Jesteśmy parą, która w niedzielne przedpołudnie idzie na spacer do lasu. Bierzemy naszą 7– letnią córkę i psa. Dużo się śmiejemy, a w lesie gramy w podchody ( zawsze to mąż wymyśla nam gry terenowe). Potem idziemy na obiad, trzymamy się za ręce i mówimy do siebie „mycho” i „kotku”, z czego tak się śmieją niektórzy ludzie. W domu razem gotujemy, kokosimy się na jednej kanapie( my plus córka plus dwa koty plus pies) i oglądamy filmy.
Nasz związek nie jest kompromisem, rezygnacją, poświęceniem dla dziecka. Uprawiamy seks częściej niż statystyczne trzy razy w tygodniu, jest nam dobrze, czasem uciekamy na weekend i snujemy się po polskich miastach, sami, bo nasza córka zostaje z babcią.
Jesteśmy parą (rodziną), której być może zazdrościsz na ulicy (jeśli jesteś nieszczęśliwa, smutna, zakochana lub samotna). Widzisz, że my się przytulamy i śmiejemy. A może jesteś tą samotną (w związku lub sama), która widząc jak pakujemy rowery na dach samochodu zazdrości nam szczęścia. I tego, że wyglądamy jak z kolorowego obrazka. I zawsze mamy z kim jechać na rower, kochać się, chodzić do kina.
Ale chciałabym ci coś powiedzieć, o czym rzadko się mówi. O czym rzadko mówią małżeństwa, bo to takie tabu. Te wszystkie zdrady, prawie zdrady, zobojętnienia, albo po prostu wegetowanie obok siebie, bez romansów, ale z zamrożonym ciałem. I emocjami.
Ja o naszym kryzysie mówię głośno, bo chciałabym, żeby choć jedna osoba wiedziała, że kryzys jest często składową wieloletnich związków. I że warto walczyć. Nasz związek był ruiną. Doskonale wiem co to samotność w relacji, mój mąż też to wie. Sypiałam na kanapie w salonie, często bolała mnie głowa, a on za dużo pracował. Wiem wszystko o chodzeniu później spać, żeby nie musieć się kochać. Nie chodziliśmy przytuleni, mijaliśmy się w kuchni, nasze rozmowy dotyczyły tylko mleka w lodówce, sprzątania i dziecka. Gdybyś nas wtedy zobaczyła na ulicy, pomyślałabyś: małżeństwo to koszmar. Albo: tylko współczuć.
Jesteśmy dowodem na to, o czym często mówią starzy ludzie– że długi związek to przypływy i odpływy namiętności. Że wszystko można wybaczyć i nigdy nie jest za późno, by próbować od nowa. I nie zawsze warto ufać odczuciom– przecież naprawdę już myślałam, że nie kocham, podczas sporadycznego seksu patrzyłam w sufit, marzyłam o innym, zazdrościłam parom w kinie i na ulicy. Chciałam znów słyszeć: „kocham” i mówić to komuś. A przynajmniej nie czuć pustki, z którą zasypiałam i budziłam się co rano.
Nie wiem na jakim jesteś etapie życia, może mnie rozumiesz, bo też to przeszłaś, może jesteś w tej samotni teraz.
W naszym życiu nie stał się cud. Nie wróciliśmy w swoje ramiona ot tak. Nie przestałam patrzeć w sufit na „raz, dwa, trzy” . Ale wiem, że można chociaż spróbować. Zanim spakuje się walizki i odejdzie. Potrzebujemy jednak do tego kilku rzeczy.
ŚWIADOMOŚĆ
Ona jest najgorsza. Możesz zapchać życie zajęciami, miłością do dzieci, pracą. Możesz co rano się oszukiwać, że nie jest tak źle, możesz po każdej awanturze myśleć sobie: „pomyślę o tym jutro”, ale tak będzie tylko gorzej i gorzej. Mnóstwo ludzi to robi. Zamiata pod dywan. I dla przyjaciół, i dla rodziny, ale też dla siebie. Bo prawda jest tak bolesna, że nie chce się jej znać. Bo przecież jest ten kolorowy obrazek, więc jak mam powiedzieć teraz, że to tylko iluzja?
Ale jedynym rozwiązaniem to stanąć i powiedzieć sobie, że jest najgorzej na świecie. Ale nie tylko sobie mówić i dalej z tym żyć. Zrobić coś. Powiedzieć jemu, nie zwracać uwagi, gdy on rzuca: „Ale o co ci chodzi?” (częste zaprzeczenie), zadzwonić, umówić się na terapię. Inaczej prędzej któreś z was zdradzi. Albo odejdzie. Albo wycofa się w miejsce, z którego nie ma odwrotu.
Mnie świadomość tego, co się dzieje w moim domu, powaliła. „Po prostu nie kocham” – powiedziałam sobie któregoś dnia. Nie chcę bliskości. On nie chce. To guzik prawda, że jesteśmy zapracowani. Nie jesteśmy na tyle. On mnie nudzi. On mnie brzydzi czasem. I wścieka. Ileś miesięcy „chodziłam” z tą prawdą. To bzdura, że robię te awantury o łyżkę, pranie, zapracowanie. Przecież chodzi mi o coś innego. W nosie mam tę łyżkę. Ale nie mam w nosie tej pustki. I powiedziałam to. Nie, że się wkurzam, bo on. Powiedziałam, co ja czuję.
On był w szoku. A potem ja byłam w szoku – bo tak długiej listy zażaleń nie usłyszałam od nikogo. Ale cóż, tak się kończą miesiące (prawie lata życia) w fikcji.
Chciałam spakować walizki. Marzyłam o samotnych wypadach do kina i brudnych – swoich– naczyniach w zlewie. Zazdrościłam singielkom.
Ale umówiłam nas na terapię– dla dziecka. I dlatego, że obiecywałam mu, że do końca życia. Może to głupie, nie jestem specjalnie wierząca, ale jednak ważna jest dla mnie odpowiedzialność za drugiego człowieka i dane mu obietnice.
CHĘĆ ZMIANY
Bez niej nie zrobisz kroku. Ta wola zależy od dwóch stron, sama możesz zmieniać się i zmieniać, ale związek to jednak relacja. On musi chcieć choć trochę.
Miliony razy chciałam wyjść od terapeuty. Myślałam, że mój mąż zwariował, kłamie i plecie bzdury. Myślałam też, że chyba żyjemy w dwóch różnych związkach i opowiadamy dwie zupełnie inne historie. Tak zresztą było.
Ale zacisnęłam zęby. Przestałam tylko tokować, mądrzyć się, wyszłam poza „ja to, ja tamto”. Zaczęłam słuchać. Brr.
W oczach faceta, którego pokochałam byłam męczącą, znudzoną, histeryczną żoną. Byłam nieuważna (ja?!!!), skoncentrowana na sobie (ja?!!!), i nie potrafiłam słuchać (to już był cios poniżej pasa!). Po tych terapiach wychodziłam do lasu z psem (sama) i biegałam. Inaczej nie zniosłabym tych oszczerstw. Zabiłabym go. To było takie niesprawiedliwe. ( serio?)
Ale fajny jest moment, gdy nagle rozumiesz, że to bzdura, że jesteś idealna. Że czasem ktoś widzi nas inaczej. A jeśli już to zrozumiesz – czujesz, że możesz fruwać. Koniec z obwinianiem, możesz się zmieniać i też polepszyć ten związek.
PRZEBACZENIE
Tak, wiem, nie ma gorszych awantur niż te awantury bliskich ludzi. To wypominanie, świadomość słabych punktów, perfidne ich wykorzystywanie, te słowa, które zostają. O których nikomu nie mówimy, bo sami nie chcemy pamiętać.
Wybaczyłam wiele słów. Że nie da się ze mną wytrzymać, że robię syf wokół siebie, że jestem męcząca i marudna, a budzenie się koło mnie przyprawia o mdłości, bo od rana narzekam i psioczę. Że się nie staram w seksie. Wybaczyłam każde trzaśnięcie, „rozwiedźmy się”, „radź sobie sama”. Bo pomyślałam o tym, co ja mówiłam. I nie wiem czy te słowa nie były gorsze.
W momencie, w którym przestajesz mówić „To ty mnie źle traktowałeś, bo powiedziałeś to i tamto, zrobiłeś tak i tak” w związku robi się czysto. Trzymać się teraźniejszości– to chyba najlepsze rozwiązanie.
PRACA
Tygodniami i miesiącami. Robienie kolacji i czekanie w szpilkach (choć w duchu myślisz: WTF? To jest tylko komiczne, bo na pewno nieerotyczne), wyjazdy i rezygnowanie z tych miliona bodźców, żeby być tu i teraz z tym mężczyzną. Bieganie na terapię, rozmowa, rozmowa.
Seks, którego też znów uczysz się powoli. Otwierać też się uczysz powoli. Kilka takich rzeczy wbrew sobie (ja tak miałam) i nagłe odkrycie, że to jest wciąż ten sam facet, w którym się zakochałaś. Zmienił się tylko ciut ciut. Ale przecież ja już też nie ta sama. Może możemy od nowa, choć inaczej?
Dodaj do tego nieustanną pracę nad sobą, dobre chęci, nadzieję i już związek bardziej przypomina związek, a nie trupa. A przecież mogłam się rozstać i przy kolejnym partnerze dojść do tego samego. Szkoda rodziny, miłości i tego co razem zbudowaliśmy. Szkoda domu, wspólnych kubków i planów.
Jeśli jeszcze jest jakaś nadzieja – zrób wszystko. Nie jest powiedziane, że nie można pokochać znów tego samego mężczyzny.
A ty dziewczyno samotna, nie zazdrość parom i małżeństwom z dziećmi. Ludzie w wieloletnich związkach, jeśli chcą mieć wspaniale, najczęściej muszą już nad tym pracować. Ciesz się, że to czyste zakochanie, bez pracy, wciąż przed tobą.