Chcemy być idealni. Nie, to źle powiedziane. Chcemy, by inni myśleli o nas, że jesteśmy idealni. Kreujemy świat marzeń w Internecie, który rzadko ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Mamy cudowne i grzeczne dzieci, męża, który zabiera nas na jakieś weekendowe wycieczki. Wrzucamy foty z zabawy z synem czy córką, z wyprawy rowerowej, z przebiegniętego choćby jednego najkrótszego kilometra. Aaaa no i nie mogę zapomnieć – o fotce tego, co właśnie chcemy zjeść i co niemal zawsze jest wybitnie zdrowe.
I kiedy zza rogu blogowego świata wyskakuje nam blog: „Krystyno nie denerwuj matki”, nagle jesteśmy pełni zachwytu, bo ktoś ma odwagę mówić o swoim życiu takim, jakim jest naprawdę.
Z pierdzeniem psa, z mężem, który potrafi w przypływie szału rzucić pilotem o ścianę, z własną bezsilnością i wściekłością na zastany stan rzeczy – kredyt hipoteczny, dwa stare auta, które warto by zamienić na nowe i z brakiem czasu na ugotowanie obiadu.
„Chcecie życia to ja wam je dam. Wracamy z zakupów, pogoda jak dla pingwinów, piździ w chooy. Ja głodna jak cholera, nie ma się co dziwić, jedyna szansa na posiłek to piętnastominutowe, udawane drzemki Ryśki, czasem wykorzystywane na coś innego np. powieszenie miliona par gaci i skarpetek. W planach kura z pieczarkami, na samą myśl miałam mokro”. Czytaj więcej…
Michalina – znana w sieci raczej jako Mama Rysiowa, czyli matka Krystyny, która bywa, że matkę denerwuje i małego brzdąca, który z nabytych dotychczas umiejętności najlepiej udaje gołębia i nie, żeby latał, czy pocztę przynosił. W każdym razie Mama Rysiowa do dzisiaj jest w szoku, że jej ekshibicjonistyczna natura znalazła tylu fanów, którzy czekają na jej kolejne blogowe wpisy. Dlaczego? Uwaga, będzie trochę poważnie.
Bardzo chciałabym mieć naprawdę posprzątane
Michalina: Wydaje mi się, że przez wiele dekad życia kobiety były biedne, w swoim przekonaniu umacniane, że na zewnątrz w naszym domu musi być pięknie, czysto, spokojnie, że mamy upieczone ciasto i w ogóle z mężem dogadujemy się zawsze bez żadnych odstępstw. Za to za drzwiami tego domu bywało różnie. Już nie mówię o skrajnych przypadkach, jak kobiety były bite, mówię o takich sytuacjach, kiedy na zewnątrz były super szczęśliwe i najwspanialsze, a później wracały do domu i okazywało się, że wcale szczęśliwe nie są.
I wiesz, ja chyba dla swojego zdrowia psychicznego chciałam pokazywać ten świat, który mam. Naprawdę bardzo chciałabym mieć posprzątane, naprawdę. Chciałabym mieć drzwi do szafy, żeby w przedpokoju nie śmierdziało mi buciorami mojego męża. Chciałabym, ale myślę, że dla swojej równowagi wolę się z wieloma rzeczami po prostu pogodzić, i tyle. A blog daje mi możliwość nabrania do tego, co by chciała, a czego nie mam – dystansu.
Jestem normalnym człowiekiem i czasami chciałbym się załatwić w samotności. I może osoby, które czytają mojego bloga, też by tak chciały, chciałyby mieć odwagę mówić, że ich świat nie jest idealny, bo nie zdążyły zrobić makijażu przed pracą, nie miały czasu umyć rano zębów, bo musiały odwieźć wrzeszczące od rana dzieciaki. Ja natomiast te wszystkie brudy wywlekam, biorę na swoją klatę i klatę mojej rodziny, bo liczę się z konsekwencjami. I mam tylko nadzieję, że posiadając z moim mężem zdrowe podejście do życia wychowamy dzieci, które nie będą miały kompleksów i kiedy ktoś mi powie, że jesteś tłusta kiełbasa, to nie zamkną się w szkolnym kiblu i nie będą zastanawiać się czy się pociąć.
To, że pokazujemy świat takim, jaki jest, a nie jaki lansują media, to znaczy, że możemy być jednak inni. Mam nadzieję, że moje dzieci będą czuły, że w naszym domu można być grubym, chudym, gejem, lesbijką. Bo nie ma to dla nas znaczenia.
Staram się podchodzić w ten sposób do różnych tematów. Więc piszę, że mam brudno, że tata Krystyny rzucił pilotem o ścianę, że chciał wyrwać gniazdko ze ściany. No ale tak jest, przecież zdarza się, że ludzie się kłócą, że skarpetki nie pasuję do siebie, jak wychodzisz z domu. No zdarza się.
Bardzo zaznaczam swoje miejsce
Teraz akurat uprawiam macierzyństwo, już po raz drugi. Ale po urodzeniu Kryśki i siedzeniu z nią rok w domu, w takim marazmie, gdzie tylko gotujesz, sprzątasz i „a jeszcze wiem, wezmę wózek i pójdę na spacer”, postanowiłam tym razem to zmienić. Mój syn ma teraz 4 miesiące i stwierdziłam, że chcę coś ze swoim życiem zrobić. Ruszyć z miejsca. Jak się nie uda, to się nie uda, trudno, ale nikt mi nie powie, że nie spróbowałam. Chciałabym się tak rozkręcić, żeby nie siedzieć i nie płakać, że brakuje mi śmietany do zupy i muszę znowu wyjść do sklepu, a to były moje jedyne zmartwienia przy Krysi. Strasznie mnie to przygnębiało. I byłam tak wkurzona na siebie po powrocie do pracy, że zmarnowałam właściwie cały rok, że teraz wszystko odwróciłam o 180 stopni, zadbałam o siebie i nie mam czasu nawet ugotować mężowi obiad.
On dzwoni i mówi: „Kochanie jest coś do jedzenia w domu?”
Ja: „Sorry nie miałam czasu”
On: „Spoko zjem hot doga na stacji”
On jest taki, jak ja zresztą. Dogadujemy się.
Drę się na dzieci
Poza tym wydaje mi się, że we wszystkim trzeba znaleźć równowagę, żeby nie popaść w paranoję jakąś. Matka krzyczy na dziecko – okej bywa, że krzyk jest formą przemocy psychicznej. Ale my kobiety nie dajmy sobie wmówić, że powiedzenie do dziecka ZARAZ jest formą przemocy, bo my też jesteśmy ludźmi. I wku*wia mnie, że od świtu do nocy wszyscy nam wmawiają, że nie można dziecku powiedzieć „nie”, że nie można dać kary, jak zrobi coś źle i nie można dać nagrody, kiedy zrobi coś dobrze. Wszystkie tego typu blogi parentingowe oczywiście, że robią dużo dobrej roboty, ale też budują w młodych matkach przekonanie, że powiedzenie: „nie, nie dostaniesz tego loda”, „proszę cię, daj mi spokój, chcę posiedzieć przez pięć minut w ciszy” jest jakimś strasznym przestępstwem. Przecież jak mówię: „nie chce mi się z tobą teraz układać tych klocków”, to nie znaczy, że ich pięć minut temu nie układałam, albo za 20 minut ich nie poukładam.
Wpadamy ze skrajności w skrajność: albo jesteś super-turbo-ekstra, bo z tym dzieckiem układasz 24 godziny na dobę puzzle i rozwijasz mu umysł, albo jesteś totalne dno, bo dwa razy tej doby powiedziałaś, że czegoś ci się nie chce. A dzień się jeszcze nie skończył… A przecież ma prawo ci się nie chcieć. Ja piszę o tym, że jak warknę do mojego dziecka ZARAZ, albo „uspokój się” to nie uważam tego za zbrodnię.
Papierek od wkładki w rękach dziecka to zło
Na początku, kiedy ludzie pisali mi złośliwe komentarze – płakałam: „jak to nie jestem dobrą matką?”. Aż zdarzyło się, że zrobiłam zdjęcie mojemu dziecko, które w wózku podczas spaceru bawiło się swoją ulubioną w tym czasie zabawką, czyli papierkiem od wkładki higienicznej. Nic innego ją nie interesowało. I jestem pewna, że 80 na 100 kobiet też tego doświadczyło, ale to te 20 pisze: „jak możesz tak upokarzać dziecko”. Tylko, co jest upokarzającego w papierku od wkładki. To normalna rzecz – jak nóż w szufladzie, jak łyżka, której używasz jedząc zupę. Używasz podpasek, papieru toaletowego. Ludzie, dlaczego wy na siłę chcecie oszukiwać samych siebie, że nie robicie kupy, że nie korzystacie z podpasek czy tamponów, że w ogóle „fuj fuj fuj, jak można puścić bączka o mój Boże”. To mnie śmieszy, bo jest dwulicowe, to zaprzeczanie swojej naturze, A ja nie chcę tego robić i jeśli ktoś uważa, że jestem prymitywem, patologią, to bardzo proszę.
Przyznaję – jestem patologią
Jeśli patologią jest posłodzenie dziecku herbaty na noc, bo wypadną mu zęby, albo danie dziecku naleśnika zrobionego na białej pszennej mące posmarowanego dżemem. Jeśli patologią jest, że mój mąż po pracy przychodzi i pije piwo w domu przy moim dziecko. To to jest moja patologia. Bo mój mąż nie każe naszej córce tego piwa pić, nie kitra się gdzieś w krzakach z kumplami chowając się przed żoną. Nie strzelam go ścierą przez gębę: „Ku*wa, gdzie ty mi tu z tym piwskiem znowu”. Dla mnie to zdrowy świat. Wolę pokazywać, że dom jest fajny, bezpieczny, że można się w nim dobrze bawić.
Zmiękłam jako matka
Stałam się bardziej wrażliwą osobą. Mam takie dwa bieguny – jeden to ten, gdzie lubię się śmiać i w którym przyciągam do siebie masę zabawnych historii. Tak mam, że mi się dość często zdarzają. Ale drugi z biegunów, to ten, kiedy piszę o swoich uczuciach, o obawach, lękach i niepokojach. Piszę, bo mam taką potrzebę. I kiedy pod takim emocjonalnym dla mnie wpisem widzę komentarz: „Po ch*j to”, to mam ochotę powiedzieć: „spieprzaj dziadu”, bo ja nie jestem klaunem, który będzie rozśmieszał tłumy. Blog to jest moje miejsce na ziemi i tu mogę pisać wszystko, co mi się podoba. I tyle.