Warto uwierzyć, że nie musimy dokonywać dramatycznego wyboru między byciem sobą a miłością. Wystarczy popracować nad tym, jak być sobą w relacji, czyli jak zadbać o zdrowe granice. Lęk i bariery nie zapewnią nam samorealizacji – mówi psychoterapeuta i seksuolog Michał Pozdał w rozmowie z Beatą Pawłowicz.
Czy jeszcze doświadczamy czegoś takiego jak pierwsza miłość? A może częściej myślimy o pierwszym seksie? A jeśli nawet pragniemy miłości, to czy ta pierwsza ma dla nas znaczenie? Zazwyczaj kończy się rozstaniem…
Pierwsza miłość jest nadal ważna. Powiem więcej – zawsze będzie – niezależnie od zmian obyczajowych, czy rozwoju technologii. Pracuję z młodymi ludźmi jako terapeuta i seksuolog i mogę zapewnić, że zakochują się tak samo, jak zakochiwało się pokolenie 40 plus.
Ale prawdą jest, że miłość bywa postrzegana jako groźna. I to jest ta różnica: wielu młodych ludzi nie chce się zakochiwać. Wprost deklarują, że ważniejsze dla nich jest bycie wyzwolonymi. Zwłaszcza młode kobiety obawiają się wchodzić w związki. Miłość się im źle kojarzy. Mówią: zapłacę za nią rezygnacją z realizacji siebie, uległością, zależnością… A potem rozwodem!
To smutne! Ale czy można powstrzymać się przed miłością – dodajmy, tą pierwszą! – nawet gdy tak czarno widzi się jej ciąg dalszy?
Pytanie, dlaczego ludzie się zakochują? Powiedziałbym, że to jest po prostu wspaniały stan. Pisze się o tym powieści, poezje, kręci filmy, seriale… Próbuje uchwycić i opisać ten stan uczuć i umysłu. Romantyczny stan duszy. Są jednak badacze, którzy widzą to pragmatycznie: potrzebujemy się zakochać, żeby się połączyć z drugim człowiekiem, żeby uformować związek. Ja się z tym nie do końca zgadzam.
Ludzie bez zakochania też potrafią tworzyć związki, choć my wierzymy w popkulturowy mit, że to możliwe wyłącznie dzięki romantycznemu uniesieniu. W USA obserwowałem terapie hinduskich aranżowanych małżeństw z długoletnim stażem, i tę miłość, która między nimi była…
A więc nie musimy się zakochać, żeby kochać?
Ważne jest to, że czym innym jest zakochanie, a czym innym miłość. Mam mówić o miłości, pierwszym romantycznym uczuciu, a nie o zakochaniu. Chciałbym to podkreślić, bo miłość różni się od zakochania. Zakochania uniknąć nie sposób, bo to hormony, bo to fascynacja, bo to lekki odlot! Kiedy jesteśmy zakochani, wydaje się nam, że obiekt naszej miłości jest doskonały. Że czeka nas razem tylko radość i rozkosz. Dlatego wielu ludzi uzależnia się od tego stanu i nie dociera do kolejnego, jakim jest miłość. Dlaczego?
Miłość, to koniec odlotu i haju. To także decyzja – chcę być z tym człowiekiem – choć już znam także jego wady. Bo miłość od zakochania różni się tym, że nie idealizuje.
Kocham, kiedy mówię: „znam twoje złe strony, ale chcę z tobą być”?
Właśnie! Nie loguję się znów na jakimś portalu i nie szukam kolejnego ideału, kiedy zobaczę, jaki ten drugi człowiek naprawdę jest. Kiedy kochamy, chcemy z nią czy z nim być, mamy zaufanie, tworzymy razem intymną więź. Odczuwamy bliskość, dajemy sobie poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. No i odczuwamy fizyczną fascynację, która ma różne natężenie w rożnym czasie… Ale to możliwe, kiedy otworzymy się na miłość.
Kiedyś ludzie dążyli do tzw. fuzji, czyli do połącznia się w jedno z drugim człowiekiem, bo w większym stopniu niż dziś akceptowali zależność, jaka pojawia się w każdym nawet najlepszym związku. Dziś lęk przed zależnością stopuje młodych przed fuzją. A jak przeżyć pierwszą miłość bez fuzji? Wtedy jest ona czymś naturalnym. Kiedy kochamy, kiedy zależy nam na drugiej osobie, nie widzimy świata poza nią, chcemy być wciąż razem. Potem dopiero, kiedy stworzymy więź, jest czas na to, żeby także mieć własną przestrzeń w związku. Naturalny proces w miłości prowadzi więc od symbiozy do samodzielności.
No a dziś ludzie chcą od razu niezależności – nie chcą razem mieszkać. Nie chcą najmniejszej rezygnacji z siebie. Młode kobiety mówią: „chcę zajść w ciążę i mieć dziecko, ale żeby moje życie się nie zmieniło”. A to nierealne. To ten lęk przed rezygnacją nawet z fragmentu siebie, uniemożliwia doświadczenie miłości. Dramat polega na silnym wewnętrznym konflikcie między potrzebą fuzji, czyli bycia blisko z drugim człowiekiem, a potrzebą samostanowienia, niezależności.
Pierwsza miłość w czasach lęku przed więzią to prawdziwe wyzwanie. Czy da się pokochać, kiedy boimy się miłości?
Ten lęk bywa niezwykle silny i dla naszego pokolenia jest trudno zrozumiały. Pewna młoda kobieta, 24 latka, umawia się z mężczyzną poznanym na Tinderze, na kilka randek. Uprawiają seks. On zostaje u niej na pół nocy i tyle. Tak ta relacja była przez nią definiowana. Nie szukała miłości. Pewnego razu jednak ten mężczyzna zaprosił ją na kolację. Wtedy ona – zerwała z nim znajomość. Opowiadała znajomym, że to jakiś stalker!
A więc można iść do łóżka, można spędzić pół nocy razem, ale nie można zadzwonić i iść na kolację… Gdzie ta młoda kobieta ma swoje granice? No a taka postawa, jak jej, nie jest czymś wyjątkowym. Często słyszę od klientek, że jak mężczyzna dzwoni, a nie tylko pisze na Messengerze, to już przekracza granice.
No to co będzie z pierwszą miłością? Zniknie, jak dinozaury?
Nie wszyscy w to uczucie wchodzą, ale jednak za nim tęsknią i go pragną. Znam wiele przypadków, kiedy ktoś chciał się umówić tylko na seks, no i się umówił. Seks wyszedł, a w trakcie okazało się, że obojgu kochankom jest razem wyjątkowo dobrze. Seks się więc przeciągał, a potem przeciągało się gadanie. Oboje byli zdziwieni. Ona nie szukała już miłości po kilku nieudanych związkach. Umawiała się na seks, kiedy czuła ochotę. A jak trzeba było iść np. na wesele, to szła z kumplem gejem. A tu nagle trach! Miłość.
Miłość pojawia się nawet, kiedy jej nie szukamy i nie chcemy?
Jest tak, jak się często mówi: jeśli czegoś chcemy i jesteśmy na to nastawieni, to się nam nie przydarzy. A to dlatego, że wtedy szukamy według kryteriów, jakie mamy w głowie. No i właśnie przez te kryteria nam się to nie udaje. Już wyjaśniam: przeglądamy Badoo czy Tindera, kierując się kryteriami estetycznymi i wyobrażeniami na temat osoby, z którą będzie nam dobrze. Spotykamy się z tymi wybranymi według kryteriów i rzadko kiedy coś więcej z tego wynika!
Inaczej jest, kiedy odpuszczamy kontrolę, na domówce, czy imprezie organizowanej przez rodzinę. Siadamy albo jesteśmy sadzani obok kogoś, kto by nas nie zainteresował, gdybyśmy mieli wybór. Ale tak się jakoś składa, że zaczynamy z tym kimś rozmawiać i przegadujemy całą imprezę.
Kiedy szukamy, kierując się określonymi kryteriami, możemy przegapić miłość?
Poznawczo – mamy wtedy mniejszą elastyczność. Dlatego dopiero, kiedy odpuszczamy oczekiwania, możemy trafić na kogoś, z kim będzie nam naprawdę fajnie. Zakochujemy się w osobie, o której byśmy nie pomyśleli, kierując się tylko wyglądem, czy zawodem albo pasją. „To ma być brunetka, wysoka, prawniczka albo lekarka…”. Idę na domówkę i siadam obok małej blondynki, która jest przedszkolanką, gadamy, tańczymy i coś między nami zaczyna klikać!
Znam wiele osób, które także na portalach znalazły miłość, bo właśnie jej nie szukały, i z tego powodu nie trzymały się ściśle kryteriów partnera idealnego.
No właśnie! Skoro nie moje kryteria czy gust, to co decyduje, że właśnie ta osoba będzie moją pierwszą prawdziwą miłością?
Są różne teorie. Jedna z nich mówi, że osoba w której się zakochujemy, jest połączeniem cech naszych wczesnodziecięcych opiekunów. Według terapeuty par i autora książek o miłości Harville Hendrixa poszukujemy kogoś, kto będzie najbardziej podobny do powstałego w naszym umyśle w dzieciństwie imago, czyli jakby szablonu idealnego opiekuna. Jeśli kogoś takiego spotykamy, to wówczas w nas rezonuje i rozwija się w uczucie.
No i chociaż mnie to dziwi, a nawet oburza, to tak jest. Widzę to w mojej pracy z klientami: zakochujemy się w kopiach swoich rodziców. Jeśli rodzice byli zimni, okrutni lub nieobecni to mamy pecha. Miłość staje się wtedy często powtórką z bólu dzieciństwa, bo umieszczamy nasze uczucia w niewłaściwym człowieku.
Czy jest wtedy jakiś ratunek dla nas i dla naszej miłości?
Urealnienie. Czyli nauczyć się oddzielać siebie i swoje prawdziwe potrzeby od tego, co doświadczyliśmy jako dzieci i co, błędnie, nazywamy miłością. A więc dostrzec, że nie chcemy partnera, który jest np. chłodny i zdystansowany, albo nawet agresywny, i nazywać to, co nas łączy miłością.
Nauczyć się też odróżniać imago od realnej postaci tego drugiego człowieka. Nie kierować do niego oczekiwań, jakie mieliśmy do wczesnych opiekunów. Uwolnić się od tego szablonu, to pogodzić się z tym, że jeśli nie doświadczyliśmy bezwarunkowej miłości jak dzieci, a taką powinni nam dać rodzice, to już jej nie doświadczymy.
Musimy w pewnym momencie udźwignąć realność tego, że wobec partnerki czy partnera możemy mieć tylko oczekiwania jakie ma dorosły człowiek, a nie oczekiwania jakie ma dziecko.
Biorąc pod uwagę nasz styl życia, możemy mieć sporo wątpliwości, który związek był pierwszą miłością?
Wiemy to, ale zazwyczaj w retrospekcji. Kiedy kochamy, możemy nie rozpoznać intensywności tych uczuć. Po latach jednak jest już dla nas jasne, że to była właśnie nasza pierwsza miłość. Na bazie tego, co potem doświadczyliśmy, możemy już być pewni, kiedy pierwszy raz kochaliśmy. Wtedy też wiemy już, jak kochamy, bo każdy z nas ma swoje wzorce miłości.
Kochamy różnie? Mamy rozmaite wzorce?
Zakochujemy się zawsze podobnie, ale kochamy różnie. No i dlatego różnie bywa z tą naszą miłością dalej. Kiedy jesteśmy zakochani, wydajemy się o wiele bardziej zdrowi niż jesteśmy. Na tym haju nie tylko idealizujemy obiekt naszych uczuć, ale sami jesteśmy idealni! Nie krytyczni, odważni, wyrozumiali! No a potem okazuje się, że jesteśmy na przykład: zazdrośni albo żartujemy kpiąc a to rani drugiego człowieka.
O tym, jak to z nami będzie w miłości, decyduje styl przywiązania, czyli rodzaj opieki jaką otoczyła nas matka. Zasadniczo tych styli jest kilka. Jeśli matka była zrównoważona, reagowała na potrzeby dziecka i odwzajemniała jego mimikę, to dziecko nauczyło się stylu przywiązania bezpiecznego. Kiedy więc dorośnie będzie szukało miłości w oczach najbardziej odpowiedniej osoby czyli takiej która reaguje na potrzeby partnera, jest zrównoważona czyli przewidywalne są jej reakcje emocjonalne.
Ale jeśli matka była zimna, nie reagowała na potrzeby dziecka albo reagowała agresją, dziecko może nauczyć się stylu przywiązania ambiwalentnego lub lękowego. Wtedy, mówiąc w skrócie, bardzo pragnie bliskości, ale też się jej obawia, bo ta kojarzy się z porzuceniem, bólem, lekceważeniem potrzeb itd. No ale też prawda jest taka, że kiedy dorośnie, nie umie zbudować relacji, opartej na uważności trosce i akceptacji.
Czy pierwsza miłość tak na nas wpływa jak się pisze? Programuje zachowania seksualne i romantyczne na całe życie?
Jaki będzie wpływ tej pierwszej miłości zależy od wielu rzeczy. Najsilniejszy jest wtedy, kiedy tak jak mówisz, zostaliśmy poranieni. Oszukani, wykorzystani. Wtedy bywa, że musimy iść na terapie, żeby przepracować lęk przed kolejnym związkiem. Najmniejszy wpływ ma na nas pierwsza miłość, jeśli to było neutralne doświadczenie. Nie wszystkie pierwsze miłości też się kończą. Uważam jednak, że czasami lepiej, żeby się związek skończył, bo lepiej mieć kilka fajnych związków w życiu niż jeden do niczego.
Bywa jednak, że jakiś typ urody, czy choćby zapach budzi w nas emocje, bo przypomina o tamtym człowieku, którego kochaliśmy. Czasem nawet cień pierwszej miłości, sprawia, że każdy kolejny związek, nie jest już taki…
Jeśli tak widzimy rzeczywistość i nowe związki, to znaczy, że nie dokończyliśmy procesu żałoby po tamtej miłości. Być może boimy się tych emocji i uczuć jakie odczulibyśmy uznając, że tamto to zamknięty temat. Może trudno nam pogodzić się z rozstaniem, bo mamy poczucie winy – to my tą pierwszą miłość spieprzyliśmy? Trudno, bywa, jesteśmy tylko ludźmi. Ważne by nie psuć kolejnych relacji. Trzeba się z tymi wszystkimi uczuciami i myślami skonfrontować, żeby przestać żyć w iluzji. Żeby zakończyć proces żałoby musimy przede wszystkim pozwolić sobie na to, żeby – mimo bólu – pogodzić ze stratą.
A jeśli nie zaryzykujemy miłości poprzestaniemy na zakochiwaniu czy seksie, to co? Może nam to wystarczy?
Spotykam bardzo wiele samotnych osób, które tworzą swoje awatary. Pozornie są gwiazdami Instagrama. Głęboko tak ukrywają swoje zalęknienie i samotność… Co gorsze te awatary są tak różne od nich, takimi jacy są, że odstręczają innych od szukania z nimi bliskości. Utrudniają im nawiązanie prawdziwej głębokiej relacji. Smutne jest to, że ci podziwiani i często sławni ludzie, kiedy wracają do domu, upijają się, albo sięgają po kompulsywny seks przed ekranem, bo czują się samotni. A ja powiem z pełnym przekonaniem: samotność jest najgorszym uczuciem na świecie.
Warto uwierzyć, że nie musimy dokonywać dramatycznego wyboru między byciem sobą a miłością. Wystarczy popracować nad tym, jak być sobą w relacji czyli jak zadbać o zdrowe granice. Lęk i bariery – nam nie zapewnią samorealizacji. Ale pozbawią bliskości z drugą ludzką istotą. W mojej ocenie jeśli ktoś nigdy nie kochał, to powinien się zastanowić, dlaczego? Może jest aseksualny albo aromantyczny? Ale może też mieć problem z zależnością…
Michał Pozdał – psychoterapeuta, seksuolog. Wykładowca Uniwersytetu SWPS. Założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii w Katowicach, autor książki „Męskie sprawy. Życie, seks i cała reszta”. Niebawem ukaże się nowa książka „Kobieta świadoma. O seksualności kobiet. Prawdziwe historie z praktyki terapeutycznej autora”.(wyd. Świat Książki). Ekspert akcji Sexedpl.