Patrzy na niego, jak krząta się po kuchni. Robił w pośpiechu kawę nerwowo zerkając na zegarek. Zaspał. Odkąd śpi na kanapie ona nie ma okazji powiedzieć mu, że późno się robi, żeby już wstawał. Ona zawsze spała uważniej niż on.
Sama mu powiedziała o tej kanapie. Od tej ostatniej ich rozmowy nie wyobrażała sobie inaczej. Żeby on obok niej kładł się co wieczór. Udając, że wszystko jest w porządku, a przecież nic w porządku nie jest. Nie chce litości w postaci jego zapachu na poduszce.
Patrzy jak odchodzi i nic nie może z tym zrobić. Wie, że on już podjął decyzję, chociaż się miota, bo dzieci, bo ona, bo wie, że rani. Nie jest w końcu bez serca. Widzi jej cierpienie, chociaż odwraca wzrok, gdy ona się mu przenikliwie przygląda. Jak teraz, z tą kawą. Oblewa się, klnie siarczyście. Koszula do zmiany. Nie wyprasuje mu. Może tamta to kiedyś zrobi.
Bo ona od dawna wie, że jest jakaś tamta
Ile to czasu? Miesiąc, pół roku? Kiedy teraz o tym myśli wie, że wiedziała od pierwszego wyjazdu służbowego. Pierwszego: „Zadzwonię później, nie mogę rozmawiać”, kiedy spytała, kto dzwonił nerwowo odpowiedział, że pomyłka. Nie chciała drążyć tematu. Bo co to za pomyłka, do której chce się oddzwaniać. Tylko niepokój się pojawił… Zamieszkał w jej głowie.
A później on postanowił rozwijać się zawodowo, skorzystać z okazji otwarcia firmy, w której pracował w innym mieście. Cieszył się, że mu zaufali, że może się wykazać. Tylko ona się nie cieszyła, bo cztery do pięciu dni w tygodniu spędzał poza domem. Gdy spytała: „A co jak będziesz tam pracował na stałe? Przeprowadzimy się?”. Zaskoczony nie odpowiedział. Spojrzał tylko na nią, jakby nagle przypomniał sobie o jej istnieniu.
Bo jego nie było od dawna
Widziała przez okno jak uśmiechnięty wysiada z auta, kiedy wchodził do domu – jego twarz wyrażała już tylko zmęczenie. Śmiał się jedynie bawiąc się z dziećmi, dużo mówił planując z nimi weekendową wycieczkę. Bez niej. Jakby wiedział, że ona kolejny raz odmówi, powie, że chce odpocząć po całym tygodniu z trójką dzieci. Dzisiaj patrząc na niego zastanawia się, że może, gdyby nie była tak zmęczona, że może gdyby chętniej przystawała na jego propozycje wyjazdów, miała w sobie więcej chęci do życia, byłoby inaczej? Może by się nią nie znudził.
Jak często o tym myśli. Że może gdyby była inna. Gdyby nie zrzędziła, nie marudziła, że go nie ma, że ona sama wszystko musi ogarniać, i że jemu wydaje się, że zabranie dzieci do knajpy raz na dwa tygodnie wystarczy. Nie mogła na nim polegać, zawsze się spóźniał, nie dotrzymywał słowa. Praca była najważniejsza. Wiedziała, że się oddalają, ale nie miała siły walczyć. Tyle razy ją zranił, ona swoją obojętnością chciała zranić jego…
Wcześniej wspólna terapia, przegadane wieczory, ale on był już daleko, za daleko. On już układał sobie z boku swoje własne życie bez niej. Jakby ona zabierała mu część powietrza, ograniczała jego przestrzeń. To wtedy, na terapii usłyszała…
Odchodzi, a ona nic nie może zrobić
Ta bezradność jest najgorsza. Bo już jest za późno, żeby coś jeszcze zmienić. Wie o tym, przecież płakała, łapała go za rękę, gdy wychodził. Mówiła: „Nie idź do niej dzisiaj, zostań ze mną”. Tak. Błagała, żeby został. Że przecież mają dzieci, że ona się jeszcze zmieni. Że zasługuje na szansę. Że oni na tę szansę zasługują. A on wychodził… Nie na całą noc. Na dwie, może trzy godziny.
Pytała, w czym ona jest lepsza. Chciała to wiedzieć, chciała wiedzieć czemu ją zostawia. Po kilkunastu latach. Trójce urodzonych dzieci. Przecież byli szczęśliwi. Przypominała mu te chwile, chciała by o nich nie zapominał. Pierwszym teście ciążowym, o wakacjach, o walce o ich drugie dziecko i strachu, gdy okazało się, że po raz trzeci jest w ciąży. O ich pierwszym wspólnym wyjeździe, kiedy już były dzieci, a do którego długo ją przekonywał, ale przecież w końcu pojechała. Dzieci zostały u teściów. Byli jak para narzeczonych…
Ona była przy nim, gdy zmieniał pracę, gdy jego tata umierał. Była wsparciem.
Wie, że on będzie nadal dobrym ojcem, bo dzieci nadal są dla niego ważne. Tylko ona przestała być ważna, potrzebna, kochana.
Patrzy na niego i zastanawia się, czy kiedykolwiek ją kochał? Czy ona prawdziwie kochała jego? Czy może tej miłości nie było, tylko się im wydawało… Bo przecież byliby dalej razem. On zawalczyłby o nich. A nie po prostu odszedł do innej.
Jest zmęczona. Stęskniona. Chciałaby, by ją przytulił, by wrócił. Nie chce widzieć, jak ukradkiem wynosi swoje rzeczy, po trochu, żeby ją mniej bolało?
Zmienił się. Jest taki silny, pewny siebie. Wyprostowany. A ją opuściły siły, jakby karmił się jej energią. Im on mocniejszy, tym ona słabsza… Są chwile, kiedy chce mu powiedzieć: odjedź, nie przedłużaj, nie zniosę tego dłużej. Ale ma nadzieję, że wróci. Tak, patrzy na niego i wierzy, że przyjdzie taki poranek, kiedy znowu będzie tu tylko dla niej. Kiedy spojrzy na nią ciesząc się, że wstała, kiedy powie: „Zrobię ci kawę, chcesz?”, a ona wyprasuje mu koszulę, bo tę co ma na sobie, poplami. I będą się kochać szybko w sypialni, przed jego wyjściem, nim dzieci wstaną… Kiedyś. Ona wierzy. Wierzy, że mu wybaczy.