Go to content

Dlaczego ciche dni ranią czasem bardziej niż gwałtowna awantura?

fot. Yuliya Apanasenka/iStock

 

„Pochodzę z rodziny, w której zawsze kłóciliśmy się gwałtownie i głośno. Mówiliśmy sobie wprost, co nas bolało, często kompletnie nie przebierając w słowach. Niedługo się gniewaliśmy. Wykrzyczane w emocjach słowa przynosiły albo rozwiązanie sytuacji albo ulgę. Zawsze też wiedzieliśmy, że bardzo się kochamy, dlatego nikt nie nosił w sobie zbyt długo żalu, nawet jak usłyszał nieprzyjemne słowa”, opowiada 43-letnia Grażyna, matka dwojga dzieci, żona, lekarz ginekolog.

Dodaje dalej: – Kiedy zrobiłam przed laty swoją pierwszą awanturę mężowi, on oniemiał. Chodził nadąsany i powiedział mi: Ja tak nie potrafię szybko o wszystkim zapomnieć. Daj mi czas. Wtedy zrozumiałam, że on musi wszystko przemyśleć i zaczęłam bardziej uważać na swoje słowa i postanowiłam zrezygnować z rzucania obraźliwych epitetów. Z biegiem lat przeżyliśmy wiele wzlotów i upadków. Raz kłóciliśmy się głośno, to znowu potrafiliśmy milczeć cały dzień. Odkryłam, że mnie też czasem przydaje się ta cisza po burzy. Na przemyślenia. Zdarzało się, że po sporze, w którym argumenty kompletnie nie trafiały do męża, zamykałam się w sobie, głównie po to, by odpocząć, wycofać się i dać mu czas na ochłonięcie. Bo co zrobić, jak nic nie przebijało się przez jego światopogląd? Jak na milimetr nie chciał zmienić zdania! Takie spory głównie dotyczyły wychowywania naszych dzieci.

Mąż uważał na przykład, że podczas pandemii naszym synom trzeba dać luz i pozwolić uczyć się w piżamach i przysypiać na wyłączonych kamerkach. Twierdził, że to im nie zaszkodzi. Nie przejmował się nawet tym, że młodszy syn przestał prowadzić zeszyty. Mówił: Na dobre to im wyjdzie! Nasz syn ma swoje zdanie i jest odważny. Wolę to, niż gdyby był dziś wzorowym uczniem, a potem, żeby chodził na sznurku w jakiejś korporacji. Mnie trafiał szlag, kiedy po powrocie z pracy odkrywałam, że wszyscy w piżamach nie zjedli nawet obiadu. To mąż pracował podczas p

Ale ostatnio nie wytrzymaliśmy już tych kłótni. Choć jestem kobietą świadomą, czytam poradniki i wiem, że to krzywdzi dzieci, nie potrafiłam przerwać ciszy, która zapadła. Zaczął milczeć mąż. Byłam wkurzona, bo ta cisza to dla mnie jak kara dla małego dziecka. Przyznaję, robiliśmy dziwne rzeczy. Kiedy mąż zamawiał przez telefon pizzę na „spóźniony obiad”, pytał naszego syna, by ten spytał mnie, czy mam ochotę dołączyć do nich do stołu. Podczas cichych dni unikaliśmy nawet krzyżowania wzroku. Mąż spał na kanapie w salonie, dzieci zachowywały się wzorowo, ale wszyscy wtedy torturowaliśmy się tym milczeniem. Szczególnie ja czułam się odrzucona, nieważna i zignorowana. Mąż wydawał mi się zimny i nieprzejednany. Nie potrafiłam nawet zadzwonić do przyjaciółki, by się wygadać, bo to byłoby jednak moim zdaniem trochę jak zdrada. Dlatego wolałam tkwić w emocjonalnym impasie. Zimna wojna wykańczała nas emocjonalnie.”

Dlaczego ignorowanie rani bardziej niż awantura?

1. Milczenie obniża nam samoocenę

W bezpośredniej kłótni, która nawet jest „rozciągnięta” w czasie, dochodzi do argumentacji, w której przyczyna konfliktu nadal jest w jakiś sposób komunikowana. Natomiast kiedy ludzie zaczynają się ignorować, informacje są odcinane. Oznacza to, że uczestnicy sporu udają się na wewnętrzną emigrację. Wtedy czujemy niepewność, która sprzyja dywagacjom i zastanawianiu się, co zrobiliśmy źle. Zaczynamy tworzyć listę nieprzyjemnych i obraźliwych słów, które rzuciliśmy w gniewie podczas kłótni i naszych fatalnych cech charakteru. Wewnętrzny krytyk ma wtedy pole do popisu. A kiedy już przytłoczy nas lista własnych domniemanych win, samoocena nieuchronnie szybuje w dół.

2. Nie rozmawiając, utwierdzamy się we własnych racjach

Po kłótni osoby, które mają skłonność do ruminacji, nadal prowadzą burzliwą dyskusję, tylko że nie na jawie, ale w swojej głowie. A to bywa bardzo wyczerpujące. Uporczywe myśli i wyimaginowane argumenty nie prowadzą przecież do rozwiązania konfliktu, ale do psychicznej udręki i mocniejszego utwierdzania się tylko we własnych racjach. W koło zadajemy sobie pytania i sami sobie na nie odpowiadamy. Formułujemy w myślach cięte riposty i cieszymy się, jak bardzo „naszemu wrogowi” poszło w pięty, gdy wygłosiliśmy je spokojnym tonem. Obłęd!

3. Nie mamy już kontroli nad tym, co się dzieje

Milcząc, nie dajemy szans na ocalenie sytuacji. Uciekamy w samotność, by lizać rany, ale nie rozwiązujemy konfliktu. Udajemy, że nie obchodzi nas partner, a to przecież kłamstwo. Cały czas jesteśmy napięci i z uwagą śledzimy gesty drugiej strony, bo a nuż ona się pierwsza przełamie i wyciągnie rękę na zgodę. Ale to też nie przybliża nas do niczego konstruktywnego.

4. Czujemy się niewarci uwagi i odrzuceni

A może druga osoba nas ignoruje, bo tak naprawdę nie jesteśmy wystarczająco ważni, aby zasługiwać na jakąkolwiek uwagę? Kłótnia wymaga zaangażowania i jest dowodem na to, że drugiej stronie jednak zależy. Dlatego osoby, które są ignorowane, mogą wywnioskować, że partner tak naprawdę ma nas gdzieś i nie obchodzi go podejmowanie wysiłku, by poszukać kompromisu lub wyjaśnić nieporozumienie. Milczenie wtedy oznacza: nie jesteś już dla mnie ważny/ ważna.

5. Czasem milczenie wychodzi na dobre!

Każda strategia w kłótni ma swoje plusy i minusy. Ciche dni także. Nie można powiedzieć, że są wyłącznie złe. Cisza czasem pozwala uniknąć większych zniszczeń, uspokoić się, wyciszyć. Milczenie może pomóc nam też przetrwać przeciągający się konflikt albo nabrać wobec własnych argumentów dystansu. Nie może jednak trwać w nieskończoność. Grażyna twierdzi, że u nich zawsze sprawdzają się dwie strategie „na zgodę”. Mąż daje jej subtelny znak, kiedy wstawia pranie, czego zazwyczaj unika jak ognia. To dla niej znak: „jestem gotowy do dalszych negocjacji”. A ona po prostu przychodzi i bez słowa się do niego przytula, bo wie, że choć mąż milczy, to bardzo potrzebuje bliskości.
 Jesteśmy ciekawi, jakie wy macie strategie na pogodzenie się.