Go to content

Czy można czekać całe życie na dobry związek? Można, tylko po co?

Fot. iStock

Od jakiegoś czasu w różnych sytuacjach spotykam różne osoby opowiadające właściwie tą samą historię. Historię, która ma swój początek (zwykle bardzo romantyczny), punkt kulminacyjny (cały w bieli, z limuzyną, bliższą i dalszą rodziną) oraz dość niedoprecyzowany ciąg dalszy, który miał brzmieć „i żyli długo i szczęśliwie“, ale z różnych względów wyszedł zupełnie inaczej…

A ponieważ wyszedł inaczej, to główni bohaterowie od jakiegoś (kilku bądź kilkunastoletniego) czasu zastanawiają się co z tym ciągiem dalszym teraz zrobić? Ciągnąć? Zakończyć? Ale jak tu zakończyć skoro znamy tylko „i żyli długo i szczęśliwie…?

Wielkie Love Story naszej kultury

Nasza kultura od najmłodszych lat bezlitośnie karmi nas wizją wielkiej miłości. Koniecznie tej jedynej i na całe życie. A życie, cóż, jak to życie, pisze różne scenariusze.

Mamy coraz mniej czasu na bliskie relacje, coraz więcej stresów i napięć w życiu codziennym. Zwykle po prostu brak nam miejsca i siły na pielęgnowanie bliskiego związku. Zaczynamy się mijać, wymieniać komunikaty. Milczymy. Najpierw milczymy wymownie i znacząco (bo powinien się domyśleć i coś z tym zrobić!), potem milczymy obrażone (bo się nie domyślił i nie zrobił), a potem już po prostu milczymy, bo nie chce nam się rozmawiać. Bo nie ma o czym.

Dochodzą małe przytyki i złośliwości, czasem poniżenia, czasem bierna agresja, a czasem pogarda.

A my, cóż – trwamy na posterunku. Bo wielka miłość i piękny ślub był i miało być na całe życie. Bo mamy poczucie że bez niego nie damy sobie rady, bo boimy i wstydzimy się reakcji rodziny/ znajomych, bo mamy poczucie że robimy to dla dobra dzieci… Wreszcie – bo boimy się być same.

I tak czekamy, czekamy latami, a czasem, jak pokazuje przykład moich niektórych klientek, nawet dekadami.

To czekanie chyba w genach nam nasze prababki sprzedały; czekały przy ognisku aż mężczyźni wrócą z polowania, a potem czekały w domach aż wrócą z wojny.

A my dziś czekamy aż szef da podwyżkę, aż dostrzegą nasz ponadprzeciętny udział w projekcie, aż mąż zacznie sam z siebie wstawać do dziecka w nocy…

Czy można czekać całe życie?

No więc Drogie Panie – szczerze – to się pewnie, gdzieś, kiedyś, jakiejś kobiecie samo z siebie przydarzy (tzw. legenda miejska), ale we własnym przypadku raczej bym na to pieniędzy nie postawiła.

Zresztą, w kwestii związku który nie daje nam szczęścia, właściwie nie wiadomo na co czekamy. Na meteor? Trzęsienie ziemi? Powódź?

Jakie sygnały i znaki mają na nas spaść z nieba lub ziemi żeby podjąć decyzję; tak chcę się skonsultować ze specjalistą w sprawie mojego związku. Tak, chcę zrozumieć z czego wynikają trudności które przeżywam, tak chcę się mojej relacji przyjrzeć z dystansu, tak, chcę rozważyć wszystkie za i przeciw i podjąć najlepszą da siebie decyzję; terapia własna, terapia małżeńska, terapia rodzinna, mediacje czy adwokat.

Bo związek sam z siebie, nagle nie zacznie być tak po prostu udany. To nie naleśnik.

Gdy ząb nas bardzo boli, idziemy do dentysty – wiemy, że sam się nie wyleczy. Gdy mamy nawracające, utrudniające normalne życie migreny lub bóle brzucha, konsultujemy się z lekarzem i robimy badania – wiemy, że przyczyna może tkwić głębiej i łykanie samych środków przeciwbólowych jest słabym pomysłem.

A co robimy gdy związek nas boli?

Czekamy na cud. Pozwólcie że podpowiem –  ten cud zróbmy  sobie same 🙂


Anna Klaus Zielińska – Psycholog społeczny (Uniwersytet Warszawski), coach i trener warsztatów z kompetencji społecznych (Uniwersytet Warszawski). właścicielka gabinetów Wise Mind oferujących kompleksowe wsparcie osobom deklarującym trudności w związku.