Miało być o śmierci, smutku, zagubieniu. O strachu, który mnie opanowuje coraz mocniej z każdą wizyttą w szpitalu i każdą wziętą tabletką. O utracie kontroli. Ale nie będzie.
Bo mam coś innego, znacznie ważniejszego, do przekazania: mam dużo szczęścia. Cały ogrom.
Czerp z niego i Ty.
Po pierwsze:
Lecz własne problemy problemami większymi. Cudzymi, znaczy się. Tak, mało u mnie sympatycznie – ale poznałam bardzo wiele osób, którym jest znacznie gorzej: są podłączeni do maszyn, deformuje się ciało, zniekształcają emocje, są sami i zgorzkniali. Nie, nie chodzi o to, że cieszy mnie cudze nieszczęście – chodzi o to, że DOCENIAM MOJE SZCZĘŚCIE. Na przykład: tak, ścięłam włosy, ponieważ wypadały garściami – ale mam nadal komplet zębów, rzęs, zdrowe paznokcie, żołądek, etc. Poznałam osoby, które od lat karmione są dożylnie – ja jem normalne posiłki. Tak, smaki mi się osłabiły, ale znaczy, że np. mogę zjeść tajską zupę krewetkową w wersji oryginalnej i nic mi nie wypali w paszczy. Mój guz nie jest złośliwy, co oznacza, że mam szanse na pokonanie go. Niektórzy słyszą tylko wyrok śmierci, mi dano realne recepty na walkę. Ja zakwalifikowałam się na leczenie przez NFZ, a poznałam ludzi, którzy tyle szczęścia nie mieli, co oznacza walkę o wielkie kwoty na ratowanie życia lub wyrok śmierci.
Po drugie:
Inwestuj w ludzi. Nie w sprzęty, osiągnięcia, pracę. Nawet nie w doświadczenia – w ludzi. Trudne czasy pokazują, co w innych siedzi. Znajdź osoby, które są Ci przychylne. Inwestuj jednak mądrze – w tych, którzy mają w głowie właściwe priorytety, w sercach właściwe uczucia, które są dojrzałe i życzliwe Ci.
Ja nie mogłam zrozumieć, jak mężczyzna, który spędził ze mną 10 lat, na wieść o tym, że jestem w szpitalu lub jest ze mną źle i potrzebuję realnej pomocy, może powiedzieć na przykład, żebym skontaktowała się z jego kochankami. Lub że ma wizytę u fryzjera. Człowiek, który opowiadał, że zawsze mogę na niego liczyć, okazał mi najmniej wsparcia.
Ale nagle okazało się, że jest cały sztab ludzi krążących gdzieś dookoła mnie, którzy mogą wszystko rzucić, żeby mi pomóc w sposób namacalny, fizyczny. I jest dużo większy nawet tłum ludzi, którzy nie mogą być ze mną osobiście i mnie trzymać za rękę podczas kolejnych badań czy pilnować, czy biorę leki – ale są zawsze obecni myślą, słowem, wsparciem telefonicznym, mailowym, smsowym. Takiego ogromu pozytywnej energii nie dostałam chyba nigdy od nikogo, jak w ciąglu ostatnich tygodni. To naprawdę wielka sprawa.
Po trzecie:
Problemy tłumacz na swoją korzyść. Szukaj tego „drugiego dna”, tego pierwiastka komizmu i pozytywnego wydźwięku.
Mówią mi: „Ma Pani unikać przeciągów”, ja sobie wyobrażam, jak tłumaczę: „Nie, no ja nie mogę umyć tych okien, lekarz powiedział, że to mnie zabić może”. Oni: „Nie wolno Pani dźwigać”, ja: „Ależ MUSISZ iść ze mną na zakupy, żeby ponieść mi tych pięć par butów, to zalecenie lekarskie!”. Maria Czubaszek mówiła, że jest pesymistką, ale pogodną – ja zdecydowanie jestem optymistką, tylko nieco skwaszoną, staram się więc tą moją wrodzoną pogodę ducha wydobywać spod błota smutnych doświadczeń i lęków.
Po czwarte:
Upraszczaj. Proste jest piękne. Nie baw się w knucie, w kłótnie o nic, w walkę dla dziwnych idei. Jak odrzemy życie z naszych histerii, emocji i przeintelektualizowania, okaże się, że jest mało skomplikowane. Miłość też jest prosta, to my ją komplikujemy. Kocha Cię ten, kto się o Ciebie troszczy i chce Cię chronić, nie wmawiaj sobie, że jest inaczej, bo w czasie trudnej choroby – trudna miłość to za dużo do znoszenia. Toksyczne relacje wyssą z Ciebie resztki sił, potrzebne do walki na ważniejszym polu. Czytaj proste książki, oglądaj filmy z happy endem. Nie zalewaj się cudzymi problemami. Po prostu żyj.
Za stara jestem, żeby umrzeć młodo. Za młoda, żeby umrzeć ze starości. Pozostaje mi tylko dotrwać do wieku, w którym zejście z tego świata nie będzie już takim wielkim faux pas. Np. 77 lat.