Co czuje kobieta oczekując narodzin dziecka? To pewnie zależy od sytuacji, w której się znajduje. Niekiedy niepewność i strach mieszają się z radością i podekscytowaniem. Czasem jednak w te bardzo podstawowe uczucia zakrada się jeszcze jedno i bezczelnie jak złodziej okrada z całego szczęścia. To strach o życie i zdrowie dziecka, które rozwija się pod jej sercem.Moja ciąża nie była planowana, ale nie przeszkadzało mi to się z niej cieszyć. Szybko pokochałam moje dziecko, tę część mnie i najbliższej mi osoby. Byłam dumna słysząc bicie tego malutkiego serduszka. Gdy zaczęłam odczuwać jego pierwsze ruchy nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła wziąć małego na ręce i go przytulić. Nie miałam większych obaw. Dlaczego coś miałoby być nie tak? Ja i mój partner jesteśmy całkowicie zdrowi. Wyniki badań genetycznych były prawidłowe, nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś niepokojącego.
Czas płynął, przyzwyczajaliśmy się do myśli, że niedługo zostaniemy rodzicami, robiliśmy plany: urodzę naturalnie, w szpitalu w moim mieście, po urodzeniu chcę mieć mojego synka przy sobie i wrócić razem z nim do domu. Będę przy nim od samego początku jego życia. Tak to sobie wszystko ułożyłam. Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy wszystko nabrało innego, nieznanego dotąd znaczenia. Nie zapomnę go nigdy. Dotąd z radością czekaliśmy na każde badanie USG. To są dla rodzica najbardziej wzruszające momenty. Możesz na chwilę zajrzeć w świat, w którym rozwija się twoje dziecko, zobaczyć je, wodzić oczami za tymi jeszcze trochę dziwnymi kształtami.
„Nasz” lekarz oglądał szczegółowo każdą część ciała Filipka, z uśmiechem na twarzy opisywał nam co w tym momencie pokazuje monitor. Słuchałam tego głosu i uspokajałam się. Ale chwilę później, zupełnie niespodziewanie załamał mi się świat. Głos lekarza, do tej pory spokojny i rzeczowy zmienił się. Odruchowo spojrzałam na jego twarz: także spoważniała. Pomyślałam „pewnie skupia się na badaniu”, ale to nie było to. Serduszko naszego synka nie jest takie jak powinno być. Tyle właśnie oznaczało to, co powiedział. Wytłumaczył że mój synek ma przełożone naczynia, że to bardzo rzadko spotykana wada, potencjalnie śmiertelna, którą da się skorygować operacyjnie. I że dopóki Filip jest w moim brzuchu, jest bezpieczny.
Mówił dalej, konkretnie, rzeczowo, ale ja przestałam słuchać. Zatrzymałam się na słowach „wada potencjalnie śmiertelna” i mój świat odwrócił się do góry nogami. Wszystkie emocje i uczucia, które znałam do tej pory teraz się spotęgowały. W głowie miałam tylko to, że nie mogę stracić Filipka. Mój partner i moja siostra próbowali mnie uspokoić. Słuchałam ich słów i wiedziałam, że mają rację, że nie możemy się poddawać, że życie syna jest teraz najważniejsze.
„Nie płacz, nie denerwuj się, to może mu zaszkodzić” – powtarzał mój chłopak i to był chyba jedyny argument, który jakoś do mnie przemówił. Wszystko się zmieniło, straciło sens. Każdego dnia czułam strach, panikowałam wręcz, kiedy ruchy dziecka stawały się słabiej wyczuwalne. Zaczęłam szukać powodu, obwiniałam się, że może niewystarczająco o siebie dbałam. Początkowo nie umiałam się pogodzić z tym co nas spotkało. Każda myśl, że mój syn może nie przeżyć sprawiała ogromny ból.
W tamtym czasie ogromne znaczenie miało dla mnie wsparcie mojego partnera. To mi ciągle, że nasze dziecko jest silne, że da radę, że będzie dobrze. Nie okazywał strachu, po prostu był przy mnie. Dzięki niemu bardzo powoli zaczynałam oswajać się z tym, co przed nami. Koncentrowałam się na przyszłości jak na zadaniu do wykonania: Filip przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie, w szpitalu gdzie się bardzo dobrze nami zajmą, gdzie jest wspaniała opieka, kilka dni później zaplanowano operację. Będą tam walczyć o życie naszego synka, musi się udać. Okres do narodzin Filipa to już tylko to napięcie, strach o życie synka i ciągłe pobyty w szpitalu, ciągle badania, kontrole… Byłam wykończona.
Poród przeszedł jak nierzeczywisty sen: oczywiście dostałam dziecko, zdążyłam pocałować je w policzek. Ktoś mi wytłumaczył, że trzeba podać mu szybko leki i będzie przeniesiony do innego szpitala, kilometr stąd. A ja po cesarskim cięciu nie dałam rady przy nim być. Otrzymywałam tylko informacje: że mój syn dostał potrzebne leki, że stan jest stabilny i że samodzielnie oddycha co było dla mnie najważniejsze. Byłam z niego ogromnie dumna że jest taki dzielny i silny, do tej pory jestem. Czekaliśmy dwa miesiące żeby zabrać go do domu. Najgorsze dwa miesiące naszego życia.
Filip urodził się z wadą serca
Filipek urodził się 6 listopada 2015 r. w Łodzi z wrodzoną, złożoną wadą serca. Już kilka miesięcy przed jego urodzeniem rodzice wiedzieli, że ich dziecko czeka wiele.
Serce Filipka ma przełożone naczynia, z czym nie da się żyć. Niespełna miesiąc po urodzeniu przeszedł bardzo skomplikowaną, trwającą kilka godzin operację. Kardiochirurdzy podjęli się całkowitej korekcji wady, lecz nie wszystko poszło tak jak powinno… Nie udało się. Aktualnie jest wykonana tymczasowa plastyka, z którą dziecko może żyć. Przewidziana jest następna operacja na otwartym sercu Filipka, za dwa lata.
Aby Filip prawidłowo się rozwijał potrzebuje kosztownej rehabilitacji. O szczegółach i o tym jak pomóc, możecie przeczytać tutaj.
Rodzice Filipka bardzo dziękują wszystkim lekarzom i pielęgniarkom, którzy wspaniale opiekują się ich synkiem.