Hmm, jak mam o sobie napisać. Może wprost: „To ja, kobieta, która Kochała Za Bardzo”. Najczęściej jakiś dupków, panów egoistów, psycholi i każdy najgorszy sort mężczyzny.
A może, niestety, jest tak, że gdy kochamy za bardzo u tej drugiej osoby włącza się tzw. odrzut. Może wszyscy to gramy, bo to pieprzona lekcja, którą wynieśliśmy z dzieciństwa. Miłość wiąże się z bólem, miłość jest ryzykiem, o miłość trzeba walczyć. Ble, ble, ble.
Jako Kobieta Kochająca za Bardzo spotykałam, oczywiście, różnych mężczyzn.
Niestety, ta dotknięta syndromem KZB (Kocham Za Bardzo) zawsze odrzuci porządnego i dobrego faceta. Bo on jest za nudny. Za przewidywalny, za oczywisty. Stoi przy garach (o rany), jest miły (o ranyyy), ciepły (a fuj).
Jasne, żadna KZB nie powie: jestem popierdolona, kocham świrów. Nie, ona powie, że jej się to po prostu zdarza. Ale pech, cholera, znów podobny typ, a przecież ja szukam w życiu tylko miłości, tylko emocji, czy to źle, że nie chce kapci?. Potem po prostu, biedna się zakochuje. Najczęściej w draniu. W Facecie Niewłaściwym.
A może chodzi też o to, że te Kochające Za Bardzo zagłaskują? Osaczają?
Scenariusz jest zawsze podobny. Ona się wydaje silną, niezależną kobietą. Najczęściej atrakcyjna. Dla pana X, Y i Z to zawsze wyzwanie.
On ją czaruje, uwodzi, zaczynają budować relacje. Na początku jest bardziej niż bosko. Gorąco i emocjonalnie. Potem zaczynają się zgrzyty, bo KZB zaczyna jęczeć: „ A gdzie ty idziesz?”, „Dlaczego beze mnie mnie?” Normalny facet, by przytulił i powiedział: „Weź, kocie, nikt nie jest dla ciebie konkurencją, wrócę”. Nie wiem, cokolwiek. Obróciłby to w żart. Drań odbiera to jako atak na swoją wolność. Trzaska spektakularnie drzwiami i syczy: ograniczasz mnie.
Że co??
Tak się zaczyna ten nieszczęsny pseudo miłosny taniec. Najgorsze jest to, że najczęściej oni dwoje nie wiedzą, że to tylko taniec i pseudo. Dalsze losy KZB są smutne. Ona się stara, dopytuje, pląsa, wyjaśnia, przeprasza, prosi. On staje się coraz chłodniejszy, zirytowany, zmęczony.
Kończy się zwykle tak; on wk**wiony, zniechęcony, odkochany szuka nowej niezależnej, ona leczy rany. Przecież taaaaaak się starała.
Nie wie, że jest jak mała dziewczynka. Dlaczego dzwoni do niego ileś razy? Przecież, na miłość boską, on jeśli będzie chciał oddzwoni. Dlaczego dopytuje czy on kocha? Czyż zakochany człowiek nie ma potrzeby, żeby o tym mówić? Dlaczego się stara, gdy on nie jest miły? Czy wtedy nie należy się po prosty wycofać? Czy nie na tym polega instynkt samozachowawczy? Próbujesz raz, nie działa, wycofujesz się?
Odwróć sytuację. Spotykasz Pana Kochającego za Bardzo. Masz go dość. A on pisze: porozmawiaj ze mną, czy mamy jeszcze szansę, spróbujmy.
Jest ci niedobrze, prawda? Nie lubimy, gdy on się naprasza. Oni też tego nie lubią. Serio.
Byłam Kochająca za Bardzo przez 20 lat. Od kiedy skończyłam 15 lat, mniej więcej do 35 roku życia. Zawsze wpadałam jak śliwka w kompot. Popełniałam wszystkie możliwe błędy: wydzwaniałam, byłam do bólu szczera, otwarta, prawdziwa, pełna ciepła. Który Drań szuka takiej kobiety? Jemu tylko się wydaje. Tak naprawdę chodzi o zdobywanie dopóki jest niezdobyta. Tyle. Kochającej Za Bardzo też nie chodzi o prawdziwą miłość. Ona po prostu chce być najważniejsza. Chce czuć się bezpieczna. Nie rozumie, że jej niezaspokojone potrzeby nie mają nic wspólnego z miłością. Bo kochać mądrze to kochać przede wszystkim siebie, a innym dopiero dawać szansę. To być w kontakcie ze sobą, mieć świadomość swoich braków, ale wiedzieć też, że druga osoba jest w stanie uspokoić nas tylko na chwilę.
Wtedy, gdy on mówi: „pakuj walizki” – Ty je po prostu pakujesz.
Gdy on mówi: „nie kocham” – nie próbujesz go przekonać.
Gdy on nie oddzwania po jednym telefonie – nie wydzwaniasz jak jakaś niespełna rozumu wariatka. Przestajesz się szarpać. Rozumiesz, że kochasz za bardzo nie dlatego, że spotkałaś właściwego faceta, ale dlatego, że nie chcesz już czuć tego, co często czułaś w dzieciństwie – odrzucenia. Robisz więc wszystko, żeby było dobrze, a w efekcie doprowadzasz do tego, co na początku– odrzucają cię.
Nauczyłaś się, że wszystko trzeba kontrolować, że bliscy zawodzą, że musisz walczyć o uwagę. Ale to gówno prawda. To się działo w dzieciństwie. W dorosłości możesz wybierać– tych, którzy cię kochają też.
Ale, żeby to zrozumieć musisz przeżyć kolejną cholerną stratę. Poczuć się Panna Nikt, zostać na chwilę sama i zastanowić się co robisz źle. A zaczynasz źle od początku często. Wybierasz, na przykład, nierokującego faceta– on już przecież zawalił jako ojciec. Dlaczego z tobą miałoby być inaczej? Albo źle mówi o ludziach. Dlaczego z tobą kiedyś miałoby być inaczej?
Potem za bardzo się otwierasz, starasz, jesteś miła, usłużna…. i tak dalej.
Nie wyczuwasz irytacji, rozdrażnienia, odchodzenia. Nie potrafisz odczytywać sygnały, które dla kochającej zdrowo są jasne.
Nie, nie musisz się załamywać. Po iluś latach męczarni powiedziałam sobie: basta, nie zrani mnie więcej żaden facet.
Stosuje pięć świętych zasad
– Nie wydzwaniam. Po prostu nie. Nie wypisuje wiadomości. Nie, to nie gierka. Po prostu nie wychodzę przed szereg.
– Nie staram się za bardzo. Staram się tyle, ile ta druga osoba.
– Gdy mam swój atak ( muszę zadzwonić, wyjaśnić, wytłumaczyć, powiedzieć co myślę) liczę do dziesięciu, dobra, do pięćdziesięciu, do stu. Do dwustu. Policzę do miliona byleby znów nie zachowywać się żenująco: „ ale o co ci chodzi?”, „ co właściwie chciałeś powiedzieć?”, „dlaczego?”, „kochasz mnie?”
– wybieram właściwych facetów. A raczej wybrałam jednego. Lubi gotować, jest miły, nie jest nudny.
Od trzech lat moje życie to sielanka, a inne koleżanki tylko pocieszam.
Byli piszą, ja nie odpowiadam.
Czas wydorośleć i kochać szczęśliwie:)