Kochany, co się z nami dzieje? Patrzę na ciebie każdego ranka, jak pochylony nad telefonem pijesz kawę. Nie mam odwagi zwrócić ci uwagi, bo sama wiem, ile czasu potrafię rozmawiać z przyjaciółkami, albo pisać do nich, pocieszać, kiedy im źle, a kiedy ty siedzisz obok.
Czasami zastanawiam się, czy mścisz się na mnie za ten brak uwagi. Za oddalenie się. Bo czuję, że jesteśmy od siebie dalej niż zazwyczaj. Wymieniamy się codziennymi rzeczami, rozmawiamy o tym, co ważne tu i teraz.
A ja tak bardzo chciałabym, żeby było inaczej. Pamiętasz, jak obiecywaliśmy sobie, że zawsze znajdziemy dla siebie czas, że obojętnie co by się działo, to my będziemy dla siebie najważniejsi?
A teraz mam wrażenie, że ważni dla jesteśmy tylko sami dla siebie i dla dzieci.
Pamiętasz, jak mówiliśmy, że powiemy, gdy będzie nam źle, żeby żadne z nas nie musiało się domyślać, uciekać jeszcze bardziej?
Jesteś taki nieobecny. My jesteśmy nieobecni. Niby razem, a zupełnie osobno pleciemy sobie minuty każdego dnia. Uśmiechniemy się do siebie każde pogrążone we własnych myślach.
I nie, nie marzę o uniesieniach, o szaleństwie i poświęceniu. Chciałabym tak bardzo, byśmy znowu zaczęli siebie zauważać.
Tak bardzo chciałabym, żebyś spytał rano, jak mi się spało i żebym nie musiała przemykać po cichu nie przeszkadzając tobie w rozmowie, czy sprawdzaniu kolejnych powiadomień na telefonie.
Chciałabym, żebyś powiedział, jak się czujesz. Nie zbywał tego za każdym razem: „okej, a o co chodzi?”. Bo to wzbudza we mnie poczucie winy, że po co w ogóle pytam, po co przerywam ci twoje własne rozmyślania i planowanie twojego dnia. Nie wiem, co co więcej spytać, bo właściwie nie wiem, co u ciebie. Bo nawet gdy zaczynam rozmowę, ty skręcasz ją na zupełnie inne tory. Masz ważniejsze sprawy. Auto do naprawy, zakupy do zrobienia, telefon do kolegi, któremu coś obiecałeś. Nawet nie wiem, kiedy wracamy do przyziemnych spraw, codziennych, jakbyśmy się tylko z nich składali.
Chciałabym, żeby powiedział, że ładnie wyglądam w tej sukience, spojrzał z podziwem, z zainteresowaniem w oczach, a nie na moje pytanie „I jak” odpowiadał po prostu „Ok” i odwracał się w drugą stronę.
Chcę krzyczeć, że ja tu jestem. Jestem z krwi i kości i tysięcy emocji, które rozbijają mnie na miliony kawałków.
Czasami próbuję grać tak jak ty. Ciągnąć od zadania do zadania, od celu do celu. Zadowalać się siedzeniem obok siebie na kanapie – ja zajęta czytaniem książki, ty oglądaniem jakiegoś motoryzacyjnego programu, czy kolejnego meczu. Fajnie nie. Czasami nie czytam. Czasami myślę, jak żałośnie wyglądamy i jak bardzo nie mam siły tego zmieniać.
Tyle razy o tym rozmawialiśmy, tak bardzo oboje się staraliśmy, a na końcu o tak lądujemy na tej kanapie każde pogrążone w swojej rzeczywistości.
„Wiesz, znajomi jadą na weekend do Madrytu. Znaleźli jakąś dobrą okazję” – rzuciłam ostatnio. Nie słyszy już, jak mówię: „Fajnie nie, też bym chciała”. Przyjmujesz to, co dla ciebie wygodne, z czego zręcznie możesz się wyplątać.
Nie ma już siły na walkę. Chyba to smuci, ale też złości mnie najbardziej. Ten brak siły, bo już kilka razy wydawało mi się, że się udało, że już po wszystkim, że z kolejnego kryzysu wychodzimy mocniejsi, lepsi, bliżej siebie, to po jakimś czasie wpadamy w kolejną dziurę.
A teraz czuję się bezsilna, bezradna. Mam poczucie, że już przegraliśmy siebie. Że mogę jedynie pogodzić się z tym, że tak jest.
Że czasami mnie przytulić, gdy zaczepię cię w korytarzu między sypialnią a kuchnią.
Że nasz seks tylko od czasu do czasu będzie bardziej namiętny i wyjątkowy.
Że to ja muszę zaproponować wspólny wypad do kina, wyjście na kolację, bo tobie na tym nie zależy, a raczej – nie ma w tobie potrzeby takiej.
Czasami wyrzucam sobie, że czego oczekuję, że czego chcę. Dlaczego dla mnie nie jest dobrze tak, jak jest.
Ale wiesz, ja już dawno przestałam być tylko matką, tylko kucharką. Z powrotem jestem kobietą, która oczekuje twojego zachwytu, twojej uwagi. Która chce czuć, że jest kochana, że nie jest tylko składową ogólnego szczęścia, ale dla ciebie kimś wyjątkowym. Kimś, kogo nadal chcesz poznawać, z kim chcesz smakować nowego, z kim doświadczać wszystkiego.
Kimś, kogo złapiesz za rękę i szepniesz do ucha, jak kiedyś: „chodź, uciekajmy stąd”.
Jeszcze tu jestem, jeszcze czekam. Ale nie wiem, jak długo. Nie mam siły, wiem, że się poddaję. A jak ja się poddam, to co nam zostanie? Kanapa z paczką popcornu, meczem w tle i książką, nad którą nie będę mogła się skupić…