Kiedyś chciałam cię zostawić. Kochałam cię. Ale wydawało mi się, że nie mogłam zostać. Chciałam mieszkać w mieście, mieć na wyciągnięcie ręki kawiarnie, kina, teatry i księgarnie. Nie chciałam zostać w tym naszym małym miasteczku, w którym ty już zacząłeś układać sobie życie. Jednak zrezygnowałam z tych marzeń, ponieważ ty już tam byłeś, zapuściłeś korzenie. Gdybym odeszła, uwolniłabym się od tego małomiasteczkowego, sennego, rodzinnego życia, którego i tak nigdy nie mogłam ci dać.
Zbudowaliśmy dom. Nie stać byłoby nas na dom w mieście. Przez chwilę byliśmy szczęśliwi, pełni nadziei. Nawet zamarzyłam o tej codzienności na prowincji, o rodzinie, dzieciach. A potem przyszedł ten moment, zupełnie nagle, niespodziewanie, kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Był lekarz, specjaliści, fizjoterapeuta. I okazało się, że nic nie jest tak, jak trzeba. Bolało coraz mocniej. To był ból fizyczny, bo psychicznie nie czułam nic. To odrętwienie było najgorsze. Chodziliśmy na spacery wokół naszego domu i próbowałam nakłonić cię do przedyskutowania możliwości odejścia. Cały mój ból i niepokój wlewały mi się w nogi, dopóki ich nie poczułam wewnątrz. Nie mogłam uwierzyć, że chciałeś tego życia – życia ze mną, kaleką. Byłeś zdumiony. Bo nie mogłeś uwierzyć, że chcę odejść.
Zwalczyłam raka, choć nie wiedziałam na jak długo. Ale diagnoza była bezwzględna: jestem bezpłodna. Naszym przyjaciołom, którzy pobrali się tuż po nas, urodziło się dziecko. Dostaliśmy jego zdjęcie i płakaliśmy razem na podłodze w łazience. Byłam zaskoczona twoim smutkiem, ale nie moim. Ja nie mogłam ci dać dziecka. To był kolejny moment, kiedy zaczęłam rozmawiać z tobą o rozstaniu. A potem uciekłam do miasta, zostawiając ci list. Przez chwilę marzyłam o tym, że pojedziesz ze mną mnie zatrzymać. Że mnie zatrzymasz.
Ale wiedziałam, że pozostaniesz dokładnie tam, gdzie byłeś – tam, gdzie czułeś się szczęśliwy. Myślałam, że może w końcu znajdziesz kogoś innego i się zakochasz. Będziesz miał dziecko lub dwoje. Że zobaczę cię za parę lat z parą maluchów. Byłbyś szczęśliwy. Tylko cząstka ciebie, tak która chciała tylko mnie z czasem stawałaby się coraz mniejsza. Siadałam w moim małym, miejskim i drogim mieszkaniu i płakałam, tęskniąc za tobą i życiem, w którym żyłeś.
Trochę podróżowałam sama, trochę kontynuowałam leczenie. Cały czas mieliśmy kontakt, nie złożyliśmy pozwu rozwodowego. Chciałeś dać mi czas. Próbowałam wyobrazić sobie życie bez ciebie. Ale moje myśli zawsze płatały mi figla. Zamiast tego wyobrażałam sobie co teraz jesz, jak razem rozmawiamy albo jak pokazujesz mi twoje ulubione drzewo, na które wspinałeś się w dzieciństwie. Siadałam w parku w centrum miasta i obserwowałem, jak w świetle słońca wiruje jakiś pyłek. Wyobrażałam sobie, że codziennie zabieram nasze dzieci po szkole do domu i wracam w samą porę, żeby powitać cię po pracy.
Po roku zadzwoniłam i zapytałam czy nie masz nic przeciwko temu, żebym wyjechała jeszcze dalej, za granicę. Rak był w remisji, fizycznie czułam się bardzo dobrze. „Nie,” powiedziałeś. „Mam wiele przeciwko temu. Wciąż jesteśmy małżeństwem. Twoje miejsce jest tu. Musisz zostać. ”
Zostałam, wróciłam do ciebie. Zrozumiałam wiele. Myślałam, że chcę być sama, ale tak naprawdę chciałam, żebyś był wolny ode mnie. Chciałam, żebyś mógł „iść naprzód” i mieć to, czego ja nie mogłam ci dać.
Teraz wiem, że ty nigdy nie widziałeś tego w ten sposób. Kiedy mój rak został zdiagnozowany, nie myślałeś o tym, jak na twoje życie może wpłynąć utrata mojej płodności. Myślałeś tylko o mnie i tym, czego potrzebowałem. Więc co noc spałeś u mnie w szpitalu i codziennie rano wracałeś do domu, żeby wziąć prysznic i wyjść z psem. Pracowałeś cały dzień, wracałeś do domu do psa, a potem gotowałeś, żebym nie musiała jeść szpitalnego jedzenia, znów wracałeś do szpitala i znów zasypiałeś obok mnie. Byłam brzydka i spuchnięta. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile wycierpiałeś w związku ze mną, a nie dziećmi, których nigdy nie mogliśmy mieć. Dlatego teraz mówisz „przeszliśmy przez raka”. Nie „ona”, nie „moja żona”, ale my razem.
Minęły kolejne lata. W zeszłym roku byliśmy w górach, wędrowaliśmy, aż zrobiło się ciemno. Byłam zła na ciebie za to, że spóźniłeś się na bus, który zawiózł nas na szlak, bo przez to cała wyprawa trwała dłużej niż powinna. Moje kolana, biodra i ramiona bolały rozdzierająco. Zdecydowałam, że nie mogę zrobić już ani kroku. Zaczęłam płakać. Byłam zdesperowana i wyczerpana. „Zostaw mnie tutaj”, powiedziałam przez łzy.
„Zaczekaj” – odparłeś i podałeś mi dłoń. Razem zeszliśmy po śliskich skałach, ręka w rękę. Cudowna metafora naszej walki z moją chorobą. Minęło 10 lat od kiedy pokonałam raka. Wciąż nie mam pojęcia, dlaczego zostałeś. Dlaczego mnie tolerowałeś. Ale cieszę się, że to zrobiłeś.
Nikt nie powie ci, jak długie będzie małżeństwo. Kiedy się zakochujesz, kiedy się z kimś dobrze bawisz, kiedy podoba ci się sposób, w jaki ta osoba widzi świat, nigdy nie myślisz: „Kiedyś się rozwiedziemy i będę z kimś innym.” Ale w tobie kochanie, jest coś głębokiego, trwałego. I żałuję, że nie wiedziałam, kiedy ziemia znów osunęła mi sie spod nóg, że wszystko, co powinnam zrobić, to wyciągnąć rękę po twoją dłoń.