Go to content

Czy istnieje życie po rozstaniu? Cóż to za pytanie!

Fot. Unsplash / John Mark Arnold / CC0 Public Domain

Dostaję list. „Pamięta Pani tekst – „jeszcze będziesz kochać Fi” ? Czytałam go codziennie przez wiele dni, bo wiedziałam co się zbliża wielkimi  krokami. Czułam to. Baby to czują po prostu (…).  Zimna przerażająca cisza… w nim, w jego oczach , w łazience gdzie siedziałam na podłodze prosząc żeby to jeszcze przemyślał. I jak mantrę powtarzam dziś te słowa, jakbym chciała nauczyć się ich na pamięć, połknąć, przetrawić, może to serce głupie tak naiwne w końcu zrozumie”.

Ból, gdy ktoś odchodzi… jest nie do zniesienia. Czasami przypomina emocjonalne reakcje po śmierci kogoś bliskiego. Szok, niedowierzanie, zaprzeczanie, wielkie cierpienie, rozpacz. Tęsknota za tym, co już nie wróci. W tej jednej chwili, gdy rozstanie nie jest już wymysłem lęku, nie jest wyobrażonym scenariuszem wewnątrz naszego umysłu, nie jest już intuicją. Po prostu się dzieje. Ktoś mówi:

KONIEC. Nie kocham. Lub po prostu znika, jakby nie był zobowiązany do pożegnania

To jest ten jeden moment, w którym znaną ci rzeczywistość zastępuję inna. Obca, początkowo pusta, pełna tęsknoty i braku. Gdy jeszcze wczoraj przecież był (choć już czułaś, że właściwie go nie ma), ale siedział w twoim fotelu, pił herbatę z kubka, który dopiero co umył się w zmywarce, wysłał smsa (enigmatyczny, chłodny, ale wyświetlił jego obecność w twoim życiu), powiedział „do zobaczenia”, a przecież to nie oznacza, że jest ciąg dalszy, a teraz okazuje się, że nie. Gdy jeszcze w nocy myślałaś o tym, że uda się to wszystko naprawić (to znaczy ty będziesz naprawiać), bo przecież jest między wami czas i zobowiązanie i miłość (choć już dawno nikt o niej nie wspominał), można jeszcze wiele zrobić, tyle w tobie było nadziei. „ I wczoraj tak bardzo nie chciałam go prosić. Tak bardzo nie chciałam go błagać. O maleńka szansę  (och jak ja bym się wtedy postarała), o minutę rozmowy, o wytłumaczenie dlaczego… dlaczego mi to zrobił po raz drugi… bo już raz uciekł do niej. i wpuściłam go, równo miesiąc temu… i miało już być pięknie i już wszystko ponoć zrozumiał i wiedział… i cisza.”

Cisza jest najgorsza – myślisz. Nie możesz już znieść tego milczenia…

…choć kiedyś wydawało ci się, że nie ma nic gorszego niż przykre słowa, krzyk, chłodne syntetyczne zdania, które mówiły tylko o obojętności. Ale koniec jest czymś najstraszniejszym, bo nawet w tamtym (braku) dialogu była nadzieja. Jest człowiek, jest miłość. Jest miłość, jest przyszłość. Cisza jest nicością. Brakiem człowieka. Miłości. Przyszłości.

Może coś zrobiłam źle? Do ciszy dołącza zazwyczaj wredna przyjaciółka oskarżycielka. Twój wewnętrzny krytyk przywołany w rozpaczy. Mogłam nie być taka ostra. Obrażalska. Kłótliwa. Mogłam się postarać bardziej. Albo starać się mniej. Być chłodniejsza. Kazać mu za sobą gonić. Być nieuchwytną. Nie prosić. Nie błagać. Złapać dystans.

Mogłam zrobić więcej – włącza się zadaniowiec. Zapisać go na terapię. Nas razem. Siebie też. Do psychiatry (mógł potrzebować leków). Może na jakieś zajęcia razem (taniec? joga?). Zapraszać znajomych. Być milszą dla jego mamy. Mogłam lepiej gotować. Schudnąć. Więcej czytać. Rozmawiać o jego pracy. Zmienić coś w łóżku. Zaskoczyć go. Uwieść. Zaplanować podróż. Wyjechać. Mieć dla siebie czas.

Wczoraj napisał mi „tęsknie”… to już prawdziwe okrucieństwo biorąc pod uwagę, że od poniedziałku żyje z inną kobietą, nie uważa Pani?

„Łatwiej jest gdy mężczyzna odchodzi do nieznajomej, w niebyt. A ja znam jej uśmiech i kształt łydek, kolor włosów i rozkład mieszkania, słyszałam jej głos i widziałam jaką aurę roztacza. Trudne to bardzo, dziś mam kryzys.  Przepraszam, wykreślam te dni, mówię sobie – poczekaj , poczekaj, oddychaj, czas wszystko ukoi… tylko czas”.

Tak. Oni czasami wracają. Wpadają na chwilę zobaczyć, czy jest gdzie wracać. Tak na wszelki wypadek, jakby tam nie wyszło. Albo podkarmić swoje ego, które być może bez ciebie jest dużo słabsze, kruchsze, niepewne. Jeśli byłaś dawcą, nie jest łatwo z ciebie zrezygnować (właściwie z tego, co dajesz). Często tak się dzieje, że odchodzą do biorców (biorczyń?). Nagle stają po drugiej stronie barykady i okazuje się, że im się chce, potrafią, dają. Dlaczego nie dawali tu? Bo ktoś dawał podwójnie. Tacy wracają najczęściej, aby naładować baterie, które szybko zużywają w nowej relacji.

Wracają też, bo tęsknią. Nawet gdy nie kochają, to przecież spędzili z porzuconą osobą jakiś czas, jest jakaś więź, porozumienie, bliskość wpisana w godziny spędzone razem. Przytulą policzek na chwilę i biegną dalej. Nie rozumiesz tego, bo ty nie masz gdzie iść. Nie tylko nie masz pojęcia, gdzie byś miała się podziać, ale też nie masz siły. Ten moment przytulenia sprawia, że nawet jeśli zrobiłaś krok do przodu wracasz w to samo miejsce. W ten ostatni moment razem. Zaczynasz odliczanie od początku.

Czasami mimo iż są sprawcami tego rozstania, zaczynają nas nienawidzić…

Masz nawet wrażenie, że wasza przeszłość nagle staje się jakimś nowym tworem. Tak jakby podmienić cię na te 5 lat. Niedobra, nieczuła, zaborcza, chciwa. Czy to naprawdę o tobie? Może ty żyłaś w jakiejś innej relacji? Jakieś science-fiction. Otóż nie, mechanizm jest podobny. Im było gorzej, tym bardziej racjonalne staje się rozstanie. Im ty byłaś gorsza, tym bardziej możliwe społeczne usankcjonowanie jego decyzji. Kto by chciał być z taką kobietą, w takim związku? Jedna z pacjentek powiedziała mi kiedyś „Zabrał mi 18 lat życia”. Relacja, którą zdewastował w swoich opowieściach. Mówiła „Nie mam nawet swojej przeszłości”. Boli, wiem.

Boli też to, gdy widzimy, jak potrafi być inny. Czuły, troskliwy, opiekuńczy, zakochany. Podczas gdy ty łapałaś mikrosekundy jego dobroci. Łudzisz się, że za chwilę pokaże jej swoją prawdziwą twarz. Niestety tego nie możemy być pewni. Bywa, że w jednych relacjach jesteśmy katem, a w innych ofiarą. Możesz tylko myśleć o tym, jaki był dla ciebie. I jaki nie był.

Ludzie, których kochamy, czasami od nas odchodzą. To smutne bardzo, ale spotyka większość osób, które znam. Ci co odchodzą, często nie wracają. Miłość bywa niepojęta, nieracjonalna i kapryśna. Wybory, których dokonują potem, niejednokrotnie nas zaskakują (ona??? naprawdę?). Tak, ona. I nigdy tego nie zrozumiesz. Nie zastanawiaj się nad tym więcej.

Trudno ci dziś o tym myśleć w ten sposób, ale bardzo jest możliwe, że jego odejście było najlepszym, co mogło cię spotkać. Bo być może sama byś się nigdy na to nie zdobyła i całe życie ograniczałoby się do niego. Jego potrzeb, marzeń, wygody. Pomyśl, że nie istniałabyś przez całe swoje życie. Jedna starsza pani mi powiedziała kiedyś „Gdybym żyła w dzisiejszych czasach, w których łatwiej się rozwieść, ani minuty bym nie spędziła z tym samolubem. Chcę przynajmniej spocząć w osobnej trumnie, aby po śmierci go nie obsługiwać”. Inna opowiadała mi, jak strasznie jest żyć z kimś, kto nie kocha. „Dopiero gdy umarł i przeczytałam jego listy do dawnej miłości, zrozumiałam, że on nie miał trudności w kochaniu, miał tylko trudność w kochaniu mnie”.

Pomyśl, jak wyglądałoby twoje życie, gdyby został. Czy naprawdę nie stać cię na więcej?

PS: Droga D., pytasz, czy istnieje życie po rozstaniu? Cóż to za pytanie. Właśnie Ci odpowiedziałam.