Go to content

Foch, aż boli. Kto ma więcej korzyści z „cichych dni” – faceci czy kobiety?

Foch, aż boli. Kto ma więcej korzyści z "cichych dni" - faceci czy kobiety?
Fot. iStock / 4FR

Faceci mówią, że dla nich kara „cichych dni” jest jak najlepsza nagroda. „W końcu przestała gderać”, „Chwila ciszy i spokoju” – mówią z uśmiechem kolegom. Rozsiadają się wygodnie na kanapie w domu, podczas gdy my miotamy się między praniem, sprzątaniem, a robieniem kolacji dzieciom.

Oczywiście wściekłość rozsadza nam mózg, a w głowie rozbrzmiewa: „O nic tego palanta nie poproszę”. A ten palant ma święty spokój. On wie, że ma kilka dni wolnego od wszelkich obowiązków, od naszych oczekiwań i… naszego gadania. A, że nie zrobimy mu kolacji? Myślicie, ze się tym przejmuje? Z dziką rozkoszą wyciągnie sobie kawałek kiełbasy z lodówki, do ręki weźmie jeszcze kawałek chleba i zasiądzie przed telewizorem.

Myślicie, że nasz foch, milczenie, czy obraza – jakkolwiek to nazwać, robi na nim jakiekolwiek wrażenie? My chcemy go ukarać za to, że:

– zapomniał o rocznicy ślubu

– nie odebrał dzieci z przedszkola

– zapomniał o zakupach, choć mu o nich przypominałyśmy

– wyszedł z kumplami i wrócił zalany w trupa

– nie pomógł nam w sobotnich porządkach, bo umówił się rower z kolegą,

a tymczasem on tę „karę” ma w głębokim poważaniu, zresztą słowo „kara” brzmi tu co najmniej śmiesznie. Bo my chcemy w ten sposób zademonstrować, że nam przykro, że smutno, że jesteśmy wściekłe, że nie podoba się nam, że po raz kolejny nas zawiódł. Tymczasem te nasze demonstracja, wywieszenie w domu flagi z napisem: „ciche dni”, mają zupełnie inny od zamierzonego przez nas rezultat.

Postawcie się w sytuacji faceta. Przyjmijmy, że jest to dość bystry gość i ma świadomość, że coś zawalił, że jest w nim poczucie winy, że „kurczę no, dałem d*py”. On już wie, że teraz przez dwa do trzech dni nie będziecie się odzywać. Nie jest mu początkowo z tym dobrze, gniecie ta cisza, ale w końcu przyjmuje to jako normę z (często jednak udawaną) pokorą (ale też ze skrywaną radością), to jednak może przez kilka dni pożyć sobie „w świętym spokoju”. Idzie się przyzwyczaić, a co tam.

A jeśli do czynienia mamy z facetem – gburem, ignorantem, który wychodzi z założenia: „No i co się takiego stało”? My strzelamy focha, a on jest najszczęśliwszy na świecie, że nie musi się tłumaczyć, przepraszać. Przeczeka kilka dni i wszystko wróci do normy, bo przecież wróci – prawda? Emocje opadną, „ona przestanie się czepiać” i on szczęśliwy ponownie wymości sobie wygodne miejsce w małżeńskim łożu.

Rozmawiałam z kumplem, któremu żona notorycznie funduje „ciche dni”. On mi powiedział: „Daj spokój, ile można się domyślać. Ja czasami nawet nie wiem, o co jej chodzi”. Pomyślałam – no tak, skąd ma wiedzieć, skoro ona nic nie mówi. Faceci na nasze „ciche dni” mają zawsze sprawdzony patent. Odczekają, porozkoszują się ciszą i po kilku dniach wrócą z kwiatami przepraszając właściwie sami nie wiedząc za co, albo pewnego wieczoru zaczną nas smyrać miło po plecach, aż zmiękniemy – wiadomo, że seks po kłótni jest najlepszy, nawet gdy tej kłótni formalnie w ogóle nie było.

I tak sobie myślę, że my tymi „cichymi dniami” robimy sobie więcej krzywdy niż pożytku. Bo jeśli się zastanowić, to z tego, że nie odzywamy się do naszego faceta, nie mamy żadnych korzyści – oprócz tej wiadomej – nie musimy z nim rozmawiać.

Musimy wszystko ogarniać same

Bo przecież jego o nic nie poprosimy. Więc, jeśli mamy w domu sprytnego i nastawionego na własną wygodę samca, to jemu w to graj. My zachrzaniamy, dwoimy się i troimy, a on w tym czasie korzysta z braku natłoku obowiązków i wyrzucanych niczym karabin maszynowy poleceń: „ubierz, podaj, odwieź, kup”. Dla niego idealnie byłoby, gdyby „ciche dni” trwały cały rok, z przerwami na seks na zgodę.

Nie tłumaczymy, o co nam chodzi

Strzelamy focha, a on rozkłada ręce. Jeśli jest choć trochę wrażliwy to spyta: „Ale o co ci chodzi, porozmawiajmy”. Ale my w żadnym wypadku nie mamy zamiaru nic tłumaczyć: „Niech się dupek domyśli” – rzucamy tylko w głowie. Ale jakie on ma szanse się domyślić? A jeśli nawet wykaże się nie lada inteligencją i wpadnie o co nam chodzi, to skąd ma wiedzieć, dlaczego nas to zabolało? Zwłaszcza, gdy dla niego rzecz, o którą strzelamy focha jest kompletną błahostką, nad którą nie warto się pochylać.

Same sobie robimy krzywdę

Bo nie dajemy upustu własnym emocjom. Zamiast wyrzucić z siebie, co nas boli i dlaczego, to my skrzętnie zamykamy kolejną pretensję j żal w skrzyneczce na kluczyk. Tam one sobie leża i czekają na moment, kiedy wszystkie na raz ze zdwojoną – co ja mówię, z tysięczną siła wyleją się i zaplują na śmierć wasz związek. Nie da się razem żyć i pielęgnować uraz, to zawsze prowadzi do tragedii.

Zwalniamy faceta z odpowiedzialności

No bądźmy ze sobą szczere. „Ciche dni” to jednak zachowanie rozkapryszonej dziewczynki, która tupie nóżką i mówi: „A masz, a masz. Pocierp sobie w ciszy i samotności”. Kochane, ale oni nie cierpi, nie ma co się łudzić. Wręcz przeciwnie nie ponosi żadnych konsekwencji tego, co zrobił, czym nas skrzywdził, sprawił przykrość.

A gdyby tak te „ciche dni” zamienić na „głośne”. Nie odpuścić, gonić, przypominać, upominać i mówić jak nam źle, zostawić go z listą rzeczy do zrobienia, podczas gdy my musimy wyjść na masaż to wszystko (po uprzednim dokładnym wytłumaczeniu co to „wszystko” oznacza) odreagować. Oczywiście za jego kasę.