W erze drukarki 3D do produkcji zamienników kości, w czasie podróży galaktycznych, półrocznego dziecka uprawiającego surfing i buldoga deskorolkarza, związki – to nadal temat nie dający ujarzmić się żadnym mądrym głowom i wynalazkom w galopującym świecie, który widział już chyba wszystko. Co więc zrobić w związku nieszczęśliwym, nieudanym, ale ciągniętym jak ciężki, cygański tabór bez jednego koła dla zaspokojenia głośnych wyrzutów sumienia i cudzych potrzeb – odszedłbym, ale mamy dzieci. Zostawiłabym go, ale on sobie beze mnie nie poradzi. Gdzie jest cienka granica działania pod pozorem zdrowego rozsądku, a kiedy należy się zatrzymać i zacząć nareszcie myśleć o sobie?
Po pierwsze zatrzymaj się, odetchnij i zastanów się, czy naprawdę rozstanie to jedyna opcja
Bez większego wysiłku znajdujemy w swoim otoczeniu kogoś, kto wpisuje się w definicję nieszczęścia najczystszej postaci. Patrzysz, jak codziennie schnie jak niepodlewany storczyk, a i jego druga połowa czerpie z duetu tyle, co nic. I o ile chciałoby się powiedzieć – spakuj torbę przyjacielu, zdejmij nieświeżą poszewkę z kołdry w sypialni, złóż w kostkę, zamknij dobrze drzwi, a klucze zostaw pod wycieraczką, o tyle czasem wręcz nie wypada, bo kto byłby na tyle odważny, żeby doradzać rozstanie, kiedy w tle bawią się ich dzieci?
Będąc singlem moje decyzje były jak pospieszny z Łodzi do Warszawy. Może i nie zawsze punktualne, ale jak się już rozpędziły, nie stawały ani w Koluszkach ani w Żyrardowie. Jako kobieta spełniona zawodowo, poszukiwałam też dopełnienia u boku idealnego mężczyzny, więc przesadzone oczekiwanie na cud w związku nie miał najmniejszego sensu. Nie wierzyłam w lepsze czasy albo motyw „wychodzonej ścieżki”. Nie dałam sobie wmówić, że im więcej uwagi sobie poświęcimy na docieranie, tym silniej będziemy się kochać w przyszłości i tym bardziej będziemy dla siebie dobrym wyborem. Gówno prawda. Dobry to mógł być seks, ale przypominam, że do seksu wcale nie trzeba podpisywać umowy na wieki wieków krwią ze wskazującego palca, przynajmniej ja takiej nie chciałam. Jak mnie Matka i Ojciec stworzyli, dając mi wygląd taki, a nie inny i wstępne poglądy, dali również osobowość.
Kształtowałam ją w sobie wystarczająco dużo lat żeby wiedzieć, że ten czy inny aspekt w nim irytował mnie na tyle, że nie dałabym sobie z tym rady i nie chciałabym z takim aspektem żyć. Osobowość kapryśna z natury i niezdecydowana jak powinna, nie wyobrażała sobie gonienia za białym królikiem do usranej śmierci – to za mną miano gonić… Nie dopuszczałam do siebie możliwości marnowania czasu przy kimś, za kim nie wskoczyłabym w ognisko i nie podżyrowała wysokiego kredytu na Maybacha in blanco. To miało być tzw. pie*dolnięcie, a jeżeli go nie było i włosy nie stawały mi dęba za każdym razem, kiedy musnął swoja rękę o moją – nie widziałam żadnego sensu ciągnięcia tej historii dalej. Cześć i czołem, tam są drzwi, już mi się nie chce.
A później urodziły mi się dzieci i światopogląd budowany przez wieki zawalił się od pierwszego wrzaśnięcia Młodej na porodówce. Życie przewartościowało zarówno to po co jak i dla kogo żyję. Wszelkie wytatuowane z tyłu głowy odpowiedzi, wyśmiało w głos. Odkąd zostałam matką, rodzicem, moje dumne i butne podejście do świata, moje – dam sobie rade, a jak się nie podoba to spadaj, spuściło się samo jak powietrze ze zwietrzałego balona.
Mapą i drogowskazem stały się oczy dziecka. Mina zatroskana przy układaniu puzzli z wyziębłą, bajkową królową Elzą, kiedy już miałam ochotę zakładać pantofelki, pakować Ojcu koszule w worki na śmieci i wyprowadzać, wołała do nas przeszywająco – nie róbcie nic głupiego Mamo i Tato. Ja tu jestem, a to, co wami teraz targa, jest nic warte w stosunku do rozmiaru przewinienia, jakim będzie koniec. Macierzyństwo naprawiło relacje z otaczającym światem, ale i nie raz już wyciągało spod wody i mnie i Ojca dzieci, kiedy dryfowaliśmy sobie na stawie wzajemnych oskarżeń w butach z betonu. Tu się nie ma co oszukiwać – nadal mamy góry i doliny, nadal żyjemy jak reakcja dolanej zimnej wody do gorącego oleju. Ale podświadomie kochamy siebie tak bardzo, że radzimy sobie z tym, a wycisza nas nierzadko właśnie fakt, że musimy się postarać dla dzieci. Ile razy wołałam do siebie w złości: „Gdyby nie dzieci, już dawno by mnie tu nie było!”.
Dobrnąłeś do końca mojej historii? Teraz przekalkuluj swoją
Nie, ja nie namawiam na znęcanie się nad własnymi uczuciami i zmuszanie do trwania na siłę. Istnieją bowiem takie związki, których ratować nie ma sensu, a wasza chora relacja więcej psuje, niż naprawia, już na pewno nie pomaga w żaden sposób waszym dzieciom. Istnieją takie rodziny, w których odejście dałoby więcej dobrego tym szeroko otwartym oczyskom układającym Elzę, niż oszukiwanie się i wyrabianie fałszywych wzorów w domu, który dla kogoś ma być potencjalnym przykładem. Macierzyństwo ma uspokoić i zracjonalizować myślenie. Macierzyństwo nie ma założyć kajdan i więzić w imię wyższej idei.
Na chłodno usiądźcie jeszcze raz i zastanówcie się, czy przypadkiem nie wychowacie szczęśliwszych ludzi, kiedy sami wrócicie do szczęścia. Wyobraźcie sobie zawsze, że to co pokazujecie w domu, zachowania, jakimi się kierujecie i wartości, są jak kalka, która odciska grube litery w małych głowach z tym samym nazwiskiem co wasze. Mając wątpliwości, czy potomstwo uczy się od ciebie tyle, ile dudnią mądre głowy dookoła, i że jesteś jego encyklopedią w dwustu tomach, odwróć się czasem w biegu i zobacz, jak córka karmi swoją lalkę piersią zupełnie tak, jak ty karmisz jej brata. A teraz zastanów się ile razy patrzyło na was, kiedy robiliście coś niemądrego. Mało kształcącego. Głupiego. Coś, czego nigdy nie chcielibyście dziecku przekazać. Właśnie dlatego jesteś w obowiązku, by walczyć i właśnie dlatego masz prawo przestać, kiedy czujesz, że tak będzie lepiej.
W całej tej sytuacji to nadal ty pełnisz najważniejszą funkcje oficera do wychowania. Więc nie popsuj tego. Zastanów się co dalej. Na spokojnie.