A gdyby tak zostać żoną idealną choć na jeden dzień. Pomyślałam o tym jakiś czas temu, ale realizacja tego zadania jakoś odkładana jest przeze mnie na coraz wyższą półkę. Brzydzę się idealności, bo w nią nie wierzę. Ale wiecie, jak to jest. Jak się nie spróbuje, to się człowiek nie przekona. A eksperymenty najlepiej robić na sobie. A tu jeszcze cel wyższy, bo w końcu chcesz być idealna dla kogoś, kogo kochasz. To jemu chcesz sprawić przyjemność i pokazać: „Kochanie, gdzie ty znajdziesz lepszą ode mnie”, zwłaszcza, gdy myślisz: „Matko, każda ode mnie byłaby lepsza” czepiając się po raz kolejny jakieś pierdoły. Bo ty z tych, co to w tyłek nie wchodzi, matki własnego męża nie udaje, czystych i wycerowanych skarpetek pod nos nie podsuwa. A raczej krzyczy, wymaga, drze się, jak on kawałek rozkrojonego pomidora na desce zostawia i maselniczkę otwartą na blacie, a koty tylko czekają na taką okazję.
No nie. Ja z tych trudnych, co to pranie zostawia w pralce na dwa dni i zdziwiona jest, że on nie porozwieszał. No jedno pierze, drugie wiesza, trzecie ściąga, czwarte układa. Sprawiedliwie prawda?
No i z gotowaniem różnie. Bo choć gotować lubię, to nikt nie powiedział, że w kuchni spędzę pół życia, a bynajmniej pół mojego dnia. Trzy obiady pod rząd to szczyt mojej wytrzymałości, a najlepiej, gdy w jeden dzień zupa, która na drugi zostanie. Później bez skrupułów pałeczkę w kuchennej sztafecie jemu przekazuję. W końcu, jak się chce to i gotować się można nauczyć. I to jak gotować!
Ale miało być o idealnej. Może bycie nią wcale nie boli, a uratować trudne chwile w małżeństwie zdoła? Bo nie ma co się oszukiwać, my baby, uwielbiamy komplikować sobie życie, wyszukiwać problemy, załamywać ręce i narzekać na tysiące głupot, które nam podobno w życiu przeszkadzają.
A gdyby tak raz inaczej? Gdyby tak od samego rana z poczwarki przeobrazić się w pięknego motyla i przywitać świat i partnera uśmiechem i słowami: „Kochanie, co byś zjadł na śniadanie”. Myślę, że to pierwsze wrażenie już byłoby piorunujące. Spojrzałby podejrzliwie, rozejrzał się dookoła, czy to aby na pewno do niego i uszczypnął, czy czasem nadal nie śpi.
A my w tym czasie już jajeczniczkę byśmy smażyły, kawę pyszną robiły z odrobiną cukru, taką jaką on lubi najbardziej. Warto pamiętać, żeby w pracy poinformować, że się tego dnia spóźnimy, bo nie da się być idealną wszędzie – i w domu i w pracy. W końcu życie wymaga poświęceń i ustawienia własnych priorytetów. Chociaż tego jednego dnia, niech on – mąż, partner, czy kochanek (tfu, dla kochanka to my raczej zawsze idealne jesteśmy) jest najważniejszy.
Uśmiech – to podstawa sukcesu akcji „Idealna”. Kiedy już potowarzyszymy mu przy śniadaniu, kiedy niby to niespiesznie odstawimy naczynia do zmywarki jest szansa, że on w szoku wyjdzie z domu. Wtedy można włączyć turbo przyspieszenie, tylko najpierw lepiej upewnić się, czy on nie wpadnie po zagubione kluczyki od auta, kiedy my siarczyście będziemy kląć stojąc na środku pokoju z jedną nogą wciśnięta we właśnie co podarte rajstopy. Och kochanie, to taki wypadek przy pracy. Się wymsknęło.
Dalszy przebieg dnia bez zmian, czyli wściekłość, furia w ulicznych korkach, w myślach przeklinanie gościa, który zajął nam ostatnie miejsce parkingowe i wyszarpywanie zawsze za ciężkiej torby z samochodu, z której raz za razem cała zawartość wysypuje się w służbowej windzie, gdy szukamy pomadki do ust… Lajf.
Ale nie wychodźmy do końca z roli. SMS do męża: „Kochanie tęsknię”, „Jak ci mija dzień”, „Dzisiaj zrobię, czego zapragniesz”. Pal sześć czy odpisze, tym już dawno przestałyśmy się przejmować, ważne by na nim zrobić piorunujące wrażenie po raz kolejny. Uśmiechasz się pod nosem wyobrażając sobie jego minę, kiedy na jakimś ważnym zebraniu odbiera MMS-a ze zdjęciem twoich piersi zrobionym w służbowej toalecie. A niech ma.
O obiedzie nie możesz zapomnieć. To nie ten dzień. Zaplanuj coś wyjątkowego, coś co on lubi najbardziej, ale rzadko masz ochotę to robić. O wiem, gołąbki – tak to wymaga poświęceń, z pracy trzeba wyjść wcześniej.
Jeszcze dzieci. Do odbioru. „Nie, nie kochanie, ja dzisiaj wszystko ogarnę” – mówisz słodkim głosem przez telefon wbijając jedną ręką hasło do e-dziennika, żeby sprawdzić plan lekcji, bo NIGDY go nie pamiętasz.
Dobra, docierasz do domu. Z zakupami, dziećmi, które popołudnie spędzą u koleżanek i kolegów – to w myśl zasady, że idealną na wszystkich polach na raz być nie można. Idealna mama plus idealna żona – zadanie dla prawdziwych twardzieli…
Przyspieszamy. Ale wcale nie przebieramy się w dresy. Co to, to nie. Dobra, do tych gołąbków można, ale pamiętajcie, żeby wrócić do wizerunku idealnej, nim mąż do domu wróci.
I on – pomagasz mu powiesić kurtkę, pytasz jak minął dzień i UWAGA – słuchasz, co do ciebie mówi. U ciebie oczywiście było cudownie, wszystko w porządku, jakąś anegdotę ze sklepu może opowiedzieć. I oddychasz z ulgą, gdy on proponuje lampkę wina pytając, czy się dobrze czujesz.
Przyjaciółkom już wcześniej dałaś znać, żeby tego jednego wieczoru do ciebie nie dzwoniły, więc nie zerkasz nerwowo na telefon. Jesteś uwodzicielska, miła, przyjazna i nic nie mówisz, NIC – kiedy on nie gasi światła w łazience, nie domyka lodówki, mleko odstawia nie na tę półkę. MILCZYSZ, kiedy robiąc dla was kawę (o tak wspaniałomyślnie się zgadzasz) rozsypuje cukier po blacie, i przewraca wszystko w szafce w poszukiwaniu czegoś słodkiego na ząb (fuck, zapomniałaś). Uśmiechasz się uroczo, gdy proponuje film – wiadomo strzelanki, hulanka, swawole. I kiedy ośmielony już twoją idealnością proponuje, że może jednak byście się przenieśli do sypialni, ty… śpisz na kanapie. Jednak co za dużo, to nie zdrowo. I ponad siły. Moje bynajmniej.
P.S. Dzisiaj się zastanawiam, kto mi podsunął ten pomysł o byciu idealną? Musiałam mieć gorączkę. Zdecydowanie.