Od razu zaznaczam, że nie chcę hejtu. Mój mąż nie jest złym człowiekiem, nie jest draniem. Uważam, że każdy w życiu ma prawo przestać czuć i chcieć odejść. A jednak czuję się jakby ktoś na mnie zwymiotował. On. Mam ogromny żal do niego, że przez kilka lat nie powiedział mi, że jego uczucie umiera.
Wróciłam ze spotkania z przyjaciółkami, atmosfera była fajna, gorąca. Ja też czułam się naładowana pozytywnie.
– Kocham cię – powiedziałam do mojego męża. Przytuliłam się do niego. Odwzajemnił dotyk, ale był w tym chłód.
Zaczęłam drążyć. Później tego żałowałam, cofnęłabym czas, wróciła do zwyczajności. Ale pewnych rzeczy nie da się cofnąć.
Nie wiem nawet czego dotyczyła ta rozmowa. Od słowa do słowa, pełna mojego żalu, jego wycofania. W końcu spytałam. – Czy ty wciąż chcesz ze mną być?
Pytanie było retoryczne, byłam pewna, że odpowie, że tak, że przecież jesteśmy już razem 15 lat, mamy dwoje dzieci, jaka mogłaby być zresztą odpowiedź. – Sam nie wiem… usłyszałam.
Poczułam jakby tona kamieni spadała mi na głowę. Tej nocy nie położyliśmy się spać, nie mogłam już tego tak zostawić, byłam w rozpaczy, histerii, w matni. Dowiedziałam się, że on już chyba mnie nie kocha, że walczył z tym, próbował, ale coś pękło, nie czuje tego. Że jest mu cholernie przykro, nie chce mnie skrzywdzić, ale dusi się, czuje niezrozumiany, potrzebuje w życiu zmian.
– Od kiedy to czujesz? – spytałam.
– Od urodzin Kamili się zaczęło.
Od urodzin Kamili?! Czyli od urodzin naszej młodszej córki, która niedawno skończyła sześć lat.
– Jesteś pewien?
– Czy mogę coś zrobić?
– Pójdziemy na terapię?
– Masz kogoś?
Zarzucałam go pytaniami. Na wszystko słyszałam: nie, nie, nie.
On już nie chce na terapię, mógł na nią iść rok, dwa lata temu.
– Ale jak mogłam zdecydować się na terapię, kiedy nawet nie wiedziałam, że mamy kryzys?! – krzyczałam. Powiedział, że nie potrafił mi o tym powiedzieć wprost, ale myślał, że widzę to samo. Rzadziej uprawiamy seks, mijamy się, nie mamy w sobie tyle radości, co kiedyś. „Byliśmy fajnym teamem rodzicielskim” przyznał.
I to wszystko? Jest mi cholernie, cholernie przykro. Nie dość, że muszę przeżyć to, że on przestał mnie kochać, to muszę skonfrontować się z tym, że trwa to już wiele lat i nie ma już żadnej przestrzeni na pracę nad związkiem. On to w sobie pozamiatał, ogarnął.
To wydaje mi się tak strasznie i cholernie nieuczciwe. Nie dać komuś szansy na zmianę, na widzenie, że coś z nim nie tak. Może gdybym była uważniejsza, zobaczyłabym, może gdybym mniej koncentrowała się na sobie, zobaczyłabym.
Ale nie zobaczyłam. Więc dlaczego nie dał mi szansy?
Nie, mój mąż nie jest draniem. Wspierał mnie wiele lat, jest świetnym ojcem, był wiele razy przy mnie w trudnych momentach. Tym bardziej jest mi strasznie. Chciałabym wiedzieć, czy dla was to okej? Czy to okej nie komunikować się na bieżąco Czy to okej powiedzieć komuś: nie czuje już tego kilka lat? Jak mam dalej żyć i komukolwiek zaufać?
On ma jeden argument: „Ciężko mi analizować i gadać o uczuciach”. Tyle.
Temat zamknięty.
Kochani, mówcie o swoich kryzysach, rozczarowaniach wcześniej, mówcie co się z wami dzieje, bo gdy tego nie robicie, druga osoba zostaje zaskoczona, zrozpaczona, a ból jest jeszcze silniejszy. Nikt nie chce usłyszeć, że jest niekochany już kilka lat. Nie wiadomo wtedy co było, co jest prawdą, a co kłamstwem w tym związku.