Obchodziłam niedawno z moim mężem 15-tą rocznicę ślubu… Myślałam o tym, jak cholernie trudne jest małżeństwo. Wspominaliśmy dzień ślubu, kiedy byliśmy zakochani, pełni nadziei, pewni, że teraz już nic złego się nie wydarzy, że my zawsze będziemy tak ze sobą szczęśliwi, jak w tym dniu.
Naiwni. Życie bardzo szybko ściąga nam z nosa różowe okulary i każe się mierzyć ze zwykłą codziennością, pokazuje jak życie we dwoje może być uciążliwe. Że on cię wkurza, bo zostawia brudne skarpetki przy kanapie, nie sprząta po sobie, gdy robi kanapkę, ogląda jakieś idiotyczne dla ciebie programy. Ty go denerwujesz, bo nieustannie chcesz mieć wszystko pod kontrolą, także jego i jego wolny czas. Masz pretensje, że wychodzi, że umawia się z kolegami, że nie położy dzieci spać, bo ogląda mecz, że siorbie, gdy je gorącą zupę.
Mój mąż i ja różnimy się. Nasze małżeństwo bywa na fali wznoszącej, a czasami bardzo boleśnie uderza o dno. Przez ostatnie piętnaście lat zmagaliśmy się z różnymi rzeczami: chorobą nowotworową rodziców, stratą pracy, pojawieniem się dwójki dzieci, zmianą miejsca zamieszkania, strachem, wątpliwościami, poczuciem kompletnej bezradności.
Kiedy dzisiaj o tym myślę, wzruszam się. Łzy same cisną się do oczu na myśl o tym, ile razem przeszliśmy, jakim, pomimo burz, zawirowań, byliśmy dla siebie wsparciem. Jak nasze problemy się zmieniały, te błahe odchodziły na dalszy plan… Kłóciliśmy się, krzyczeliśmy, ale dzisiaj wiem, że jedyną rzeczą, która sprawia, że nadal jesteśmy razem – nie pod przymusem, nie „bo tak trzeba”, jest to, że każdego dnia doceniamy siebie nawzajem, bez względu na wszystko, że robimy dla siebie jedną drobną rzecz. Odkryłam to niedawno wcześniej nie zdając sobie sprawy, jak niezwykle ważne stało się dla naszego związku.
Możecie wierzyć lub nie, ale mój mąż każdego ranka robi mi kawę. Niezależnie od tego, co dzieje się w naszym życiu, on zawsze wyrywa potrzebą ilość czasu, żeby zaparzyć dla mnie kawę, jaką lubię. Wiem, że to jego sposób na pokazanie: „Zależy mi na tobie, pamiętam każdego dnia, że jesteś”.
Ktoś powie – zrobienie kawy to tak banał. Nalewasz wodę, wsypujesz kawę, wciskasz przycisk w ekspresie i voilà, gotowe. W ciągu kilku minut masz gotową kawę, która pomaga ci się obudzić. Pracuję w domu, rzadko kiedy muszę wychodzić do biura, mój mąż wie, że kawa jest dla mnie ważna, jeszcze nim obudzą się rozwrzeszczane dzieciaki i będą siać spustoszenie w całym domu zadając dziesiątki tych samych, co zawsze, pytań: „Widziałaś mój zeszyt?”, „Z czym kanapka?”, „Mamo, pamiętaj, na jutro potrzebuję…”. On wie, że kocham tę ciszę, gdy jeszcze dom śpi, potrzebuję jej, by dobrze rozpocząć dzień. Zdaje sobie sprawę, że ciepło kubka pomiędzy moimi dłońmi rozgrzewa mnie, pomaga ogarnąć wszystko to, co przyniesie mi dzień. Pracę, nowe zlecenia, obiad w międzyczasie, rozmowy z dziećmi, odebranie kilku telefonów.
Siedzę na kanapie i myślę, jakie to szczęście, że on o tym wie, że to rozumie, że całując mnie jeszcze zaspaną na pożegnanie, szepcze: „Wstawaj, bo kawa ci ostygnie”, a ja za każdym razem jestem mu tak ogromnie za to wdzięczna.
Nie, nasze małżeństwo nie jest doskonałe. Wkurzamy się na siebie. Dyskutujemy o mniej lub bardziej błahych rzeczach. Irytuję się tym, że on znowu źle pochował zakupy do lodówki, a on, że przełożyłam po raz kolejny jego papiery. Ale kiedy budzę się następnego ranka i widzę, że czeka na mnie kawa, moje serce mięknie. Dzisiaj wiem, że najważniejszą rzeczą w małżeństwie, jest pokazanie, że nam na sobie nawzajem zależy… Że jesteśmy dla siebie ważni, nie w dużych gestach i słowach, ale w tych szczegółach codzienności, o które dbamy, o których nie zapominamy.
Co nam pozostanie, gdy przestaniemy o to dbać? Mam nadzieję, że mój mąż przez kolejne 15 lat i jeszcze następne, będzie pamiętał o tej kawie, o mnie, o naszej miłości i małżeństwie, które przecież nie jest różami usiane.