Go to content

„My, bliscy ludzi chorujących na depresję. Też czujemy. Zauważcie nas” Apel wspierającej żony

Fot. iStock/lolostock

W moim domu nie ma śmiechu. Nie ma gwaru. Uciszam dzieci, gdy wyrwą się ze swoją dziecięcą radością. Zabieram je na spacer, do kina, do przyjaciół.

– Pójdziesz z nami?

– Nie.

– To może w coś zagramy?

– Nie mam siły.

– Wyjedźmy gdzieś.

– Nie, jedźcie sami.

Powinnaś mu współczuć, powinnaś wspierać, nauczyć się żyć z chorobą, to tylko choroba. I aż choroba. Bądź. Podawaj jedzenie, którego prawie nie ma, przypominaj o lekach, których też czasem nie bierze. Bo stwierdza, że nie jest chory i wszyscy mu to wmawiają. „Życie jest ch….owe. Nie widzisz tego? No patrz, bo tylko to mi jest. Życie nie ma sensu, rozumiesz? NIE MA SENSU– cedzi przez zęby, uciekam z jego pokoju, która kiedyś była sypialnią. Miejscem gdzie się uprawia seks, ogląda kryminalne seriale i wiadomości, czyta. Żyje. Dziś to nora, jego nora. Tu ukrywa się przed światem.

Ja też jestem tym światem, przed którym trzeba się schować.

ZARAZ TO JA ZWARIUJĘ

Kiedyś depresja była tabu, dziś tabu to emocje bliskich ludzi chorujących na depresję. My musimy ciągnąć do góry, musimy ubierać się, wychodzić do pracy, zarabiać, ogarniać dom, wspierać. Z uśmiechem na twarzy. Bo uśmiech leczy. Jest dla kogoś szansą. Jest energią. Co z moją energią? Co, k…, z moją energią?!

„Ty to jesteś taka silna”, „Ciebie nic nie złamie”, „Potrafisz wynajdywać w życiu plusy”, „Jak to jest się nigdy nie poddawać?”, „Kocham twój śmiech”.

To ja, to o mnie. Takie rzeczy słyszałam. Wciąż słyszę, bo dużo się śmieję, w pracy jestem ogarnięta, nikomu się nie zwierzam. Pewnie wiele osób, takich jak ja, to słyszy. Czy każdy silny musi kogoś ciągnąć?

Dużo takich związków, relacji, prawda?

Córka wspiera schorowaną matkę. Jest odpowiedzialna za nią, za nią wszystko robi.

Stabilny mąż ogarnia rozdygotaną i znerwicowaną żonę.

Żona pomaga mężowi z pracą, bo on nie daje sobie rady.

Ale MY, ci silni też czujemy!

WŚCIEKŁOŚĆ

Wracam do domu ze spotkania z przyjaciółkami. Dwie godziny. Brzuch boli od śmiechu. Jeszcze umiem się śmiać, cieszę się też tym.  Wchodzę do mieszkania, dzieci przed komputerem.

– Co robi tata?

– Śpi.

Jestem zła, głupio pytam. Po co właściwie wyszłam, po co się śmiałam? Już lepiej nie mieć nadziei i nie wiedzieć, że ludzie rozmawiają o drobnostkach, z drobnostek się śmieją.

Ale już byłam, na chwilę wyszłam ze świata ciemności. Myślę więc, że on tak się poddaje, bo wie, że ja ogarnę. Jego dzieci zjedzą, zawiozę je do przedszkola i szkoły, odbiorę o odpowiedniej godzinie, odrobię z nimi lekcje, porysuje, położę spać.  Zrobię te rzeczy, które robią ludzie w normalnych domach. On może sobie chorować. Może ukryć się za diagnozami.

Czuję to, bo jestem złym człowiekiem? Otóż nie. Psychologiczna grupa wsparcia. Pojawiam się tam czasem. Wściekłość się z nas wylewa. Jeśli dajemy więcej, jeśli to my walczymy, a obok nas jest ofiara albo mimoza. Nieważne czy to choroba czy mechanizmy. Jesteśmy źli. Dlaczego my? Dlaczego on?

Czy jeśli wściekłość chowamy pod przyjaznym i spokojnym uśmiechem znaczy, że jej nie ma?

Jest czasem znacznie większa. Bo nie ma ujścia.

BEZRADNOŚĆ

– Proszę cię, porozmawiajmy, coś się da na pewno zrobić.

– Yhm.

– Nie możesz tak żyć.

– Yhm.

– Proszę.

– Przepraszam, nie umiem. Nie mam siły.

Albo (gdy faza jest agresywna)

– Daj mi, ku… spokój, nie trzymam cię. O co ci chodzi?

Byłam uczona, że dostajemy to, na co zapracujemy. Ucz się – skończysz dobre studia. Mało jedz – będziesz szczupła. Trenuj – wygrasz. Jest działanie – jest skutek. Mamy moc. Patrzę na męża i widzę, że to wcale tak nie działa.

– Jestem chory– mówi.

Szukam w nim tej choroby. Może to widać na twarzy? Może serce? Może badania krwi? Może coś w głowie. Halo, halo, nic nie widzę. Może więc wystarczy wziąć się w garść. Pomogę ci, razem damy radę, jesteśmy małżeństwem. A pamiętasz nasz ślub w Krakowie, a przyjaciół, a narodziny córki?

– Yhm.

– Chcesz się rozstać?

– Ja nie wiem czego chcę, rozumiesz?

Zawsze mnie uczyli, że trzeba wiedzieć.

Jak ja ma zrozumieć, że ktoś nie wie? Ojciec? Mąż? Dwie ręce, sprawny? Moja babcia ciężko chora piekła ciasto. Ja pierd…. jak ja mam rozumieć czyjąś słabość. Nie jestem słaba, cholernie trudno zrozumieć ją u kogoś. Chcę pomóc, nie umiem.

Głaszczę go po ręce.

– Rozumiem, rozumiem.

Gówno nie rozumiem.

SMUTEK

Tygodniami próbujesz, miesiącami. Wydaje ci się, że to się da załatwić. Okej, to choroba. Ale przecież są lekarze. Dlaczego w Polsce tacy beznadziejni. Ten nie słucha, ten wypisuje bez sensu leki. To chyba bez sensu skoro nie pomagają. Halo, halo, czy na to nie ma magicznej tabletki?

– Byłeś dzisiaj w pracy?

– Nie byłem.

– A co powiedziałeś w firmie?

– Nic nie powiedziałem, napisałam SMS–a.

Dostaję napadu paniki, przecież mamy kredyty, jak to on nie idzie do pracy. W branży jest ciężko. To nieodpowiedzialność.

Sunę do kuchni, lodówka pusta. Wszędzie są ślady jego bezradności. W nieumytych naczyniach w zlewie, rzuconej ściereczce do naczyń, włosach w wannie, śladach pasty na lustrze. Był pedantem, coś więc naprawdę nie tak. Siadam na krześle i sama zaczynam płakać.

Od kiedy on choruje, smutek jest wszędzie. We mnie też. Przypominam sobie koleżanką, która walczyła z depresją mamy. Mama była wykończona, ale moja koleżanka też. – Mi się też już nie chce żyć – wyznała kiedyś.

– No weź, weź, dziewczyno, ty musisz być silna – mądrzyłam się.

– Musisz być silna – przyjaciółka klepie mnie po ręku. Patrzę na nią nawet ze wzruszeniem. Tak, muszę być silna. Wiadomo.

POCZUCIE WINY

Możesz się uśmiechać, być miła, starać się, ale jednocześnie wciąż czujesz, że nawalasz. Nie jesteś dostatecznie dobrą partnerką w tej sytuacji, matką też nie, bo powinnaś być tylko cierpliwa, a czasem krzyczysz. Wszystko też ci się wymyka spod kontroli, choć przecież kontrola wydawała się taka oczywista. A nagle patrzysz, obcy człowiek szura do kuchni, marudzi, mruczy, zaraz wróci do łóżka, nawet jak wyjdzie do pracy, to wściekły. Nawet jak usiądzie do kolacji, to coś parsknie.

Trudno być świętym. Trudno być świętym, do cholery.

Zacznijcie mówić o tym, co czują bliscy chorych na depresję.

Co czują bliscy ludzi w ogóle chorych. Ludzi zajętych sobą, egocentrycznych często, zamkniętych w swoich: „jest mi źle”, „cierpię”. Ich bliscy też umierają za życia.

Nieustannie balansujemy między: „Kocham, chcę pomóc”, a „Ja pierd…, gdzie w tym wszystkim ja, dlaczego ktoś ciągnie mnie na dno?”. Budzisz się któregoś dnia i myślisz: „Jeszcze chwila, a zwariuję”.

No co ty, spoko, nie zwariujesz. Silni nie wariują. Posprzątaj w szafie, umyj okna, uśmiechnij się.

Jeśli ty nie dasz rady, to kto ma dać?


wysłuchała: Katarzyna Troszczyńska