Pokłóciłam się z przyjaciółkami, ale normalnie niemal na śmierć i życie. Dobrze, że zbyt ostrych narzędzi nie miałyśmy pod ręką, bo nie wiem, jakby się skończyło.
Ale dobra, od początku. Telefon, że musimy się spotkać, że coś złego się dzieje z Olką. Słowem – sytuacja kryzysowa, którą trzeba rozszyfrować, przegadać i na końcu, jeśli to możliwe, pomóc, a przynajmniej wesprzeć. Sztab kryzysowy w najwyższej gotowości.
Sytuacja niewesoła.
– On ma romans – zaczyna Olka, kiedy my nawet wina nie zdążyłyśmy otworzyć.
– Ale, że jak to romans – prawie korkociąg wbiłam sobie w rękę.
Bo jest dziwny, mniej się odzywa, później wraca. Najpierw myślała, że zmęczony, że stres w pracy, ale jest jakoś tak inaczej…
– On na bank kogoś ma – nie daje za wygraną Olka, kiedy próbujemy zracjonalizować jej obawy. Czy rozmawiała, czy pytała, sprawdziła jego telefon? Komputer? Jak z seksem. Na pierwszy rzut tragedii nie widać, ale wiecie jak to jest – babska intuicja mówi jej, że coś się dzieje. Po przedrążeniu tematu wszerz i wzdłuż pada:
– To moja wina, już jestem zmęczona tym ciągłym nadskakiwaniem, usługiwaniem. Odpuściłam, powiedziałam mu, że ma się też zaangażować, że wszystkimi obowiązkami domowymi, to się trzeba po równo dzielić, że oboje jesteśmy za nasze wspólne życie i jego jakość odpowiedzialni, a nie tylko ja.
– Olka, i że on teraz jest winny? Sorry, że to powiem, ale winę za rozpad małżeństwa trzeba brać na siebie po równo, zawsze dwie strony są winne – mruknęła Sylwia.
Poczułam charakterystyczne mrowienie na karku. Zamknij się. Zamknij się. Nie odzywaj się. Mój wk*rw już spuścił się ze smyczy. – Że co? Że jak to po równo? Gość zdradza żonę, a ty mówisz o winie po równo?!? Sama się zaskoczyłam siłą ataku, ale cóż, odwrotu nie było. Laski po mnie spojrzały. I zaczęła się dyskusja. Że przecież wiadomo, że wina po środku, że skoro on zdradza, to z jakiegoś powodu, czegoś mu brakowało, a żonie nie chciało mu się tego dać. I żeby nie było – odwrotnie też tak to działa, że jak ona decyduje się odejść, bo na przykład on tylko swojej matki się słucha, leży na kanapie, a dzieci jedynie musztruje, to na bank oboje po równo są winni temu, że jedno ze spakowaną walizką z chaty się wynosi.
A ja stanowczo protestuję! Bo to gówno prawda! Bo mówienie, że wina leży po obu stronach jest często mega krzywdzące. Bo choćby ta nasza biedna Ola. No kurde, jak już dziewczyna dojrzała do tego, że nie chce żyć w kieracie, a ona naprawdę zapieprzała – zakupy, dzieci, ciasto w niedzielę, jak się jej spytałam, po co ona jeszcze ciuchy prasuje, to słyszałam, że Janek sam sobie koszuli nie wyprasuje. No i jak się w końcu zbuntowała. Jak w końcu postanowiła dać swoim córkom przykład, pokazać, że kobieta nie jest w domu jedynie od sprzątania i gotowania, to ten jej romansem w pysk strzelił. A masz, a masz za karę, że się wychyliłaś. Sama sobie jesteś winna, trzeba było się zmieniać? Nożesz k*rwa nie wytrzymam. Gość spie*dolił w ramiona jakieś larwy, bo mu przestało być wygodnie? Bo zmieniły się zasady? Więc on tracąc swój codzienny komforcik stwierdził: „A co tam, w końcu wina i tak się rozłoży”. I ta biedna zdradzona żona tak właśnie myśli, szuka tych 50% w sobie. Koleżanki jej mówią: „Wiesz, musiałaś coś zmieniać?”, „Może trzeba było stopniowo, na początku może śmieci zacząłby wynosić”, „Ja ci mówiłam, ty się nie zmieniaj, bo on się rzuci”, „Może ty biegać powinnaś zacząć, skoro tyle w tobie frustracji, zamiast na mężu się wyżywać”. Nie, no on oczywiście też zły, nie powinien, gdyby nie zdradził, może jeszcze wszystko, by się dało ułożyć. Gorzej, jak on chce ułożyć, ale ona nie ma zamiaru. To znowu też jej wina. Bo jak to wybaczyć i zapomnieć nie potrafi? Nie no okej – jego 50% zdrady, ale jej 50% winy w tym, że brak jej już chęci na walkę o ten związek. Litości!
Co za bzdura. Jak musi czuć się ta kobieta? Ona nie chciał nic złego, chciała być szczęśliwa w tym związku, chciała zmian, które by sprawiły, że nie odejdzie od buca leżącego na kanapie, co to skupiony jest tylko na swoich potrzebach. Ale tego już nikt nie widzi. Nie, nie – społecznie wepchnięto nas w presję 50% i my tę winę na siebie bierzemy w ciemno, bo się nam należy, ot tak z przydziału. W końcu za związek też bierzemy odpowiedzialność po równo. Serio? Po równo?
Mam przyjaciółkę. Resztkami sił trzyma związek, który od lat jest na wymarciu, ale ona, może tak jak dinozaury, ma nadzieję, że jednak przeżyje. Dwoi się i troi, terapia, wspólne wyjazdy na weekend, dzieci u babci, wypad do kina. I co? I nic. Na chwilę jest świetnie, po czym znowu dostaje SMS-a: „Sorry, nie zdążę po dzieci”, choć obiecał, choć do ich odebrania zostało dziewięć minut. Za to, na siłownię zaczął chodzić, na dietę pudełkową przeszedł. Pytam się jej: „Kochasz go? Chcesz z nim być? Czemu go w końcu nie wypie*dolisz z domu?”. I co słyszę: „Bo nie chcę czuć się winna, jak już odejdę”. Nie wierzę w to, co słyszę. Raz. Dwa. Trzy. Jaka winna? Kobieto. Od kilku lat trzymasz to wszystko w kupie, ty się starasz, ty stajesz na rzęsach. A na koniec jeszcze ci powiedzą, że to twoja wina, bo na siłę go trzymałaś. I co, i znowu wina po połowie, a książę usprawiedliwiony ze swojego paskudnego charakteru niczym z Piotrusia Pana?
Krew mnie zalewa, kiedy czytam w różnych miejscach przeznaczonych dla kobiet: „Zostałaś zdradzona? Winę widzisz tylko w nim i tamtej kobiecie? Powinnaś się raczej zastanowić czy w waszym związku wszystko było okej, czy to nie ty przyczyniłaś się do tej zdrady”.
Albo
„Zaniedbywał cię? Pracę stawiał wyżej niż rodzinę? Nie mogłaś na niego liczyć w opiece nad dziećmi? Zastanów się, dlaczego tak robił. Dlaczego z nim o tym nie porozmawiałaś?”.
Albo
„Odszedł do innej? A ty nadal siedzisz w tym swetrze sprzed dziesięciu lat, nadal masz nadmiar kilogramów po drugiej ciąży? Kiedy ostatni raz byłaś u fryzjera, dlaczego nie zapiszesz się na fitness? Spójrz w lustro? Naprawdę to tylko jego wina, że cię zdradził?”.
No a czyja? A kiedy ona do tego fryzjera miała iść, kiedy na jakiś fitness, skoro dom, praca, dzieci, dom, praca dzieci. A książę nie raczył jej nawet pomóc, nie został wieczorem z dzieciakami, bo przecież on na siłownię, na tenis, na piwo z kolegami. Kto by to wytrzymał? Ale ona wytrzymała i w prezencie dostała kochankę męża i swoje 50% winy za rozpad małżeństwa, bo o siebie nie zadbała, więc on trafił między nogi innej.
Wiecie co, to jest prawdziwa podłość, to głoszenie wszem i wobec: „Wina rozkłada się po połowie”. Nie, no jasne, tak najłatwiej, on zakłada białe rękawiczki, wychodzi z domu w miarę dobrym samopoczuciu, bo przecież nie z wyrzutami sumienia obarczonymi winą za to, że okazał się ch*jem, że uciekł, nie porozmawiał, nie postarał się, nie próbował czegoś zmienić w sobie, w was. Sorry – w naszym chorym społecznym przekonaniu za te wszystkie „pierdoły” odpowiedzialna jest kobieta, bo gdzie będzie jej 50% winy, jeśli on, nim obejrzy się za jakąś cizią, powie: „Kochanie, ja dzisiaj zostanę z dziećmi, a ty zrób to, na co masz ochotę – kosmetyczka, fryzjer, zumba?”. Nie, no tak to nie działa. Bo przecież wina musi się rozłożyć po równo. No chyba, że ona pozna przystojnego trenera na zajęciach. Wówczas jego 50% to głupota, że ją z domu wypuścił, i jej 50%, że się zdecydowała wyjść.
Eh, w temacie wina, to po równo, my sobie możemy je rozlać do kieliszków. I tyle. Naprawdę zastanówmy się dwa razy nad wygłaszaniem takich mądrości, jeśli nie znamy sytuacji od podszewki. A najczęściej nie znamy.