Nie wiedziałam, że miłość jest taka…
Podła i tak zakpić potrafi. Bo wyczekana i wyśniona, może stać się znienawidzoną. Gdy tuż przed Twoją śmiercią usłyszałam, że nie chcesz żeby dotykał mnie ktoś inny, w ogóle o tym nie myślałam. Bałam się tylko Twoich słów i tej strasznej prawdy, która i tak się dobijała i w końcu u mnie zamieszkała. Jak mogłabym wyobrażać sobie kogoś innego, gdy przecież wciąż jeszcze, dotykały mnie Twoje ciepłe dłonie. Te same, w których chowałam twarz swoją, te same które wkładały obrączkę i mówiły, że aż śmierć nas nie rozdzieli. Ale nie wiem skąd wiedziałam, że nie zdołam Cię już ochronić, już dłużej zatrzymać. Że nadszedł czas kiedy tylko Ty spakujesz walizkę, a mnie z dziećmi zostawisz zgarbionych nad swoim grobem. I tego dnia też wiedziałam, że ostatni raz do Ciebie jadę. W szpitalnej windzie dzwoniłam do kogoś, żeby przyszedł jeśli jeszcze chce Cię zobaczyć. I uparłam się żeby wypielęgnować Ci dłonie. Bo wiedziałam, że jutro już nie zdążę. I gdyby wtedy powiedział mi ktoś, że istnieje miłość ponad śmierć, to pragnęłabym jej. Dziś jej nie chcę ale nie potrafię zamknąć za nią drzwi. I pięć lat po tym jak rozsuwałam zamek czarnego worka i mówiłam, że to nie Ty, nadal to robię, praktycznie każdej nocy. I dlatego jestem sama. Bo zabrałeś moją miłość i przestałam umieć kochać.
Mieliśmy być sobie na zawsze, bo tak w to wierzyliśmy, że zapominałam o jej oddechu na plecach. A przecież mieszkała z nami zawsze, czasem spała pomiędzy, w jednym łóżku. W te noce, gdy zrywała mnie cisza i nie słyszałam Twojego oddechu. Albo w te dni, gdy nagle upadałeś a ja Cię podnosiłam bez pewności czy jeszcze żyjesz. Czy już Cię nie zabrała ona pani życia, która przychodzi kiedy chce. Ale myślałam, że przecież ludzie tak żyją długimi latami a mi los już tak bardzo dołożył, że chyba teraz odpuści. Nie odpuścił, łudził niecałe trzy lata. Pozwolił stanąć na ślubnym kobiercu tylko po to, żebym pierwszą rocznicę gdy oboje wyznawaliśmy sobie ” i ślubuję ci…” spędziła sama. Na cmentarzu, siedząc na płycie pomnika, patrząc na Twoje zdjęcie i zastanawiać się, gdzie Ty właściwie jesteś. I gdzie ja jestem, bo odkąd Cię nie ma nie poznaje odbicia w lustrze. Niby jestem ta sama, może trochę chudsza, trochę bledsza. Może bardziej skryta, wystraszona, bardziej chłodna. I mniej ufna i bardziej ostrożna. Może moje oczy lekko przygasły i mój uśmiech gdzieś się zapodział i wraca tylko po butelce wina. I szybko zamienia się w martwą cisze i łzy, gdy nikt nie widzi. I nie pyta. Bo musiałabym mu odpowiedzieć, że to nie prawda, że czas leczy rany. Że to nieprawda, że można żyć dalej jak kiedyś. Że to nieprawda, że można jeszcze pokochać i budzić się szczęśliwym.
To pewnie dlatego tak jak się pojawiali, tak szybko też odchodzili wszyscy ci po Tobie. Ci którzy wcale nie byli gorsi i też chcieli mnie pokochać i być ze mną, tak po prostu. I widzieli moją radość nawet i to, że jest mi z nimi dobrze. I jakieś szczęście też pewnie czuli i to, że mi zależy. Nawet czułość i ciepło. I pożądanie, którego krzyk przerywał ciszę. Wszystko, poza tą najważniejszą. Miłością, której już nie potrafię. Chyba odeszła wtedy w nocy, gdy dławiąc się własną krwią umierałeś na moich rękach. Patrząc na mnie coraz bardziej martwymi oczami, ostatkiem sił szepcząc, że przepraszasz. I gdy w mym umęczonym nad ranem śnie, przyszedłeś się pożegnać. I powiedziałeś, że muszę poradzić sobie sama. I gdy musiałam wybierać kolor trumny i tekst do klepsydry. I nie umiałam, bo jak w kilku słowach opisać kogoś, kto był wszystkim. I wciąż miałam w głowie, że jeszcze wczoraj byliśmy razem w kinie na kiepskim filmie i marudziłeś, że za lekko się ubrałam. Bo była zima, mróz nam trzeszczał pod butami i oboje czekaliśmy na lato. Ale nadeszła tylko samotna wiosna. Zimna i ciemna, gdy przymarzając do płyty pomnika nasłuchiwałam czy tam jesteś. Gdzie do obłędu analizowałam tamte dni i obwiniałam, że umarłeś przeze mnie. Bo zbyt słabo się starałam, bo wymagałam jak żona od męża, bo tak często Cię denerwowałam. Bo nie podłączyłam koncentratora tlenu na czas, za późno podałam leki, zbyt długo zwlekałam z wezwaniem karetki. I nie rozumiałam słów lekarza, że i tak byś odszedł, że to taka choroba, że zrobiłam wszystko.
A ja wciąż myślę, że nie zrobiłam nic, bo Cię nie ma. I choć wiem, że już nie będzie, nadal Cię szukam dłonią po drugiej stronie, pustego łóżka. I wierzę, że poczuje jak wplatasz swoje palce w moje. Albo odnajduje Cie na chwilę w innym spojrzeniu i wpieram, że w kimś do mnie wróciłeś. I próbuje z całych sił żeby tego nie robić, ale zawsze tam wracam. Na cmentarz ciemną nocą, sama zawstydzona. Przepraszam Cie i błagam, żebyś mi wybaczył, bo dotknął mnie ktoś inny. A przecież nie miałeś prawa tego ode mnie żądać, pewnie nawet tego nie chciałeś. To rozpacz odbierała nam zmysły, strach nie pozwalał odejść. I nadal, nie potrafi. Wpędza mnie w poczucie winy, pozwala toczyć depresji, odbiera wolność i wiarę. To Ty umarłeś wtedy w lodowatym marcu, Twoje serce bić przestało, Twój lekki uśmiech zastygł na wycieńczonej twarzy. Dlaczego więc ja czuję się martwa? Bo pochowałam razem z Tobą swoje serce. Byłeś jego każdym uderzeniem, napędem dzięki któremu utrzymywało rytm. Ciepłem, które je zawsze ogrzewało. I nikim, kto chciałby, żeby umarło.
Nie chcę już dłużej zasypiać sama. Nie chcę się tłumaczyć z przelotnych romansów. Nie chcę kolejny raz bronić się przed tym, co czuję. Nie chce się karmić poczuciem winy i nikomu tłumaczyć, ze swoich wyborów. Nie chce już jeździć do Ciebie na cmentarz, po wybaczenie. Nie chce się czuć niewierną żoną. Chcę Cie pamiętać. I przestać kochać. Chcę, żebyś odszedł i dał mi żyć. Pozwolił czuć i pragnąć. Nie kazał mi szukać siebie w kimś innym. Chcę trzymać rękę kogoś innego i komuś innemu mówić, że kocham. I czuć to na nowo, bo wiem, że jeszcze tak bardzo potrafię. I tak bardzo zasługuje. Dlatego nie żegnam się z Tobą kolejny raz, tylko każe odejść. Bo wiem, że i tak nie zapomnę. Miłości prawdziwej nie trzeba. Zbyt dojrzała jest, dumna i wyrozumiała. I nie wymaga tłumaczeń za inne ramiona.
Zmęczyło mnie czekanie na coś co nie nadejdzie, co się nie wydarzy. Bo Twojego serca nic już nie wskrzesi. Ale moje ma jeszcze szanse bić.