– Ja i Kuba pracowaliśmy w jednej firmie, ale niewiele o sobie wiedzieliśmy. Słyszałam, że kilka lat wcześniej zmarła mu żona, że jest sam. Podobał mi się, to mało powiedziane, taki typ faceta, o którym myślisz przed zaśnięciem. Odpowiedzialny, ciepły, mądry. I przystojny. Wysokim smukły i te jego oczy. Przejęłam inicjatywę, bo nie uważam tego za coś złego. Zagadnęłam raz, potem kolejny. Zauważyłam, że podoba mu się to, że nie czekam, że otwarcie pokazuję, że zależy mi na bliższym poznaniu. Zaczęliśmy się spotykać. Na spokojnie, czasem jakaś kawa, czasem krótka kolacja, po której zawsze odwoził mnie do domu. Dwa czy trzy razy się zdarzyło, że musiał wracać nagle, bo pilny telefon. Nie dopytywałam, bo szczerze mówiąc najchętniej ominęłabym w ogóle temat jego żony. Czułam, że to dla niego nadal bolesne, a dla mnie niezręczne. To nie tak, że chciałam się jej pozbyć czy zastąpić, po prostu nie bardzo wiedziałam jak i czy w ogóle, z nim o tym rozmawiać. Minęły trzy miesiące i nagle przyjechał do mnie sam. „Monika posłuchaj. Chyba właśnie zacząłem cię kochać. Pierwszy raz od śmierci Gosi to poczułem, choć myślałem, że już nigdy. Tylko nie powiedziałem ci czegoś. Ona odeszła, zabrała ją choroba. Ale zostały dzieci, nasze dwie córki”. Pamiętam, że usiadłam w fotelu i patrzyłam przed siebie. Obleciał mnie strach, bo do końca nie byłam pewna, czy chcę być matką, a miałam zostać macochą. Ale byłam pewna, że go kocham. I, że nie jestem najgorszym człowiekiem. Więc skoro tyle czuję do Kuby, to pokocham też jego córeczki. Niestety, to było trudniejsze, niż mi się wydawało.
Dziewczynki Milena i Jagoda, bliźniaczki zresztą, miały po 11 lat. I nawet nie chciały o mnie słuchać, a co dopiero poznać. Powtarzałam Jakubowi, żeby dał im czas, że nic na siłę, bo to tylko pogorszy sytuację. Buntował się, mówił, że nie może być tak, żeby dzieci nim rządziły. Są i zawsze będą najważniejsze ale on też już dłużej, nie chce być sam. Bo czuję, że moglibyśmy być razem bardzo szczęśliwi. Przekonywał ponad tydzień swoje córki do tego, żeby zaprosić mnie na obiad. Niechętnie, ale zgodziły. Szłam jak na skazanie. Miałam dla nich po drobiazgu, bo nie chciałam, żeby ktoś zarzucił, że chcę je sobie kupić prezentami. Nawet ich nie obejrzały, nie zajrzały do torebek z upominkami i ostentacyjnie zostawiły na szafce, przy drzwiach wejściowych. Nabrałam głębokiego oddechu, Kuba mrugnął porozumiewawczo, więc poczułam się trochę pewniej. Przy stole był istny cyrk. Popisywały się, były niemiłe, nie słuchały, gdy usiłowałam się odezwać. Gdy Jakub zwrócił im uwagę, Milena syknęła, że nie musi być miła dla obcej baby, która i tak tu nigdy nie zamieszka i wyszła. Jagoda za to wstała, podeszła do mnie i pokazując mi zdjęcie swojej mamy bezczelnie zakomunikowała, żebym się nie łudziła. Tata bowiem lubi piękne kobiety, ja jestem podrzędna i zwyczajna. Nie wyszłam, choć chciało mi się płakać. Szalę goryczy jednak przelała nagła, niby przypadkowa wizyta byłych teściów mojego partnera. O ile były teść Kuby przyjął mnie miło i serdecznie, wręcz miałam wrażenie, że szczerze nam kibicuje, o tyle eks teściowa już nie bardzo. Potem się wydało, że jedna z dziewczynek zadzwoniła ze skargą, że tu jestem i babcia postanowiła przyjść z odsieczą i… wykładem dla mnie, czy ja w ogóle mam pojęcie o wychowywaniu dzieci. I to najgorsze z pytań: dlaczego 32 -letnia kobieta, nadal nie ma swojego dziecka? I sugerowanie, że macierzyństwo nie każdemu jest pisane. Wtedy wyszłam. Jakub oczywiście wybiegł za mną, ale prosiłam, żeby wrócił do córek. Czułam że zwątpiłam. Pierwszy raz.
Drugi raz chciałam zrezygnować po kolejnym naszym spotkaniu. Tym razem wybraliśmy bardziej neutralne miejsce. Miał być park, potem zoo i wspólne lody. Niestety zaczęło się i skończyło w parku, bo dziewczynki najpierw były naburmuszone. Dwoiłam się i troiłam, żeby jakoś do nich zagadać, dotrzeć. Żeby im pokazać, że możemy się po prostu polubić, a z czasem nawet zaprzyjaźnić. W ogóle nie zwracały na mnie uwagi, jakby mnie tam nie było. W końcu nie wytrzymałam, przysiadłam na ławce i powiedziałam głośno, że nie czuję się tu mile widziana. Oczywiście usłyszałam, że to dobrze, że one nie muszą mi tego tłumaczyć. Że najlepiej będzie, jak zostanie po staremu, gdy są one i tatuś. Kuba mnie przeprosił i powiedział, że przyjedzie do mnie później. Im kazał wracać do auta i podkreślił, że bardzo się na nich zawiódł, że jeszcze nigdy nie czuł takiego wstydu przez ich zachowanie. Wiedziałam, że karę za jego słowa poniosę ja. Nie myliłam się, bo Jagoda dorwała telefon ojca i wykradła mój numer. Zadzwoniła i oznajmiła, że nie jestem pierwszą koleżanką z pracy, którą ojciec przyprowadził do domu. Żebym zaoszczędziła sobie nerwów i lepiej sama zniknęła. Nie wiem, co mnie szokowało bardziej. Sposoby w jaki chciały się mnie pozbyć, brak jakichkolwiek hamulców czy to, że były takie zimne, takie wyzbyte z uczuć. Że oceniły mnie, choć tak naprawdę nie znały, od razu pozbawiły szans, odepchnęły i nie życzyły mojej osoby. Tłumaczyłam sobie, że to nie ich wina. Że tyle musiały przejść i to już jako małe dzieci, że kieruje nimi lęk i zazdrość. O miłość ukochanego i jedynego taty.
Próbowaliśmy jeszcze kilka razy, nic się nie zmieniało. Gdy byliśmy we dwoje, czułam się najszczęśliwsza na świecie. Mogliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim, albo milczeć i nie czuć się z tym niezręcznie. Wszystko nas łączyło: od zainteresowań, poprzez pracę i znajomych, aż po uczucie, którego byliśmy coraz bardziej pewni. Ale dzieliły nas nadal jego dzieci. Czas leciał, a my się miotaliśmy między dwoma domami, między dziewczynkami, które za nic nie chciały ustąpić, a mną, która przestawała w to wierzyć. W to, że kiedykolwiek będzie normalnie. I wtedy Kuba zaproponował, żebym się do nic wprowadziła. Roześmiałam się gorzko i rzuciłam czarnym żartem, że pewnie na powitanie stracę włosy. Bo córeczki tatusia mi je obetną jak już zasnę. Albo wymyślą jeszcze coś gorszego. Kuba zaczął mi wyrzucać, że mogłabym się bardziej postarać, że brak mi wyrozumiałości. Że one tyle przeszły, że się zwyczajnie boją. Zapytałam go, czy ma pojęcie, jak ja się boję? Bo nikogo nie chcę skrzywdzić, ale za to sama obrywam. I, że chyba jednak nie mam sił na rywalizowanie. Zresztą nie takim jestem człowiekiem. Myślałam, że pomału się to wszystko poukłada, bo za nic w świecie nie chciałam zastępować im matki. Za bardzo szanuję pamięć o tamtej kobiecie i cieszyłabym się nawet wtedy, gdybym mogła się z nimi po prostu zakumplować. Nie matkować, nie narzucać, nie zabierać miłości ich ojca. Raczej się dzielić.
I to był trzeci raz, gdy postanowiłam odejść. A Kuba nie bardzo mnie zatrzymywał. Choć widziałam łzy w jego oczach. I nie miałam pretensji, wiem, że znalazł się między młotem a kowadłem. Że czasem nie ma dobrych rozwiązań. Wyjechałam służbowo na tydzień, prawie się ze sobą nie komunikowaliśmy. Dwa razy zapytał, czy wszystko u mnie dobrze. Odpisywałam tylko zdawkowo, nawet słowa o tym, że za nimi tęsknię. Tak – za nimi, bo nagle sobie uświadomiłam, że te dwie niemiłe istoty są mi bliskie. Że jest mi ich żal, bo walczą o swojego tatę dlatego, że straciły już matkę. Nowy ktoś zabierze mu czas przeznaczony dla nich. A to przecież nieprawda. Wróciłam i zadzwoniłam do Kuby, powiedziałam, że chcę porozmawiać. Ucieszył się, miałam wrażenie, że do mnie biegł. Płakaliśmy oboje, tłumaczył mi, że on nie wie co robić. Że ten tydzień beze mnie był koszmarem ale z drugiej strony są jego córki, którym on nie potrafi przekazać i wytłumaczyć. Że nie chce być już sam, że one dorosną nie wiadomo kiedy i pójdą swoją drogą. Że przecież, gdy żyła ich matka, którą kochał ponad wszystko, to one na tym nie ucierpiały. I teraz też tak będzie. Bo tak różna jest miłość ta rodzicielska od tej, do drugiej kobiety. Powiedział im o tym. I o tym, żeby przestały prowadzić swoje gierki, bo mnie kocha i chcę ze mną być. Oczywiście nadal nie było i nie jest za różowo. Ale się trochę uspokoiło. Zrezygnowałam chwilowo z przeprowadzki, wiem, że nie powinno się niczego ponaglać. Ale nie rezygnowaliśmy już z siebie. Dziewczyny rosną, zmieniają się. Minęły dwa lata odkąd nie chciały mnie wpuścić do swojego domu po raz pierwszy.
Dziś przewożę rzeczy i słyszę od Mileny, że mają nadzieję, że się dogadamy w kwestii łazienki. I, że robię dobre naleśniki ze szpinakiem, choć wiadomo, że mama robiła lepsze. Bajkę o złej macosze, już dawno schowałyśmy na najwyższą półkę. Lubimy się, docieramy, poznajemy. I to mnie cieszy. Gdy ktoś mnie pyta, czy mam dzieci, zawsze odpowiadam, że dwie piękne córki. I one tego nie komentują, nie przytakują. Ale się uśmiechają. Czy usłyszę kiedyś, jak mówią do mnie mamo? Nie myślę o tym w ten sposób. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Ja, on i nasze dziewczyny.