Go to content

„Dlaczego o kobietach z nerwicą mówi się panikara albo histeryczka”? Maria Prażuch-Prokop

Od 12 lat jest żoną Marcina Prokopa, popularnego dziennikarza „DDTVN”. Kiedy Maria Prażuch-Prokop opowiedziała o swojej nowej drodze zawodowej (jest instruktorką jogi i oddechu, przyznała też, że choruje na nerwicę napadowo-lękową. Co jej pomogło? 

Znam Marię. Nie, nie jest moją przyjaciółką ani dobrą znajomą. Spotkałyśmy się po prostu kilka razy na wyjazdach kitesurfingowych i powiem wam, że Maria zrobiła nieprawdopodobne wrażenie. Drobna i bardzo wesoła. Do tego ekstremalnie kontaktowa. Wiele osób garnęło się do niej, by choć chwilę porozmawiać. Maria ma niesamowite poczucie humoru i jest osobą niezwykle charyzmatyczną. Tym bardziej trudno mi było uwierzyć, że ta pogodna i śmiała kobieta, może zmagać się z chorobą, która jednak z pogodą ducha nie ma nic wspólnego. Dlatego cieszę się Mario, że zdecydowałaś się na to wyznanie! Choć dziś mówisz, że stało się to przypadkiem i żartujesz: „Stałam się niechcący internetową królową nerwicy”, dla wielu kobiet jesteś dowodem, że chorować na nerwicę może każdy i że jest dla takich ludzi ratunek.

Maria jest bardzo szczerą osobą „Prawda jest taka, że nie umiem o tym nie mówić. Unikanie tego tematu byłoby sztuczne, nieszczere, jakbym zamiatała pod dywan rzecz niechcianą i wstydliwą. Mi się udało moją chorobę, ułomność, przeobrazić w źródło mocy. To co odczuwałam przez wiele lat, jako moją największą słabość, jest moim największym nauczycielem”, napisała niedawno na Instagramie.

Kim jest Maria Prażuch-Prokop?

Maria wychowywała się w USA, ale pracuje od lat w Polsce. Ostatnio w dużej korporacji, jako specjalistka ds. marketingu. Aby odreagować stres, zaczęła biegać. Niestety, w trakcie jednego z treningów – zasłabła. W karetce pogotowia zamiast pomyśleć o swoim zdrowiu, myślała tylko o tym, jak przedsiębiorstwo poradzi sobie bez niej. To był punkt zwrotny w jej karierze. Stwierdziła, że nie może dłużej w taki sposób poświęcać się korporacji, więc złożyła rezygnację. Zajęła się wtedy intensywnie jogą i praktykami oddechowymi, by teraz stać się nauczycielką.

Dziś Maria mówi odważnie, że nerwica napadowo-lękowa, to choroba psychiczna, tak samo poważna jak depresja. „Mam wrażenie, że już rozmawia się otwarcie o depresji, rzadziej słyszy się głosy kwestionujące powagę depresji. Natomiast nerwica nadal jest nacechowana jakimś durnym, nieuzasadnionym tabu w tym kraju. Nawet sama nazwa – nerwica – wyraźnie degraduje powagę tej choroby. Często słyszymy hasła typu „znerwicowana baba”, „panikara”, „histeryczka”. Ciekawe, że najczęściej takie hasła są kierowane w stronę kobiet. Często bardzo poważnie cierpiących, bojących się szukać pomocy, bo to „przecież tylko w Twojej głowie, kobieto. Dla porównania, po angielsku „general anxiety disorder” brzmi bardzo diagnostycznie, medycznie i niepodważalnie”, puentuje.

Co pomogło Marii Prażuch-Prokop?

Maria twierdzi, że każdy może być swoim własnym uzdrowicielem, jeżeli z pokorą i wielką cierpliwością wejdzie na ścieżkę jogi i świadomego oddechu. „Utrzymywanie mojej nerwicy w ryzach, jest też tym, dlaczego ja na matę wdrapuję się codziennie i nie umiałabym powiedzieć niczego autentycznego o swojej praktyce, pominąwszy temat nerwicy. A po za tym, nie czuję absolutnie, że jest się czego wstydzić,” twierdzi.

Co jej ostatecznie pomogło? „Ani sam oddech by nie podołał, ani farmakologia sama. Dla mnie to była mieszanka dwóch rzeczy. Kiedy moja nerwica się rozkręciła, to tak się rozhuśtała, że bez interwencji farmakologicznej trudno byłoby ją opanować. Ludzie do mnie piszą często, że boją się leków i co mają robić, bo mają ataki paniki i nerwicy. Odpowiadam, że nie jestem psychologiem, ale znajdź psychologa. Nie wiem, skąd bierze się strach przed farmakologią,” stwierdziła.