Wiadomości przychodzą co kilka minut. Zaczyna się od „proszę, wróć”, kończy na: „poświęciłam dla ciebie wszystko, jesteś ch…m”. Robi mi się zimno. Nie chcę jej zablokować ani urazić. Ale też już nie chcę tego ciągnąć. Wyprowadziłem się dwa tygodnie temu. Czuję, że żyję.
Za dużo było wszystkiego. Nikt nie chce partnerki oblepiającej. Tak zakochanej, że nie da się zrobić kroku.
Wiele razy próbowałem jej powiedzieć, że…
To, że jej dzieci mnie akceptują i lubią, nie znaczy, że moje zaczną ją traktować jak matkę. Nawet jeśli je zagłaska. Efekt był odwrotny. Nie chciały przyjeżdżać, bo nie dawała im odetchnąć.
Nie mam też wpływu na to, że córki jej nie lubią. I nie mogę CZEGOŚ z tym zrobić. I tak robiłem dużo.
Nie muszę mieć codziennie zrobionego śniadania. I kanapek do pracy.
Nie musi pilnować, co zjem na obiad. Żeby było zdrowo, zielono, elegancko. Chcę raz na jakiś czas zjeść, stojąc przy lodówce, zamówić pizzę bez jej wymówek, że to takie niezdrowe.
Nie potrzebuję mieć zaplanowanego każdego weekendu. A to wyjazd w góry z jej znajomymi, a to impreza u przyjaciół.
Męczy mnie, jak wtrąca się w moją pracę, mówi, co powinienem zrobić lepiej. Pracowałem już przed poznaniem jej. Wiem, co robić lepiej, a jeśli tego nie robię, widać mam powód.
Nie muszę codziennie słyszeć, jak mnie kocha.
I nie chcę być co chwila pytany, czy ją kocham.
Nie mogę już znieść, jak zabiera mi z ręki odkurzacz i mówi, że zrobi to szybciej i lepiej.
Nie chcę, żeby mi zabierała piwo w towarzystwie i odzywała się do mnie protekcjonalnie, jak do dziecka: „Ty to chyba masz za dużo, jutro będzie bolała cię głowa”.
Nie mam sił na fochy, gdy nie spełniam oczekiwań. Milczenie. Pełne wyrzutów spojrzenie. A gdy pytam, o co chodzi, słyszę, że o nic.
Nie chcę, żeby przemeblowywała mi biuro, zamawiała nowe fotele, tablice i kupowała kwiaty, bo „zrobią przestrzeń”.
Nie potrzebuję słyszeć, jakie mam relacje z matką, siostrą, co powinienem załatwić na terapii i które warsztaty terapeutyczne by mi się przydały.
Nie chcę, żeby oczekiwała, że będę ojcem dla jej dzieci. Mogę być wujkiem, kumplem, nie jestem bez wad, a one mają ojca.
Umiem sobie sam radzić i nie po to jestem w związku, żeby ktoś wiedział lepiej, czego potrzebuję.
Wiele razy chciałem powiedzieć też, że coraz bardziej gasnę, czuję się zgwałcony.
Że wychodzę wyrzucić śmieci i jedyne, o czym marzę, to iść dalej – gdzieś, choćby w kapciach. Nie wracać. A to samotne wychodzenie to najprzyjemniejsza część dnia.
Tak, czuję się zagłaskany na śmierć. I nie chcę więcej.
Odpowiem jej na wiadomość: zaleje mnie kolejnymi.
Nie odpowiem: uzna, że jestem największą świnią.
Ulało mi się wszystko.
Wreszcie chcę mieć przestrzeń, gdzie będę znów sobą.
Nikt nie chce więcej, niż da się unieść…