„To załamanie nerwowe” – słyszę do lekarza. „Przepiszę pani leki” – dodaje. Patrzę na niego – co on u diabła bredzi. Jakie załamanie, przyszłam tylko po proszki na sen, a on wylatuje z załamaniem. Ja nie mogę się załamać, muszę walczyć. Dla dzieci, dla siebie, dla nas.
Myślisz sobie: „Ale dramat”, „Mnie to nigdy nie spotka” i nawet nie wiesz, kiedy się wydarza.
Bo przecież to tylko w filmach albo u koleżanki z podstawówki, która żyje z tym dupkiem, zamiast dawno od niego odejść. Bo jak zdradzi, to ty nie wybaczasz, tylko odejdziesz. Jakby świat było zero-jedynkowy. Biały albo czarny.
Po zdradzie nie już ma przestrzeni na miłość, na budowanie wszystkiego od nowa. Bo przecież nie o seks chodzi tylko o emocje, o to, że ciebie zostawił, zapomniał i poszedł z jakąś inną. Że co ona mogła mu dać? Głupi ch**j, który nie docenił żony, która mu dwójkę dzieci urodziła, gotowała, sprzątała, rozkładała nogi, kiedy chciał. A jemy było mało.
„Zdzira” to była moja pierwsza myśl
Zabiję ją. Jak mogła – mamy dzieci, on ma żonę. A ta wpakowała mu się do wyra jak pierwsza lepsza dziwka. Pewnie tylko na takie miano zasługuje, bo kto bierze faceta z obrączką na palcu. Chciałam wszystko o niej wiedzieć, kim jest, jak wygląda, ile ma lat, gdzie mieszka. „Zniszczę ją”. Ta myśl trzymała mnie w pionie.
Kiedy nie pilnował telefonu wzięłam do niej numer. „Ty k**wo, zostaw mojego męża, zajmij się swoim życiem, którego pewnie nie masz zabierając innej kobiecie męża, a dzieciom ojca”. W szale pisałam do niej SMS-y, odpisała raz: „Widocznie bycie twoim mężem mu nie wystarcza”. Wyłam z bólu. Z upokorzenia. Ze wstydu, bo leżąc na podłodze złapałam go za nogi pytając dlaczego? Jak nisko musi człowiek upaść, jak się upodlić, żeby tak błagać o jakiekolwiek wyjaśnienia. „Wstań, nie rób cyrku” – usłyszałam.
I wyszedł.
Kiedyś byłam mądra, kiedyś byłam pewna, że odejdę. A to była klasyka – awans w pracy, inny dział, impreza integracyjna. Praca po godzinach, wyjazdy służbowe, delegacje.
Wtedy tego nie zauważyłam. Biegałam między naszymi dziećmi. Ważne, żeby w domu było czysto, obiad zrobiony i dzieci grzeczne.
„Możesz zadzwonić” – zawibrował telefon…
nigdy nie sprawdzałam jego wiadomości, ale wtedy coś mnie pchnęło, by sprawdzić. Od Anety. Tłumaczył, że koleżanka z pracy. Ale to wtedy stanęłam w łazience przed lustrem. „Popatrz na siebie, włosy niedbale związane, które nie pamiętały farbowania. Twarz nalana, jak nie moja. I to ciało umęczone dwoma ciążami pod rząd, bez czasu na regenerację”.
Zrób coś – powiedziałam sobie. Chcesz go zatrzymać, musisz o siebie zadbać. Tylko jak z ząbkującym niemowlakiem z jednej strony i buntem dwulatka z drugiej. Ilu rzeczy nie widziałam, a może nie chciałam widzieć. Był moment, kiedy cieszyłam się, że go nie ma, że wraca później, że w weekendy musi wyjechać z jakimś nowym projektem. Byłam spokojniejsza, gdy go nie było. Wolałam sama wszystko ogarniać niż liczyć na jego pomoc, której zawsze było za mało.
„Kochanie, wszystko dobrze?” – to moja mama. „Tak mamo, Tomek po prostu zmęczony, rozdrażniony”. Tak, widziałam to jego poirytowanie, brak snu tłumaczyłam stresem w pracy. Budziłam się w nocy zdziwiona, że on jeszcze siedzi przed komputerem.
„Chociaż się przyznaj, stać cię na tyle? Nawet na szczerość nie zasługuję?” – krzyczałam, kiedy stało się dla mnie jasne, że mnie zdradza. Kiedy przyjaciółka delikatnie mówiła: „Wiesz, a Tomek z tą Anetą to cały czas razem pracują? Widziałam ich wieczorem”. SMS: „Radzę pilnować męża”. Jak próbowałam zadzwonić rozłączał się.
„Tak, mam romans. Zadowolona?”
Znacie to uczucie, jakby spadał na was betonowy blok. Nie ma ciebie, jakby słowa zmiotły cię, jakby ktoś oderwał ci głowę i położył obok. Jakbyś była w kinie i oglądała jakiś niezbyt ambitny dramat.
Świat się dla ciebie kończy. Nie ma nic. Wszystko wypełnia się „mamromansem”.
Wracał do domu. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Umiałam tylko płakać. To moja wina, nie dbałam o siebie, o nas, skupiłam się tylko na dziecku, kolejnej ciąży. Zobacz, jak wyglądam w tych dresach, z udami jak słoń. A on przecież nie taką mnie pokochał. Młody ma już rok, już dawno powinnam była coś ze sobą zrobić. Kto chciałby takie coś, jak ja…
Tak, kiedyś myślałam, że jak zdradzi to odejdę.
Nikomu nie powiedziałam. Przed rodziną graliśmy idealną rodzinę. „Mamy ciche dni mamo, nie chcę o tym rozmawiać” – tłumaczyłam.
Do czego zdolna jest kobieta, która chce walczyć?
– do obarczania siebie winą za to, że on ją zdradził – bo to ona nie potrafiła go zatrzymać, bo za mało się starała, bo powinna zauważyć, że on się oddala, przestaje się nią interesować
– do samobiczowania się, kiedy nie stanowi dla siebie żadnej wartości, myśli, kim jest ta kobieta, gdzie się poznali, gdzie uprawiają seks, czy on robi z nią to samo, co z tobą, w czy ona jest lepsza, bo, że jest lepsza to pewnik
– do żebrania o miłość, mówienia: „kochanie nic się nie stało, naprawimy to, będę się już starać, zobaczysz zmienię się”
– do naiwnej wiary w to, co on mówi, że tak – już skończy tę znajomość, że już się więcej z nią nie spotka, że ona dla niego nic nie znaczy, że się chwilowo pogubił, a ona chce w to wierzyć bardziej niż w siebie
– do upokorzenia siebie, kiedy kupuje bieliznę, której nigdy wcześniej by nie ubrała i staje przed nim pełna nadziei próbując udawać pewność siebie, a on? „daj spokój” – tylko to mówi
– do zdradzania siebie, kiedy z uśmiechem stawia przed nim jego ulubione danie, piecze najlepsze ciasto i jak gdyby nigdy nic proponuje: „Może z dziećmi wyskoczymy jutro do kina”
Bo wie, że dzieci to coś co ich łączy, są jej kartą przetargową. Przymilnie powtarzałam: „Dzieci chciały, żebyś poczytał im na dobranoc”, „Mały za tobą płakał dzisiaj cały dzień”.
Gorączkowo szukałam sposobu, by dla niego na nowo zaistnieć. Dieta, fitness. Nie skomentował, kiedy mówiłam, że musi zostać z dziećmi, bo idę na ćwiczenia. Myślałam, że to poczucie winy z jego strony nie pozwala mu pytać.
Im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się poniżana. „On ma cię w du**pie. Nie widzisz tego?” – mówiła mi przyjaciółka, jedyna której się przyznałam. „Na bank dalej cię zdradza”.
Nic nie wiesz, nie wiesz, ile możesz udźwignąć, jak walczyć o rodzinę, o świat, który masz. Bo jak przestaniesz walczyć, to co ci zostanie? To ma okazać się, że wszystko to, co budowałaś jest jedynie jakąś cholerną fikcją? Powtarzam sobie: „on mnie kocha, wróci, na pewno, przypomni sobie o tej miłości”.
I czekam. Cała staję się czekaniem na jego gest w moją stronę. Napinam mięśnie, kiedy wchodzi do domu, leżę cicho w łóżku – może nie zauważy, że jestem i położy się obok. Potrafię nawet nie oddychać, żeby tylko był blisko.
„Zapiszę Pani tabletki na uspokojenie, ale proszę pomyśleć nad psychoterapią” – słyszę jak przez mgłę.
„Dlaczego pani przyszła?”
„Chcę odzyskać męża”
„Jak to odzyskać?”
„Ma kochankę, zdradza mnie” – jestem zimna i zdeterminowana.
„Ale dlaczego chce go pani odzyskać?”
„Bo bez niego jestem nikim”.
P.S. Dziś wiem, kim jestem. Odzyskałam siebie, męża już nie. Okazało się, że on był zwykłym sk**wielem, który wolał iść na łatwiznę niż walczyć o nasz związek. Odeszłam, po trzech latach – trzech latach załamania, walki z zaburzeniami żywienia, depresją. Czy był tego wart? Na pewno nie.