Go to content

Albo wstań, zabierz płaszcz i odejdź, albo zostań i pogódź się ze sobą. Ze sobą – nie z nim

Fot. iStock/A75

Jestem tam. Stoję w progu mieszkania i otwieram jej drzwi. Patrzę na napuchnięta od płaczu twarz, wciągam powietrze, wypuszczam – wejdź. Jestem z nią. Nie pierwszy raz przyszła w tym stanie szukając w kubkach mojej kuchni ukojenia, w spokojnym tykaniu zegara nad salonową rogówką resetu głowy. Po raz kolejny upokorzona, skrzywdzona, rozbita pyta mnie, dlaczego on ją tak traktuje, a ja już sama nie wiem co odpowiadać. Przecież przechodzimy przez wytarty schemat od zarania dziejów, mam wrażenie, a już na pewno systematycznie, odkąd zaczęli tworzyć związek.

Wydawałoby się, że wkładanie ręki po sam łokieć do wrzącej, buzującej na piecu wody jest wykluczone, a odruchy obronne mamy wypracowane do perfekcji. Że nie polejesz otwartej rany spirytusem i nie zjesz kilograma soli na raz. Wydawałoby się. Oczywiste teorie zaczynają tracić na ważności, kiedy wplączemy w nie uczucia i mnóstwo emocji. Dlaczego my, kobiety, nie potrafimy odważnie stanąć przed lustrem, otrzepać spodni po zaliczonej kolejnej glebie i stwierdzić – Nie, to koniec. Ewidentnie nie umiem jeździć na tym rowerze?

Klasyczny, żeński przypadek szukania porozumienia z mężczyzną nikogo już nie dziwi

Jak świat światem – ona z Wenus, on z Marsa i nieustanna, dziejowa próba łączenia biegunów, kończąca się w dwójnasób, życie. Nasze odmienne umysły przypominają dwie zupełnie rożne figury geometryczne, a cała zabawa w kobietę i mężczyznę, w związek, to podjęcie próby wciśnięcia trójkątnego klocka w kwadratowy otwór. Wybierając oczywiste ułożenie może się nie udać, ale kiedy się odpowiednio tym klockiem manipuluje, pod odpowiednim kątem wciśnie boki – istnieje realne prawdopodobieństwo sukcesu.

Standardowo wpisane w rejestr przywiązanie, oddanie, lojalność, dużo, naprawdę dużo miłości, niekiedy zastępują gry uliczne na poziomie Mario Brosa i Tekkena. I tak oto stoisz na środku dużego skrzyżowania, patrzysz, jak się dwoje dorosłych ludzi okłada parasolką, albo ona jemu daje przy wszystkich w mordę zalana łzami. Jedziemy razem, ale zatrzymaj się. Tu mnie wysadź. Tylko mnie nie goń. Jak to? Dlaczego za mną nie biegniesz?! Niezła schizofrenia, nieadekwatne postrzeganie, wynaturzowiona ocena rzeczywistości. Patrząc na wszystko z boku odnosimy wrażenie, że albo cofnęliśmy się w czasie i grzecznie czekamy na drugi język polski w poniedziałek na korytarzu osiedlowej podstawówki, albo obserwujemy popis zbiegów z miejskiego psychiatryka, którzy dają sobie po razie i ciągną za już odpowiednio przerzedzone włosy.

Rozmawiam z nią już kolejną godzinę. Wysłuchuję jak płacze, jak nie rozumie za co to wszystko tak wygląda

Obiecuje i zarzeka się, że ostatni raz pozwoliła sobie tak wyglądać i dać się dotkliwie upokorzyć. Ale i ona i ja wiemy, że jak przychodziła do mnie wczoraj, jest dzisiaj, będzie i jutro. W tej całej smutnej historii albowiem, dochodzi jeszcze jeden niepokojący czynnik, który potęguje marazm sytuacji i nie daje mi wierzyć, że kiedyś  wygrzebie się z gówna.

Adrenalina podtrzymuje akcję jej serca. Wiem to. Wbija dożylnie wielką strzykawkę emocji niezbędnych do życia i kiedy nie ma go obok, kiedy się totalnie nic nie dzieje i mogłaby czuć się bezpieczna, zaczyna wariować. Dusi się jak z zarzuconą na usta plastikową torbą i rozpaczliwie woła o pomoc.

Ona tak naprawdę nie chce się uwolnić, albo do tej pory nie zdaje sobie sprawy, że problem leży w samej niej. Jedyne, co masz ochotę jej wyklarować, i na co szeroko otworzyć oczy, to ona sama i wszystkie utopione w niej problemy. Na końcu języka dusisz: – A co jeżeli sama jesteś sobie oprawcą i świadomie godzisz się na wycieranie twarzy brudną ścierką?

A co jeżeli inne niż to – życie obok statecznego faceta, wypady za miasto, zawsze odbierane od ciebie telefony, punktualność i obowiązkowa obecność na obiedzie u twojej mamy, to nuda, przeżytek i ty tego, po prostu, nie chcesz?

A co jeżeli postawię przed tobą to, o czym mówisz, że chciałabyś mieć, a ty mi pospolicie podziękujesz, bo to nie to, o co w ci życiu chodzi? Myślisz, że jesteś pokrzywdzona. Obudź się, krzywdzisz się sama. Tyle ile razy los wyciągał do ciebie wszystkie ręce, a ty ostentacyjnie łapałaś tamtego za nogi. Jesteś chorym człowiekiem przyjaciółko, czyjaś matko, kochanko. Jesteś bardziej zapętlona niż ci się wydaje, bo sznurowadła i od twojego buta wciągnęły się w ten kosmiczny babol. Więc przestań gadać, że boli, że ci źle i nie wiesz za co to wszystko. Albo wstań, zabierz płaszcz i odejdź, albo zostań i pogódź się ze sobą. Ze sobą – nie z nim.

Odejście łatwiejsze niż się wydaje wrasta do rangi pierwszej wycieczki na Słońce…

… a ona idealnie podgrzewa sytuację i dolewa oliwy do ognia. Dla tej kobiety nie liczy się spokój i stateczność, chociaż głośno mówi, że jej tego brakuje. Ma dwie zupełnie rożne osobowości, które chociaż żyją obok siebie, w jednym ciele, to zupełnie się nie zauważają. Cisza i spokój utęskniony od dawna, ciepłe kapcie i dwa tysiące ósmy odcinek jakiejś codziennej telenoweli, plus King Bruce Lee  – karate mistrz i najlepsza rola damska w granej od dawna w życiowej operetce. Pani potrzebuje do funkcjonowania emocji jak powietrza w ilościach nieopisanych, Pani o tym wie?

Nieważne jakich, nie istotna jakość, mają być, bo inaczej zaczyna Pani kręcić nosem. Czyżby ludzkość wyhodowała podgatunek zdolny do wiecznego oszukiwania własnych potrzeb i wmawiania sobie, że zmiana charakteru drania na potulnego misia, to życiowa misja? A co, jeżeli to kobiety są draniami?

Trzeba się odessać od źródła kabaretu i teatru wyjątkowo niskich lotów, bo będąc bacznym obserwatorem ciężko stwierdzić, komu współczuć mocniej. Łapię za rękę uwięzione ciało dziewczyny, która wpadła po czubek głowy w ruchome piaski i im mocniej się rusza, tym szybciej schodzi na dno. Łapię ją i staram otworzyć głowę, zrobić porządki, poukładać na półkach, wykonać dwa ratunkowe wdechy. W myśl zasady – ile włożysz tyle dostajesz, czy przypadkiem ona sama nie jest autorką powolnego osiadania na mieliźnie?

Wylecz się z siebie, a będzie ci łatwiej wyleczyć się z niego. Po prostu.


awatar-michalinaMichalina Grzesiak – żona własnego kumpla z podstawówki, mama Krystyny i Jerzego. Prywatnie dziewczyna z biura, właścicielka najstarszego samochodu w galaktyce, jedyna taka, co do tej pory nie wie jak korzystać z funkcji Repost na Instagramie i nie ma Snapa. Odkąd została matką, zaczęła pisać na łamach własnego bloga, który systematycznie od blisko trzech lat dzieli społeczeństwo na wiernych czytelników i zagorzałych przeciwników. Bardzo przeciętna kobieta z bardzo normalnym nastawieniem do życia. Nie ma dla niej wyższej wartości niż dzieci, kochająca się rodzina i mocna kawa rano.