A czy przypadkiem nie jest tak, że to wy kobiety łatwiej rezygnujecie z miłości, ze związku? Już widzę te głosy oburzenia, że tak, odezwał się facet. Ale czy nie mam jednak trochę racji. Zdobądźcie się na trochę krytycyzmu, to nie boli.
Znam wiele par, które się rozstały, są po rozwodach. I kiedy o tym myślę, to kobiety były przyczynkiem tych rozstań. To one zniecierpliwione, zniechęcone odpuszczały. Mówiły: „Już nie mogę z nim wytrzymać”.
Tak mówicie na koniec, a z drugiej strony non stop słyszę, że powinniśmy się zmieniać, pracować nad sobą, że związek to stawanie się lepszym dla tej drugiej osoby, tiaaa. A czy wy stajecie się lepsze? Tak serio pytam. Z ręką na sercu, która z was mówiła, że stała się lepsza dla swojego faceta. Nie że się poświęcała, dała całą siebie i tak dalej. Tylko czy sama była lepsza. Nie chłodna, oschła, w ciągłym fochu na wszystko, co facet robi.
Dlaczego o tym do was piszę? Bo byłem w takim związku. W związku, w którym moja partnerka była dla mnie doskonałą kobietą. Ze swoimi wadami, które poznałem po czasie, ale które starałam się zrozumieć i zaakceptować. Tyle tylko, że z dnia na dzień, po kilku latach okazało się, że to ja jestem ten najgorszy. To ja jestem ten, co się nie stara, co nie mówi, że kocha, że mu nie zależy. Byłem w szoku, bo jakoś nigdy wcześniej tego nie słyszałem. Ona nigdy mi nie powiedziała: „jest mi źle, postaraj się bardziej”. Nigdy – przysięgam. Ja pracowałem, ona urodziła syna i była z nim w domu. Nie musiała wracać do pracy za szybko, z czego – przynajmniej tak mi się wydawało – chętnie skorzystała, żeby później mi wyrzygać, że dusi się w tym związku i że ja nie dałem jej szans rozwoju.
Byłem w szoku. No bo jak? Skąd niby miałem wiedzieć, że ona tak się czuła, że chciała czegoś innego? Widziałem tylko, że jest nerwowa, że traci cierpliwość, że nie chce się jej nawet ze mną gadać. Gdy pytałem, co się dzieje, padało, że jest zmęczona albo, że boli ją głowa. I okej, przyjmowałem do wiadomości. Proponowałem wyjazd, wyjście do kina, na kolację – ale ona wiecznie z fochem, że ja tylko myślę o przyjemnościach, a kto zajmie się dzieckiem, zrobi obiad, zakupy.
Kupowałem jej kwiaty, które w szale jej złości lądowały w śmietniku. Krzyczała: „Kwiatami chcesz wszystko załatwić”, a gdy pytałem jakie „wszystko” ma na myśli, wpadała we wściekłość. I dalej nic nie wiedziałem.
Dobra, ja wiem, że bywają różni faceci. Że są ci, którzy zdradzają i ci którzy biją, o tych mówicie najchętniej. Ale co z tymi, którym zależy? A którzy nie mają pojęcia jak się odnaleźć w waszych oczekiwaniach i potrzebach. My, to nawet nie wiemy, jakie te potrzeby są, bo, wiem – pojadę stereotypem – „mamy się domyśleć”. A co jeśli nie potrafimy? Wtedy stawiacie na głowie cały świat, rzucacie ciuchami, walizkami i każecie się wyprowadzić. Bo nie domyśliłem się, że tobie jest źle.
A przecież ty tylko mówiłaś, że boli cię głowa. I ja leciałem do apteki, żeby zobaczyć w efekcie twoją w sarkazmie wykrzywioną twarz, kiedy dawałem ci tabletkę.
Wiecie, jak się czuje taki mężczyzna? Czuje się jak nabity w butelkę, szydzi z niego kobieta, a on nie ma pojęcia, co jest źródłem tego szyderstwa. Gdy próbuje pytać, dostaje ochłap w postaci: „i ty jeszcze się pytasz?”. A on nie wie, czy coś źle zrobił, czy powiedział coś nie tak. Albo właśnie – się nie domyślił.
I tak, facet taki jak ja bywa zmęczony. Bo pracuje, bo kurde no stara się, jak może, żeby było bezpiecznie, miło i żeby tych problemów bywało jak najmniej. I kiedy słyszy, że za dużo pracuje, że ogranicza niezależność partnerki, to powiem wam – naprawdę jest w szoku. Bo kompletnie nie wie, jak ma się zachować, co zrobić. Ja schodziłem mojej partnerce z drogi. Wolałem się odsunąć, niż co chwilę słyszeć, co robię źle… Albo ten jej ton w głosie – na zasadzie „jeszcze tu jesteś? Weź lepiej wyjdź”. No to odsuwałem się, nie chciałem jej nawet dotykać, bo wtedy padało: „przestań, nie lubię jak tak robisz”. A kiedyś lubiła. Nie mówiła mi nigdy wcześniej, że nie chce, żeby ją całować po szyi, a nagle zaczęło jej to przeszkadzać.
Myślałem, że jej przejdzie, że może to jakiś tam trudny czas. Kryzys w związku – w końcu wszyscy o nim mówią, nas musiał dopaść. Przeczekam i wszystko wróci do normy. Ale nie wracało. Co to za przyjemność wracać do domu, do wiecznie skrzywionej kobiety, której właściwie nic nie cieszy. Mógłby stanąć na głowie, tańczyć na golasa, a ona i tak by stwierdziła, żebym no naprawdę przestał się wydurniać.
I co facet na moim miejscu miał zrobić? Powiedzcie? Wyjazd na weekend – źle, bo dziecko. Wyjście do kina – nie bo zmęczona. Jak już udało mi się ja wyciągnąć na kolację, było super, ale tylko na chwilę. Później wszystko wracało do normy. Każdą moją próbę rozmowy odbierała jako atak.
I wiecie, odpuściłem. Stwierdziłem, że nic na siłę. Przecież nie mogę jej non stop udowadniać, że ją kocham, że mi na niej zależy, skoro ona sama miała to w głębokim poważaniu.
Aż w końcu powiedziała: „musimy się rozstać, tak dłużej nie można”. A ja do dzisiaj nie wiem, co było powodem. Wiem, że ona mnie obarczyła za wszystkie swoje nieszczęścia, za porażki życiowe, powiedziała, że gdyby nie ja, to byłaby gdzieś o wiele dalej. Był jeszcze moment, kiedy próbowałem ją zrozumieć, spytać. Proponowałem terapię. Usłyszałem, że to już za późno, że to niczego nie zmieni.
Odeszła. Nie wiem, czy dzisiaj jest szczęśliwa, i chyba mnie to już nie obchodzi. Widujemy się ze względu na syna. Gdzieś w drzwiach.
I wiecie, długo próbowałem zrozumieć, o co tu chodzi. Czytam te teksty, te wasze pretensje i żale, które czasami są w komentarzach. Część z nich rozumiem. Może nie do końca, ale chociaż się staram. Ale zawsze w głowie kotłuje mi się – a co z wami, jak wy się starałyście, żeby ten facet był w związku szczęśliwy, żeby mógł was zrozumieć. Wy z góry zakładacie, że to my jesteśmy ci źli, a wy macie prawo do własnego szczęścia. I jasne, że macie, ale czemu nie z nami? Naprawdę, większość z nas nie jest wcale taka najgorsza… I gdyby nie wy, są faceci, którzy nigdy by nie odeszli, sami z siebie nie zakończyliby związku z kobietą, którą kochają. Tak, dla nas jest wszystko prostsze, nie komplikujemy sobie jasnych spraw. I nie odchodzimy dlatego, że coś przestało nam pasować, gdzie tego „coś” nie umiemy nawet określić. Tym się różnimy, niestety.