Coś ci powiem, jeśli jeszcze masz czas, żeby nie rozwalić swojego małżeństwa, żeby ona od ciebie nie odeszła, posłuchaj. Zawsze myślałem, że te wszystkie okazje, głupie święta, są kompletnie bez znaczenia. I jasne Walentynki można uznać za idiotyzm, powiedzieć: „Pie*dole, nie obchodzę, bo to komercyjne święto, bo ktoś to wymyślił, żeby zarobić”. Mdli cię na widok tych wszystkich serduszek, czekoladek i tak dalej. Przy swojej żonie wygłaszasz tyrady, że na szczęście wy tych świąt nie potrzebujecie, że nie musisz przy okazji jakiegoś Dnia Zakochanych czy Dnia Kobiet udowadniać jej, że kochasz, bo przecież liczy się całokształt. W końcu zrobiłeś ostatnio obiad, posprzątałeś, jak miałeś dzień wolny. Nawet dzieci rano rozwiozłeś do placówek.
Stary, powiem ci jedno – też tak myślałem, że to nie jest ważne, że nie muszę mojej żonie przynosić kwiatów, bo wypada, bo jest TEN dzień, bo jej to niepotrzebne. I co? I w kolejne już Walentynki jestem sam. I uwierz, dzisiaj gdybym mógł, gdybym tylko miał szansę, dla swojej żony wykupiłbym całą kwiaciarnię. Bym całą naszą sypialnię obstawił kwiatami, żeby jej pokazać, jak dla mnie jest ważna. Bo choć ona milcząco, czasami z uśmiechem przytakiwała moim opiniom, to nigdy nie zwróciłem uwagi, że lubi kwiaty. W swojej ignorancji twierdziłem, że skoro sama je sobie kupuje, to ode mnie ich nie potrzebuje. Myślałem, że miłość nie potrzebuje gestów, które uważałem, że są na pokaz, że nic nie znaczą. Że w końcu, co z tego, że mąż kupuje żonie kwiaty, skoro jej nie szanuje i traktuje ją podle. Ja tak nie chciałem, nie chciałem udawać, nie chciałem robić czegoś tylko po to, żeby moja żona mogła się pochwalić koleżankom mówiąc: „Zobaczcie, jakie piękne kwiaty dostałam” czy biżuterię, czy cokolwiek innego. Tak o tym myślałem i miałem spokojną głowę, nic nie musiałem. Świetnie, prawda?
Jasne, ona czasami wspominała, że byłoby jej miło, że takie gesty też są ważne. Ale ja jej nie słuchałem. Byłem tak zadufanym w sobie dupkiem, że myślałem, że moja miłość jej wystarczy. Że nie trzeba nic więcej, jeśli ona tylko czuje się kochana. Tylko, że ona chciała poczuć się też wyjątkowo. Chciała, żebym o niej pomyślał inaczej niż zazwyczaj, bym poświęcił te cholerne kilka minut na wybranie kwiatów, na zapamiętanie, że lubi żółte, a nie różowe tulipany. Powinienem to do cholery wiedzieć. Powinienem zauważyć. Ona mnie obdarowywała. Wybierała krawaty. Kupowała ot tak, bez okazji koszule. „Wpadłam do sklepu, zobacz, jaka fajna” – mówiła z uśmiechem i cieszyła się widząc moją reakcję. Jasne, miło to głaskało moje ego. O patrzcie, jakim jestem zajebistym mężem, jestem tak świetny, że moja żona robi mi prezenty bez okazji. Organizowała wyjście do kina w naszą rocznicę ślubu, czy wyjazd na weekend. A ja to brałem będąc przekonanym, że na to zasługuję. Jakim trzeba być idiotą, żeby tak myśleć. Ja – samiec alfa – doceniany, kochany i obdarowany. Brałem wszystko, nie dając nic. Nic nieoczywistego. Nic, co pokazałoby jej: „Kochanie, zrobiłem to specjalnie dla ciebie, pomyślałem o tobie, jesteś dla mnie ważna TY, a nie tylko nasza rodzina, dom i dzieci”.
Kiedy się rozwodziliśmy, spytałem: „Dlaczego?”. Wiecie, co usłyszałem. Ona przestała czuć się kobietą. Była żoną, mamą moich dzieci, była kimś, z kim mieszkamy, razem. Wyrzuciła mi, że odkąd mieliśmy dzieci przestałem ją zauważać. Mówiłem: „Czy pojedziemy, czy wyjdziemy, czy zrobimy”. Wszyscy, całą rodziną. Ani razu nie spytałem, na co ona ma ochotę. ONA – sama jedna, indywidualna i wyjątkowa. Tymczasem była trybikiem świetnie wydawało mi się działającej maszyny. Ale ona nie chciała być częścią całości. Ona czasami chciała tą całością być. Dla mnie. Dla siebie.
Za późno zrozumiałem, że to, co ona mi dawała, powinno pokazać mi, czego ona by chciała. Odbijamy nasze pragnienia, potrzeby, rekompensujemy nasze braki. Jakim trzeba być głupcem, żeby tego nie zauważyć, żeby nie pomyśleć, że ona chciałaby poczuć się tak jak ja, kiedy mnie obdarowywała swoim czasem, uwagą, kiedy byłem tylko dla niej, bez całej tej codziennej rutyny i otoczki.
Nie dawałem jej kwiatów, a w rocznicę ślubu wiedziałem, że to ona coś zaplanowała, żebyśmy czas mogli spędzić wspólnie. Boże, myślałem, że ja jej wystarczę, że jestem tak fantastyczny, że ona zadowoli się tym, że będzie mogła ogrzać się w moim blasku podczas kolacji czy wyjścia do kina.
Faceci to dupki, mówimy: „Chrzanię te kwiaty, te prezenty”, bo jesteśmy egoistami, bo tak naprawdę nie chce nam się poświęcić swojego bardzo cennego czasu dla niej. W końcu tyle robimy – zakupy, dzieci, sprzątamy i gotujemy, jeżymy się, że dla was to ciągle za mało, że wy chcecie więcej i więcej. Ale nie widzimy, ile dostajemy. Jakby się nam to po prostu należało. I koniec. Bez refleksji: „Ona jest dla mnie taka dobra, ja też chce być taki dla niej”. Za późno to zrozumiałem. Kiedy dzisiaj myślę, że te kilka kwiatów, prezentów mogło uratować nasze małżeństwo, że mogło pokazać, że nie jestem dupkiem zapatrzonym w siebie i zadowolonym, że ona karmi moje ego sam dając tak niewiele w zamian.
Stary, zapierdzielaj do kwiaciarni, wejdź do jubilera, wybierz dla niej perfum. Poświęć godzinę tylko z myślą o niej. I choć ona może mówić, że dla niej te kwiaty nie mają znaczenia, uwierz – mają ogromne. Z drugiej strony, co ona ma mówić, skoro nic od ciebie nie dostaje. Okej, rób tak dalej, tylko, żebyś za rok miał komu te kwiaty dać, mówię serio.