Koleżanka mi ciągle jak mantrę powtarza, że gdyby naprawdę mnie kochał i nas chciał, to by walczył. Odciął się od nich, albo postawił na swoim. Przecież dorosły facet z niego, wykształcony, z mózgiem, którego używa. I mamusia z tatusiem, mówią mu, jak żyć?! I , że w ogóle nie powinnam o tym myśleć i do tego wracać. Bo to jego wina, to że okazał się wiecznym dzieckiem swoich rodziców. A ja po trzech latach od rozstania, nadal nie potrafię zrozumieć, jak to się stało. Przecież już rozglądaliśmy się za wspólnym mieszkaniem…
Znaliśmy się z pracy. Dwa lata zajęło nam, zanim wpadliśmy na to, że za bardzo lubimy ze sobą rozmawiać, zbyt dużo czasu ze sobą spędzamy poza pracą, zbyt często śmiejemy w swoim towarzystwie. I jego oczy, które mówiły wszystko i moje, które nie potrafiły ukryć już nic. Nigdy nie zapomnę, jak w jego mieszkaniu, pochylił się nade mną. Pogłaskał po twarzy, a ja głośno pomyślałam, że chyba właśnie zaczynam go kochać. I usłyszałam, że on czuje to samo.
Nie usłyszysz, że było jak w bajce. Właśnie nie było, i to mnie tylko upewniało, że to jest facet na lata. Na całe życie. Przeciwieństwa się ponoć przyciągają, my byliśmy skrajne egzemplarze, uwierz mi. Po co ci mówię, o tych ciemnych stronach? Żebyś zrozumiała, dlaczego ja teraz nie potrafię tego zrobić. Zrozumieć nie potrafię, że przebrnęliśmy – oboje bardzo nad tym pracując – przez wiele, trudnych dla nas sytuacji.
A on nagle, po ponad dwóch latach jednym SMS-em mówi, że odchodzi. Czułam, że problemem są jego rodzice. I, że dziwne te ich relacje ich w ogóle są.
Kiedy zaczął palić w wieku 28 lat, jego ojciec nie spytał wprost, tylko przez jego siostrę. Tak, zadzwonił do siostry Bartka, przedstawił swoje podejrzenia. Wiem, jak to brzmi, ale tak to wyglądało. Rozumiesz? Ja też nie. I pamiętam, jak długo ociągał się, żeby powiedzieć o mnie rodzicom. Byłam od niego starsza, ale zaledwie 4 lata, no ale tak, mam syna z poprzedniego związku. I kilka tatuaży, i nie do końca jasną sytuacje z wykształceniem. I brata z problemem. I nie jestem też specjalnie majętna. No co tak patrzysz? A co ja mam myśleć o ludziach, którzy nigdy nie widzieli mnie na oczy, nie podali mi nawet ręki, nie zamienili ze mną zdania, za to ocenili, dość boleśnie i na wyrost. To siedzę i analizuję, co ze mną jest nie tak, że przeszkadzało tej idealnej rodzinie.
Początki były trudne. Bartosz nie widział problemu, uważał, że przesadzam. Gdy jego siostra co jakiś czas pisała nie do końca miłe wiadomości, bronił mnie. Ale za tydzień odwoływał przyjazd, bo pilnie musiał się z nią spotkać. Błędne koło. Mijał coraz dłuższy czas, przestała mi odpowiadać zabawa w rodzinę, co drugi weekend. Czasem dłuższy urlop, który niestety prawdziwym, zwyczajnym życiem nie jest.
Mówiłam o tym głośno, pytałam co dalej. Nie chciałam oświadczyn, ślubu, deklaracji. Tylko jakiegoś, kolejnego kroku. Skąd mamy wiedzieć, czy się nie pozabijamy, skoro nie mieszkamy razem? A jest dziecko, które on kochał bardzo.
Pokłóciliśmy się, on trzasnął drzwiami, ja blisko tydzień nie odbierałam telefonów i nie odpisywałam na wiadomości. W końcu przyjechał i usłyszałam, że nigdy nikogo tak nie kochał jak nas, że się boi, ale chce spróbować, chce być tylko z nami. Cieszyłam się, martwiłam tymi rodzicami ale też myślałam, że to się jakoś poukłada. Będę cierpliwa, nie będę naciskała, sami zechcą nas poznać. Przecież nie jestem najgorsza, potrafię się zachować, jestem cierpliwa. Chodziło mi tylko o to, żeby on nie musiał przeze mnie zrywać kontaktu z rodziną, kłócić się. Bolało mnie to. Przez kilka dni było pięknie, snuliśmy plany, zastanawialiśmy nad zmianą pracy. Mówił, że powie rodzicom, trudno, będą musieli to jakoś przetrawić. Mieliśmy też w końcu się poznać na weselu jakiejś kuzynki. On dzwonił i pytał, jaki mam kolor sukienki, bo właśnie z mamą wybierają koszulę. Uśmiechałam się na tę myśl.
I nagle, dwa dni przed imprezą, zadzwonił, że przeprasza, że nie wie, dlaczego oni tak zrobili, ale nagle oznajmili, żebym jednak na to wesele nie przyjeżdżała. Że to nie jest odpowiedni czas, że to ich krępuje. I, że on sam pójdzie.
Tak, potem znowu przeprosił, że jednak nie pójdzie, szybciej pojedziemy na urlop, że mnie kocha, żebym się nie przejmowała. Gdy się rozłączył, wiadomość od jego siostry krzyczała do mnie, że rozbijam ich rodzinę. Nie odpisałam, tylko jemu już w nocy, że boję się, że jego rodzice nas rozdzielą. „Musimy porozmawiać” – odpisał.
Czułam najgorsze. „Czy to koniec” – zapytałam i przeczytałam, że tak… Jeden SMS. Nie spotkaliśmy się, nie chciałam. Odesłałam jego rzeczy, na swoje czekałam kilka miesięcy. Teraz po ponad trzech latach odezwał się. Nie wiem czy mam odwagę go spotkać, choć słyszę w nim zmianę. Wiem, że się zdystansował do rodziny, zmienił pracę, żeby jeszcze bardziej się ” usamodzielnić”. I, że cały czas był sam. Odciął pępowinę… Dzisiaj myślę, jacy do tej pory mogliśmy być szczęśliwi, pewnie zdecydowałabym się na drugie dziecko. Dlaczego aż tak jestem tego pewna, że udałoby się nam? Wiem, kim dla siebie byliśmy. Tylko ci rodzice w tle…
Rodzic kocha swoje dziecko, bezwarunkowo. Piękną, czystą miłością. Stara się je chronić właściwie całe życie. Cierpi razem z nim, przeżywa porażki, stara się być jak najbliżej. żeby nie pozwolić nikomu go skrzywdzić. Jest zawsze podporą, finansową często też. Tyle tylko, że czasami się zapomina. Zapomina, że to dziecko ma już 30 lat i najwyższy czas, żeby założyło swoja rodzinę, żyło swoimi wyborami i na własnych błędach.
Wtrącanie się, narzucanie swojego zdania, nie pozostawianie wyboru, absurdalne ultimatum: albo ona, albo my! Ocenianie i wybieranie partnerów życiowych, czyni z waszych dorosłych już dzieci, przyszłych samotników. Odstraszycie nie tylko potencjalnych kandydatów, ale ludzi w ogóle. Nikt nie chce przyjaźnić się z 40-letnim dziwakiem, który trzyma się spódnicy mamusi. I któremu tata, płaci rachunki za mieszkanie. To nie ma nic wspólnego z troską, ostrożnością czy macierzyńskim instynktem. To krzywdzi. I wasze dzieci, i często nic niewinne osoby. I rujnuje, wszystko niszczy, burzy. I zabiera jedną z najważniejszych szans w życiu. Szansę na szczęście.