Na początku podchodzisz do tego spokojnie. Karmisz się złudzeniami, bo przecież nie pierwsza bierzesz rozwód. Koleżanki już brały i przeżyły. Jakoś to będzie – myślisz i rano dalej zalewasz kawę rozpuszczalną w dwóch kubkach, tak jakbyście wciąż mieszkali razem. Dopiero w domu, wypakowując zakupy powoli zaczynasz rozumieć, że przecież sama tego wszystkiego nie zjesz, a tej suchej krakowskiej to w ogóle nigdy nie znosiłaś. Więc zapraszasz przyjaciółki na suchą krakowską, na babski wieczór i… mówisz tylko o nim, o was. Ryczysz. O co tak ryczysz? Przecież byłaś z nim nieszczęśliwa. Chciałabyś go teraz rozerwać na strzępy!
Ale nic na to nie poradzisz. Głupie serce. Jest ci źle. No pewnie, rozumiesz, że tak to musiało się skończyć. Właściwie, sama tego chciałaś, bo jak dalej żyć z kimś, kto cię oszukał, zdradził, wykorzystał, a na dodatek teraz próbuje okraść (i to nie tylko z najlepszych wspomnień). Facet, który będąc twoim mężem, bił rekordy niezaradności, fajtłapowatości i bylejakości, teraz staje do ringu jak zawodowy bokser. Nie chce ci się już nawet myśleć, że z pewnością to wina tej jego pani adwokat, to ona umie go tak ”ustawić”, żeby, mimo ewidentnej winy i on coś na tym rozwodzie „ugrał”.
Znowu płaczesz. Tak już jesteś skonstruowana, że choć nie jesteście razem, ciągle sobie „wyobrażasz”. Jego z nią, ale niekoniecznie. Jego zadowolonego, śmiejącego się z ciebie za plecami. Szczęśliwego. I nadal nie umiesz znienawidzić, nie myśleć, podrzeć jak na filmie ślubnych zdjęć… A, zaczekaj, może jednak się uda? Nie. Drżąca ręka zatrzymuje się tuż nad jego głową. Kiedyś był naprawdę przystojny. Jak to dobrze, że dziś wygląda dużo gorzej. Trochę ci przez to łatwiej, troszkę mniej żal.
Twoja wina, za naiwność trzeba płacić. Teraz trzeba tylko przejść przez to wszystko z godnością. Zapomnieć, na nowo zbudować siebie, swój świat. I już więcej nie dać się nabrać. Ostrożnie podchodzić do miłości. Albo lepiej wcale.
Ale między wami wcale nie jest „skończone”. On wysyła ci SMSy. E, wcale nie żadne „kocham cię, nie mogę zapomnieć”,” odwołajmy to wszystko i zacznijmy od początku”. Raczej: „pamiętaj, że tamten komplet srebrnych sztućców po mamusi jest mój, kolekcji też nie oddam”. Myślisz sobie – jak ja mogłam za niego wyjść, jak mogłam go kochać. Ale to nie pomaga. No, jak ma pomóc, kiedy dociera do ciebie, że byłaś idiotką?!
Mijają dwa miesiące. Nie czujesz się o wiele mniej idiotycznie, ale nauczyłaś się już, ze herbatę robisz tylko dla siebie. Ale zdarza ci się jeszcze spojrzeć na drugi kubek i wyobrażać sobie, że dosypujesz tam jakiejś skutecznej trucizny i podajesz swojemu jeszcze-nie-byłemu mężowi. STOP! Co mówiła twoja terapeutka? Negatywne emocje szkodzą. Przede wszystkim tobie, jemu już nic nie zaszkodzi, głupszy nie będzie, może być co najwyżej jeszcze bardziej łysy. Liczysz do dziesięciu, potem do dwudziestu, do stu… Wciąż boli.
Jego już najwyraźniej nie. Wczoraj wysłał ci całą listę rzeczy, które chciałby kategorycznie zatrzymać. Nie będziesz się upierać, a on nie będzie z tobą dyskutował. Sama nie masz dużych wymagań. Chyba jednak, do cholery, to mieszkanie ci się należy, choćby za straty moralne? Łóżko, na którym cię zdradzał, kiedy byłaś w podróży służbowej niech sobie weźmie, do dziś nie umiesz na nim spać i wybierasz tę niewygodną kanapę w salonie.
Gorzej ze znajomymi. Ci, nie do końca wiedzą jak się odnaleźć w tym waszym rozwodzie. Raczej wolą się zgubić. Niektórzy nie odpowiadają na twoje telefony, inni dyplomatycznie czekają, aż „to” się skończy. Teściowie należą do tej pierwszej grupy. W sumie nawet cię to cieszy, nie będziesz musiała więcej uczestniczyć w niedzielnych obiadkach, imieninach itd.
Mijają kolejne miesiące. Nadchodzi ten dzień. Po drugiej rozprawie wychodzicie z sądu wolni. Masz w głowie pustkę, ale też zupełnie nowe poczucie, że coś się… zaczyna. Jak to teraz będzie? Czy na pewno nic już was nie łączy? Bardziej się boisz, czy cieszysz, że już po wszystkim…?
Jesteś dziewczyną z odzysku – mówi ci „żartobliwie” pan strażnik, kiedy bardziej dla zasady podajesz swojemu byłemu mężowi rękę na pożegnanie. Masz ochotę go palnąć. Ale tylko przez chwilę. Bo już trzy minuty później, uśmiechasz się i idziesz dalej. Przecież wiadomo, że najlepsze ciuchy można znaleźć w second-handach… 😉