nieobecny, jakby zmuszony do bliskości.
Analizuję domyślając się najgorszego, choć bardzo to wypieram. Boli na samą myśl, a co dopiero, gdyby okazało się prawdą. Nie chcę pytać, wolę nie wiedzieć. Wiem, że nie będę umiała wybaczyć i zrozumieć. Miotają mną skrajne uczucia, wyobraźnia robi swoje, na wszystkie koleżanki patrzę podejrzliwie.
Bronię się przed sprawdzeniem jego telefonu i skrzynki mailowej. Nie wytrzymuję i pytam wprost: „zdradziłeś mnie?”. On przez moment stoi jak wryty, ale już widzę w jego oczach, co chce mi powiedzieć. Mam odruch wymiotny i nieprzyjemny ścisk, w żołądku, ciemno przed oczami. Chce mi się i płakać i krzyczeć jednocześnie, i wyjść bez słowa.
Słyszę tylko: „przepraszam” powtarzane w nieskończoność. Odwracam się, biorę płaszcz i jednak wychodzę. Dzwonię do przyjaciółki, kupuję dwie butelki wina i wyłączam telefon.
Nie wracam trzy dni, wiem że mnie szuka, obdzwania wszystkich, szaleje. Ja też szalałam, z rozpaczy. Jakby mi ktoś serce wyszarpał i nadal mocno ściskał. Co zrobiłam nie tak, że poszedł do kogoś innego? Gdzie popełniłam błąd, zawiniłam?
Nie znajduję logicznego wytłumaczenia. Chcę wrócić, porozmawiać, spakować rzeczy i rozstać się, jak ludzie, mimo tego, co mi zrobił.
Wchodzę do mieszkania i nie wiem skąd ta uporczywa, wręcz obsesyjna myśl: „Nie, nie tak szybko i łatwo. Skrzywdziłeś mnie, odpowiesz za to”. Żeby już nikomu innemu tego nie zrobić – tak sobie tłumaczę. Nic nie mówię, ale całą sobą zawładniętą rządzą zemsty, wiem, że to zrobię. Taka nauczka, oko za oko, żeby też go bolało jak mnie.
Teraz jak sobie o tym pomyśle, to mi samej siebie szkoda, że taka głupia mogłam być. I wierzyć, że to dobre wyjście, że to przyniesie ulgę. Gówno prawda. Pozwalam mu zostać, ale wyprowadzam ze wspólnej sypialni. Prawie z nim nie rozmawiam, on cieszy się, ma nadzieję, że jeszcze to posklejamy. A tymczasem ja znikam na długie wieczory nie tłumacząc się z kim i gdzie. Czasami wracam nad ranem. Widzę, że to przeżywa, że go boli. I tylko ja wiem, że nic jeszcze nie zrobiłam, choć sugeruję, że jest inaczej. Nie mogę przestać i brnę w to dalej.
Aż pewnego wieczoru wracam od jego kumpla, jest mi strasznie. Miała być ulga, słodka zemsta, poczucie triumfu i wygranej. Lekcja i nauczka na przyszłość. A czuję wstręt do siebie…
Na pewno nie jest tak, jak miało być. Siadam na łóżku i kiedy on pyta, co się stało, wyznaję prawdę.. bez emocji w głosie, jakby mnie życie opuściło.
Nic nie mówi, zaczyna pakować rzeczy… a ja wpadam w panikę. Bo jednak nie chcę by odszedł, przecież jesteśmy kwita, przecież oboje tego nie chcieliśmy. To tylko zemsta, pokazanie mu, jak ja się czułam, jak mnie skrzywdził.
Już stojąc w drzwiach mówi, że nigdy sobie nie wybaczy. Ani tego, że wtedy na wyjeździe raz po pijaku poszedł z laską, której nawet imienia nie pamięta. Ani tego, że teraz ja przez niego, skrzywdziłam siebie. Bo nie zemściłam się na nim, tylko na sobie.
Tak, drugi raz, sama sobie złamałam serce. Nie wiem czego ja się spodziewałam, czego oczekiwałam. Nie miało to nic wspólnego z poczuciem odwetu i słuszności, że to był dobry krok. Dzisiaj wiem, że zemsta niszczy. Wyżera od środka, sprawia, że przestajesz logicznie myśleć i czuć.
We mnie wtedy, gdy wyszłam z łózka jego kolegi, coś pękło. Rozsypało się bezpowrotnie. Straciłam poczucie godności i szacunku do siebie. Ciężko mi to teraz odbudować. Cierpiałam przez to, że zawiódł mnie najbliższy człowiek. I mówiłam głośno, że najgorszemu wrogowi nie życzę, tego co wtedy czułam. Że to podłe, nieludzkie. A na koniec sama zamieniłam się w potwora. Wierząc naiwnie, że zemsta ma słodki smak.
Jan Parandowski o zemście mówił tak : „Do najpiękniejszych cnót człowieka należy zdolność przebaczania. Zemsta niszczy zarówno wroga, jak i nas samych, nas samych o tyle groźniej, że pustoszy naszą duszę, gdy wrogowi możemy odpłacić tylko szkodą cielesną. Przebaczenie nas pomnaża”. Ja dodałabym jeszcze, że nasza zemsta najbardziej upokarza nas samych.