Beata znów nie spała całą noc. Analizowała po raz setny całą sytuację i choć naprawdę się starała to nie widziała w swoim mężu już nic, co kazałoby jej zmienić zdanie. Początki znajomości były cudowne, jak i pierwsze lata małżeństwa, ale kolejne lata przypominały już raczej wegetację. Starała się jak umiała. Prezenty bez okazji, kolacyjki, wypady gdy córkę podrzucali do jej matki tylko po to, by móc spędzić czas tylko we dwoje. Szukała dla nich wspólnego mianownika i po jakimś czasie zauważyła, że w tym duecie stara się tylko ona. Rafał nie planował weekendów, nie robił jej prezentów bez okazji. Przestał się o nią jakkolwiek starać. Była żoną, nie kobietą.
Pandemia zamknęła ich w domu na cztery spusty. Mijali się w przedpokoju, on coraz częściej zasypiał na kanapie, nie reagując na jej pytania, koronkowe koszulki i żarty. Gdy wyszło na jaw, że stracił pracę coś w niej pękło. Sytuację pogarszała jego bierność. Zamieszkał na kanapie i nie ruszał się z niej całymi dniami. Beata proponowała pomoc, lekarza, terapie. Pracowała dwa razy więcej, by utrzymać dom. Pobudka o piątej, wyjście z psem, śniadanie dla niego i córki. Szósta trzydzieści włączenie komputera i praca.
Rafał na kanapie. W międzyczasie pomoc córce, gdy tablet odmawiał jej posłuszeństwa, obiad, pranie, miliony telefonów i maili. Rafał na kanapie. Po południu spacer z psem, zakupy, praca nad nowym projektem, lekcje z córką, sprzątanie, prasowanie. Rafał na kanapie. Próba rozmowy z nim. Nieudana. Jak zawsze. Wieczorem kolacja, spacer z psem, rozmowa z córką, która pokłóciła się z koleżanką, ma trudny test lub tęskni za szkołą. Rafał na kanapie. Potem chwila dla siebie w łazience. Kolejna próba rozmowy kanapowcem, któremu bezczelnie zakłóca tylko oglądanie Netflixa. I tak w kółko. W weekendy praca, planszówki z córką, zakupy, spacery z psem. Rafał na kanapie. Kolejne próby rozmowy z mężem. Bezskuteczne.
Gdy zrobił jej awanturę o brak ciasta w niedzielę i powiedział, że nie da jej żadnych pieniędzy, bo jej odbija, uznała, że miarka się przebrała. Że ma dość skakania nad nim, proszenia, dogadzania, podejmowania prób ratowania ich związku. Umówiła się z prawnikiem, zdecydowała, że już nie chce być z Rafałem, który jest albo bierny, albo odzywa się do niej wulgarnie. By złożyć pozew musiała jednak trochę poczekać. Prawnik doradził żyć osobno na ile się da.
I zaczęło się piekło, gdy wskazała mu półkę lodówce i jego szafki w kuchni, gdy przełożyła jego ubrania do innej szafy, by wszystko było oddzielnie, gdy przestawiła swoje kosmetyki w łazience, gdy zażądała pieniędzy na czynsz i rachunki. Z sypialni nie musiała go wyrzucać. Na kanapie w salonie zapuścił chyba korzenie. Przestała go zagadywać, prosić. Nie zwracała na niego uwagi. Komunikowała się z nim tak, jak on z nią – w formie rozkazów.
Liczyła na odrobinę przyzwoitości z jego strony, a nie straszenie zabraniem dziecka, brakiem jakiekolwiek wsparcia finansowego i chęci rozmowy. Na porządku dziennym były wyzwiska, wyśmiewanie, złośliwe komentarze, grożenie alimentami. Rafał nie hamował się nawet przy dwunastoletniej córce.
Beata trwa tak od kilkunastu tygodni. Złożyła pozew, czeka na termin rozprawy. Wie, że musi w sądzie udowodnić półroczny rozpad jakichkolwiek więzi z mężem – uczuciowych, finansowych, seksualnych. Mężczyzna, którego kiedyś bardzo kochała, właśnie przemienia jej życie w koszmar, wykorzystuje jej słabe punkty i czerpie z tego satysfakcję. Bawi się jej strachem. Pokazuje swoje drugie oblicze, którego Beata nigdy wcześniej nie widziała. Wmawia dziecku, że matka jest debilką i nie chce pomóc choremu tacie, że na pewno się puszcza i go oszukuje, że jest winna tej sytuacji. Rafał żongluje uczuciami dziewczynki. Pyta, kogo mała kocha bardziej, chce Beatę pozbawić praw rodzicielskich, straszy, szantażuje, grozi. Nie chce współpracować na żadnej płaszczyźnie. Beata nie śpi po nocach, nigdzie nie rusza się bez córki, żyje w ciągłym napięciu. Nikt nie obiecywał, że rozwód będzie prosty, ale nie spodziewała się, że tak koszmarnie będzie wyglądał koniec jej małżeństwa.