Dobrze, Kochanie – mówiła, kiedy uprzedzał, że właśnie musi wyjść. Jakoś nigdy nie powiedział tego wcześniej, bo też i rzadko kiedy cokolwiek planował. Całował ją pośpiesznie, myślami był już przecież gdzie indziej, znała to spojrzenie. Taki już jest – nie potrafi długo wytrzymać w jednym miejscu. Co chwila spotkania ze znajomymi, nowatorskie wernisaże, dziwne instalacje, wyjazdy do innych miast, na wystawy. A w domu? Właściwie też ciągle się mijali. To cud, że w ogóle chciał z nią – taką nudną i spokojną, ciągle tą samą – być.
W tygodniu wstawała wcześnie i biegła do biura. Potem szybki lunch, najczęściej kanapka zrobiona jeszcze w domu, żeby zdążyć się z nim zobaczyć, kiedy wróci do domu. Wychodząc z pracy prawie biegła, byle szybciej być przy nim. A on? Pracował nad swoimi grafikami w nocy, siedział przy komputerze do bladego świtu, a potem odsypiał do późnego południa. Wstawał, brał długą kąpiel, wrzucał na siebie te swoje modne, wyprane przez nią bluzy i przyrządzał warzywa po tajsku, jeśli akurat w tym tygodniu poczuł, że to absolutnie doskonały pomysł. Albo makaron. Albo zamawiał pizzę. Wracała, przytulał ją, pokazywał projekty i te grafiki, które sprzedawał do dużych gazet. Trochę poklepał po głowie, jak wiernego psa. A potem wybiegał gdzieś, rzucając, że będzie niebawem. No, co? Tak się żyje z artystą. Intensywnie, kolorowo, niepewnie. Zabierz mnie ze sobą – poprosiła kilka razy, zaniepokojona, że ma go dla siebie coraz mniej, że właściwie nie zna jego przyjaciół. I zaraz pożałowała. Bo mimo, że byli parą, w tłumie tych głośnych, kolorowych ludzi, ona ginęła. Bo była zwyczajna. Jego ta jej zwyczajność przyciągała, kochał ją ( „na swój sposób” – dopowiadała zawsze w myślach”). Ale potrzebował tamtego świata, by żyć, rozwijać się, oddychać. Tak mówił. Była mu potrzebna, żeby go ściągać na ziemię, zakotwiczyć gdzieś, żeby miał przy niej dom– śmiał się. Bardzo nie lubiła, gdy tak mówił. „Równie dobrze mógłbyś żyć beze mnie” – wyrzucała mu. Nigdy nie odpowiedział na to wprost.
Tamtego dnia, jak zwykle zamknęła zanim drzwi. Byli parą pół roku, ale czuła, jakby to trwało już kilka lat. Zmęczona, usnęła na kanapie. O w północy przeniosła się do sypialni. Wciąż nie było go w domu. Nie, to nie było dziwne, czasem wracał dopiero nad ranem i jeszcze siadał na kilka godzin do pracy. Nawet to lubiła, budził ją wtedy przed ósmą, robił kawę, rozmawiali, śmiali się. Tak bardzo nie chciała wychodzić z domu.
Tym razem było inaczej. Kiedy rano nie zastała go w kuchni, przy komputerze, zaniepokojona wybrała jego numer. Ale telefon milczał – był wyłączony. Przez następne 40 godzin umierała ze strachu , wydzwaniając do tych znajomych, których znała, alarmując jego siostrę z innego miasta i dzwoniąc po najbliższy szpitalach. Bez rezultatu. Kiedy po dwóch dniach otworzył drzwi kluczem i jak gdyby nigdy nic, pocałował ją na dzień dobry, wpadła w szał. Ona, ta spokojna, cicha, ta „rozsądna”, straciła panowanie nad sobą. „Gdzieś ty był?”- krzyczała. „Kim dla ciebie jestem, że nie dajesz znaku życia, nie myślisz o tym, że nie wiem co się z tobą dzieje?”. Zdziwiony, lekko zaskoczony, a może rozbawiony wziął ją w ramiona. Przecież żyje, widać chyba? No co, telefon się rozładował, kochanie, normalna rzecz. Nie zadzwoniłem? No przecież nie możesz mnie trzymać na smyczy. Jak to, gdzie byłem? W kilku miejscach.
Przełknęła to. Przytuliła się do niego ze wszystkich sił, szczęśliwa, że jest.Zabrał ją do łóżka i kochali się jeszcze mocniej niż za pierwszym razem. Wieczorem został w domu. Obiecał, że nigdy więcej jej tego nie zrobi, przepraszał.
Wytrzymał kilka miesięcy. Potem zaczął znikać na dłużej. Nigdy nie mówił jej dokładnie dokąd idzie, gdzie mogłaby go znaleźć, w razie nagłej potrzeby. Gdy zrozpaczona zarzucała mu zdradę, brak uczucia, szacunku, unosił lekko brwi i przyglądał się jej jak małemu dziecku, które nic nie rozumie.
Wydawało jej się nawet, że te jej emocje, rozpacz, strach o niego są dla niego jak adrenalina, że może robi to specjalnie, żeby potem czerpać z tego jej niepokoju i strachu o niego. Tylko, że to, co dla niego było inspiracją, ją niszczyło od środka. Kiedy zniknął bez słowa na tydzień, spakowała mu walizki i odesłała je do jego rodziców. Zamknęła drzwi na klucz, pojechała do koleżanki. W SMS-ie napisała „to koniec”. Żyła bez niego miesiąc. Potem poddała się, jeszcze bledsza i szczuplejsza, jeszcze bardziej nie potrafiąca żyć bez niego. Wrócili do siebie w emocjach, zapewniając się nawzajem, że zrobią wszystko, żeby oboje mogli być szczęśliwi.
Kiedy zaszła w ciążę, cieszył się. Nie, nie cieszył, szalał ze szczęścia. Nosił ją na rękach. Szybko wyremontował mały, nieużywany przez nich ciasny pokoik, sam zbudował niemowlęce łóżeczko. Na początek starczy, a co będzie potem – nieważne. O tym się pomyśli później, na bieżąco. Pieniądze nigdy nie były dla niego zmartwieniem. „Pieniądze zawsze da się zarobić” – mówił jej. Żyjmy chwilą, kochanie. Sprzedam zaraz kilka grafik, dla mnie to moment, cukierku. Teraz mam”Projekt dziecko” – opowiadał znajomym. A ona cieszyła się kruchym szczęściem. Bo BYŁ.
W szóstym miesiącu ciąży, mocno przeziębiona i przygnębiona chorobą swojego ojca, TO zdarzyło się znowu. Zniknął na kolejne trzy dni. Nie miała już siły się denerwować. Myślała o dziecku. I że przysięga, kiedy urodzi, zakończy to. Utnie tę miłość. Bo z jego strony to chyba jest tylko jakiś eksperyment na jej uczuciach. Pozwoli mu się widywać z małą. Ale żadnych obietnic, żadnego mącenia w głowie. Dziecko musi mieć pewność. Z nim to niemożliwe. Przysięga, że odnajdzie w sobie tę siłę.
Tosia urodziła się na wiosnę. Kiedy miała trzy dni, wyszedł do sklepu po kilka niezbędnych rzeczy. Wyszedł i zniknął. Po dwóch godzinach wysłał SMS, że będzie wieczorem. O zakupach zapomniał. Dopiero wtedy pomyślała, że było rzeczą cholernie głupią zdecydować się na dziecko w kimś takim. Płakała przewijając i karmiąc, płakała wymyślając sobie od naiwnych idiotek. Przez miesiąc mieszkała z dzieckiem u przyjaciółki, nie odbierała telefonu, odpisywała tylko na SMS-y. Rozstali się. I to była jej decyzja. Rozstali się, bo zrozumiała w końcu, że on się nie zmieni, że nie jest w stanie. I że ona i dziecko, mogą liczyć tylko na siebie. Bolało, tak bardzo bolało, że on nigdy nie zrozumie. I że pomyliła tę miłość z czymś innym, dziwnym, obcym. Bolało, bo kochała, długo jeszcze po rozstaniu. Aż wreszcie przyszła wyczekiwana obojętność – ratunek.
Minęły trzy lata. A. mieszka z Tosią w małym mieszkaniu, które kupiła przy pomocy rodziców. Pracuje, utrzymuje siebie i córkę. T. odwiedza swoje dziecko, kiedy poczuje, że za nią tęskni. Są wtedy zachwyty, radość emocje. To o te emocje chyba, najbardziej mu chodzi. Dlatego A. chroni córkę. Często mówi jej, że może liczyć na mamę, na dziadków. Ale o tacie ani słowa. Nawet nie jestem pewna, czy z jest ust pada słowo „tata”, kiedy o nim rozmawiają.
Miłość, powrót? Ich światy nigdy się nie spotkają. Przynajmniej – nigdy nie spotkają się na dłużej.