„Musicie odkryć, co kochacie. Dotyczy to zarówno pracy, jak i związków międzyludzkich. Praca stanowi ważną część życia, a zadowolenie z niej można czerpać tylko wtedy, gdy lubi się to, co się robi. Znakomite efekty osiąga się pod warunkiem, że kocha się swoją pracę. Jeżeli jeszcze takiej nie znaleźliście, szukajcie dalej. Nie poddawajcie się. Tak jak w sprawach sercowych, kiedy wreszcie ją odnajdziecie, zorientujecie się, że ją właśnie znaleźliście” .
Steve Jobs, założyciel Apple, wywołał aplauz na widowni, kiedy wypowiedział te słowa podczas uroczystości pożegnania absolwentów Uniwersytetu Stanforda w 2005 roku. Nagranie jego przemówienia zrobiło furorę w sieci. Jobs uchwycił bowiem ważny trend społeczny 1. Dobre zarobki i samochód służbowy przestały się liczyć. Rób to, co przynosi ci satysfakcję. Słuchaj serca. Tak radzi nie tylko założyciel Apple, ale także Warren Buffett, Oprah Winfrey, życzliwi rodzice i niezliczeni doradcy zawodowi. Maksymę: „Spełnij swoje marzenia” można przeczytać na pocztówkach ozdabiających drzwi lodówek.
W porównaniu z poprzednimi pokoleniami mamy dziś, jak się zdaje, nieograniczone możliwości zarówno w życiu zawodowym (uczyć się? studiować? założyć startup? hodować owce?), jak i w czasie wolnym (joga? maratony? garncarstwo? majsterkowanie?). W świecie, w którym wszystko jest możliwe, kierujemy się zasadą przyjemności. Chcemy czuć się spełnieni, z zapałem realizować każde zadanie i jeszcze dobrze się przy tym bawić. Zgodnie z duchem naszych czasów wszystkie drogowskazy na życiowej ścieżce zdają się podpowiadać: „Realizuj swoją pasję”.
Pasja to stale narastająca energia. Kiedy ogarnia nas entuzjazm, w umyśle dochodzi do sprzężenia zwrotnego: to, co robimy, sprawia nam przyjemność, dlatego mózg nagradza nas, potęgując zapał i ochotę do pracy. W czasach Szekspira mianem pasji określano wyłącznie romantyczne uczucie. Steve Jobs pojmował ją zupełnie inaczej. Dzisiaj oczekujemy, że doświadczymy jej nie tylko w sypialni, ale także w biurze. Zewsząd słychać chwytliwe hasło: „Wybierz zawód sprawiający ci przyjemność, a nigdy nie będziesz musiał pracować”. To oczywiste dla absolwentów Uniwersytetu Stanforda, przed którymi wszystkie drzwi stoją otworem. Jednakże przekaz ten narzuca się również innym. W pierwszej chwili wydaje się on przekonujący. Przecież w pracy spędzamy ponad jedną czwartą dorosłego życia 1. Dlatego warto zabiegać o zajęcie, które sprawia nam radość i przynosi spełnienie. A jednak poszukiwanie pasji zawodowej może prowadzić na manowce.
Kilka lat temu miałem okazję zaobserwować to na przykładzie mojego znajomego, który właśnie zaczynał karierę. Tom w wieku dwudziestu pięciu lat dzięki przebojowości i determinacji przekonał właścicieli nieźle rokującego start-upu do powierzenia mu kierowniczego stanowiska, choć wcześniej był zatrudniony w tylko jednej firmie. Wszyscy wokół zapewniali go, że doskonale sobie radzi. Początkowo cieszyły go nowe wyzwania i zmiana pracy, lecz dość szybko ogarnęły go wątpliwości. Długie bezproduktywne zebrania, wciąż te same tabelki w Excelu i zadania powtarzające się tydzień w tydzień. Entuzjazm i podekscytowanie nowością ustąpiły miejsca rutynie, a Tom wyraźnie stracił zapał. W końcu złożył wypowiedzenie.
„Wydaje mi się, że jeszcze nie znalazłem zajęcia, które naprawdę sprawia mi przyjemność. Nie odkryłem swojej pasji” – tłumaczył decyzję.
Był bowiem przekonany, że drzemie w nim pasja, ale do tej pory nie udało mu się jej odkryć i obudzić. Podobnie myśli wiele osób. W ankiecie przeprowadzonej wśród Amerykanów siedemdziesiąt osiem procent respondentów wyraziło pogląd, jakoby zainteresowania i preferencje były odgórnie zdeterminowane, tkwiły w nas i tylko czekały, aż je ożywimy i przemienimy w czystą energię i radość 1. Tak jak Tom uważali, że w każdym drzemie jakaś pasja. Nazwijmy ich „tymi, którzy wierzą w przebudzenie”. Paul O’Keefe z Uniwersytetu Yale w Singapurze jako jeden z niewielu badaczy zastanawia się nad konsekwencjami takich poglądów.
Na potrzeby eksperymentu podzielił studentów na dwie grupy . Pierwszą przekonywano, że zainteresowania są w nas mocno zakorzenione, nosimy je w sobie i we właściwym momencie można je aktywizować. Drugiej powiedziano, że należy je kształtować i podsycać, rozwijają się bowiem dopiero wtedy, gdy intensywnie zajmujemy się jakąś kwestią. Następnie obu grupom pokazano krótki film przystępnie tłumaczący teorię czarnych dziur. Uczestnicy jednogłośnie zadeklarowali, że obudził w nich zainteresowanie tą tematyką. Poproszono ich o przeczytanie artykułu o czarnych dziurach z naukowego czasopisma „Science”. Teoretyczny tekst był najeżony specjalistyczną terminologią. Na tym etapie uwidoczniła się różnica między grupami. Ci, których przekonywano, że pasję należy w sobie obudzić, przyznali się do trudności w lekturze. Ktoś stwierdził: „Jeżeli tak się męczyłam, to pewnie ten problem niespecjalnie odpowiada moim pasjom, w przeciwnym razie nie napotkałabym takich trudności. To nie dla mnie”. Trudny, fachowy artykuł nie odstraszył jednak studentów, którym tłumaczono, że zainteresowania należy rozwijać i kształtować. Znacznie bardziej zaciekawili się tematem. Jak można się domyślić, ci, którzy wierzą w rozbudzanie pasji, poddają się, jeśli nie uda im się od razu jej poczuć. Gdy osoby takie jak Tom napotkają trudności, przestają osiągać sukcesy albo zaczyna im doskwierać rutyna – dochodzą do wniosku, że czas poszukać innego zajęcia. W ich mniemaniu prawdziwa pasja dodaje energii, ale nie wymaga wysiłku i nie wystawia cierpliwości na próbę. Dlatego niestrudzenie gnają przed siebie w obawie, że rozminą się z powołaniem. Taka postawa, choć niezwykle popularna, opiera się na błędnym założeniu. Jak wytłumaczył mi bowiem Paul O’Keefe, „pasja na ciebie nie czeka, musisz ją sam stworzyć”. Wbrew powszechnej opinii od pierwszej fascynacji do prawdziwej pasji prowadzi długa droga.
Naukowcy dzielą tę podróż na cztery etapy 1. Pierwszy to zaledwie jedna iskra, która pojawia się w wyjątkowych okolicznościach. Dobry wykład zachęca nas do zajęcia się jakimś tematem, podczas urlopu postanawiamy uczyć się nowego języka, filmik o czarnych dziurach sprawia, że zaciekawiamy się astrofizyką. Na drugim etapie podtrzymujemy to zainteresowanie, choć łatwo go stracić. W ilu piwnicach znaleźć można zakurzone perkusje i skrzypce, bo rodzice zbyt wiele sobie obiecywali, widząc, jak ich dziecko zapala się do gry na instrumencie? Pierwsze lekcje muzyki, pierwsze wkute na pamięć włoskie słówka, pierwszy film o czarnych dziurach – wszystko to sprawia nam radość. Ogień pasji zapłonie jednak pod warunkiem, że nie dopuścimy, by zgasła iskra początkowego zainteresowania. Wtedy rozpoczyna się trzeci etap, tak zwane zanurzenie. Kiedy już posiedliśmy podstawowe umiejętności i opanowaliśmy podstawy, chcemy dalej się rozwijać. Zainteresowanie wzbudzone przez zewnętrzne okoliczności staje się teraz wewnętrznym imperatywem. Zaczynamy zgłębiać temat i szukamy coraz poważniejszych wyzwań. Dopiero na czwartym etapie, kiedy już w pełni się „zagłębiamy”, można mówić o ukształtowanym i uwewnętrznionym zainteresowaniu, które zasługuje na miano pasji. Wtedy ulubione zajęcie całkowicie nas pochłania i osiągamy pierwsze sukcesy. Nareszcie udaje nam się porozmawiać w obcym języku albo zagrać na skrzypcach trudny utwór. Zainteresowanie osiągnęło nieoczekiwaną głębię i ma znacznie większą moc niż początkowa iskra. Zapłonął ogień.
Nie zaszkodzi próbować. Tylko dzięki ciekawości zyskujemy szansę, by jedna iskra wznieciła ogień. Przecież osoby tak młode jak Tom mają niewiele do stracenia. Moim zdaniem złożył wypowiedzenie za wcześnie, między drugim i trzecim etapem, a jego decyzja świadczy o istnieniu pewnego schematu.
Pasja wymaga czasu. Jeśli ktoś tak jak Tom sądzi, że drzemie w nim pasja, nie lubi zgłębiać trudnych zagadnień i konfrontować się z wyzwaniami, zazwyczaj dość szybko kapituluje. Prawidłowość tę odkrył też Paul O’Keefe w trakcie swoich badań 1. Osoby, które wierzą, że pasję trzeba w sobie obudzić, rzadziej są gotowe zajmować się tematami spoza kręgu swoich zainteresowań. Wniosek jest jeden: wprawdzie cały czas poszukują, ale mają klapki na oczach.
Natomiast ktoś, kto zakłada, że jedna iskra wystarczy, by po jakimś czasie zapłonął ogień, może znaleźć pasję w rozmaitych obszarach. Być może początkowa fascynacja otworzy mu drogę do dziedzin, które wcześniej pozostawały poza polem widzenia.
O’Keefe pokrótce zrelacjonował mi niepublikowane jeszcze wyniki przeprowadzonych przez jego zespół dwuletnich badań w tym zakresie. Wzięli w nich udział studenci uniwersytetu specjalizującego się w naukach społecznych i humanistycznych, w niewielkim stopniu zainteresowani matematyką. Na początku semestru cały rok podzielono losowo na pół. Grupa kontrolna wzięła udział w zajęciach poświęconych umiejętnościom przydatnym podczas studiów. Pozostali uczestniczyli w trzydziestominutowych warsztatach na temat pasji. Wyjaśniono im, że nie sposób tak po prostu jej znaleźć, trzeba ją długo kształtować i rozwijać. Przedstawiono im też wyniki badań z wykorzystaniem filmu o czarnych dziurach i poproszono, by przypomnieli sobie, kiedy zdarzyło im się dłużej zgłębiać jakiś temat.
Po ośmiu miesiącach uczestnicy tych warsztatów w porównaniu z grupą kontrolną wykazywali większe zainteresowanie kursem matematyki. Osiągnęli lepsze wyniki i dostrzegali związek królowej nauk z głównymi blokami zajęciowymi. Dwa lata później okazało się, że w stosunku do grupy kontrolnej częściej wybierali z własnej woli dodatkowe zajęcia z matematyki. Badanie to po raz kolejny dowodzi ogromnego wpływu nastawienia na nasze emocje. Równie istotne jest to, jak pojmujemy pasję. Jeżeli uznam, że to ja ją kształtuję i rozwijam, zwiększa się prawdopodobieństwo, że nie porzucę jej, jeśli okaże się monotonna lub pracochłonna. Tylko w ten sposób można ugruntować i rozszerzać wiedzę, by dać się pochłonąć pasji.
„Niekiedy pasja pojawia się szybko, w jednej chwili. Czasem trzeba na to więcej czasu” – tłumaczy O’Keefe. Zarazem jednak ostrzega: „To przecież proces, który musi potrwać”.
Oczywiście niektórzy już po obejrzeniu filmiku o czarnych dziurach natychmiast połykają bakcyla, błyskawicznie pokonują drugi i trzeci etap, by czym prędzej osiągnąć fazę zagłębienia. To jednakże wyjątek od reguły. Zazwyczaj pasja wymaga dużej dozy cierpliwości.
W tym kontekście ma zastosowanie zasada dziesięciu tysięcy godzin, spopularyzowana przez Malcolma Gladwella w bestsellerowej książce „Poza schematem ”. Wpadł na ten pomysł, czytając opublikowany w 1993 roku artykuł psychologa Andersa Ericssona, który z grupą współpracowników przeprowadził badanie wśród młodych skrzypków uczących się w berlińskiej Akademii
Muzycznej. Interesowało go przede wszystkim to, ile godzin tygodniowo poświęcają na grę na instrumencie. Jak się okazało, najlepsi studenci do osiemnastego roku życia ćwiczyli łącznie przez 7410 godzin, a przeciętni „tylko” przez 5310. Na tej podstawie obliczono, że ten, kto chce należeć do grona najlepszych, powinien do dwudziestego roku życia doskonalić umiejętności przez dziesięć tysięcy godzin. Gladwell obliczył również, że Bill Gates, Beatlesi i Mozart potrzebowali mniej więcej tyle czasu, zanim zaczęli programować, grać i komponować na najwyższym poziomie. Jego śmiała teza głosi, że talent nie ma większego znaczenia, a dzięki pracowitości i dyscyplinie można osiągnąć wszystko. Dotyczy to zarówno zawodowych piłkarzy, jak i wirtuozów fortepianu czy genialnych programistów. Zgodnie z zasadą Gladwella wystarczy przez pięć lat zdobywać dowolną umiejętność przez czterdzieści godzin tygodniowo. Czy to realistyczne obliczenia? Do każdej takiej ogólnej reguły należy podchodzić z rezerwą 1. Dziesięć tysięcy godzin to średnia wartość, której w dwudziestym roku życia nie osiągnęła połowa najlepszych studentów berlińskiej Akademii Muzycznej. Zresztą, jak dowodzą najnowsze badania, ćwiczenie to nie wszystko . Pracowitość i dyscyplina pozwalają osiągnąć zaledwie przeciętny rezultat, jeżeli nie towarzyszy im talent.
Jednak zasada dziesięciu tysięcy godzin opiera się na słusznym założeniu. Jak bowiem głosi znane przysłowie, trening czyni mistrza. Wspomniałem już, że rozwój wymaga cierpliwości. Trzeba wykazać się niemałą wytrwałością, by dobrze opanować jakąś umiejętność. Profesor Ericsson na podstawie systematycznego przeglądu licznych badań naukowych doszedł do wniosku, że mistrzostwo w szachach, sporcie, muzyce i sztuce osiąga się średnio po dziesięciu latach ćwiczeń pod kierunkiem nauczyciela 1. Niektórzy przychodzą na świat z wyjątkowymi uzdolnieniami, musi jednak upłynąć dużo czasu, zanim dogłębnie opanują umiejętności i rozwiną talent. Trudno zatem mówić o nagłym przebudzeniu pasji.
Angela Duckworth, badaczka z Uniwersytetu Pensylwanii, szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego tylko niektórzy z nas konsekwentnie zmierzają do celu i osiągają sukces. Jej ustalenia wskazują na to, że oprócz wrodzonych zdolności liczy się połączenie wytrwałości i pasji. Duckworth określa tę mieszankę mianem grit, co można przetłumaczyć jako upór 2. O jego kluczowej roli przekonała się podczas wywiadów z reprezentantami świata radzi:
„Musisz zrozumieć, że pasja to proces. Potraktuj go serio. Bądź wytrwały. Zrezygnuj dopiero, kiedy zauważysz, że przestałeś się rozwijać”.
W trakcie badania przeprowadzonego podczas kursu wprowadzającego do psychologii dowiedziono, że początkowe zainteresowanie skłoniło młodych ludzi do wytyczenia celu i dalszego zgłębiania tematu 1. Zgodnie z zasadą pozytywnego sprzężenia zwrotnego coraz lepsze opanowanie materiału potęgowało głód wiedzy. Właśnie w ten sposób uczucie to samo się wzmacnia. Umiejętności i pasja wzajemnie się bowiem warunkują. Jeśli dokładam wszelkich starań, by rozwijać zainteresowania, umiem coraz więcej i coraz bardziej się angażuję.
„Pasję można rozwijać tak jak zmysł smaku, poprzez systematyczny trening. Prędzej działanie wywoła w nas jakieś uczucia, niż uczucia popchną nas do działania” – pisze Jerome Bruner, psycholog z Uniwersytetu Harvarda . Pasjonować zaczynamy się dopiero wtedy, gdy opanujemy jakąś umiejętność, doskonalimy ją i zauważamy postępy. Zamiłowanie do ulubionego zajęcia to przyjemne doznanie. Pamiętając, że każde negatywne uczucie może być pożyteczne, warto bliżej przyjrzeć się drugiej stronie pozytywnych emocji. Dotyczy to przede wszystkim pasji zawodowych.
Mało kto odważyłby się dziś zakwestionować przekonanie, że należy znaleźć sobie zawód, który jednocześnie będzie pasją. Mamy do siebie pretensje, gdy nie wykonujemy pracy z radością i entuzjazmem. Gdybym zapytał dziadka, czy pasjonuje go praca w urzędzie skarbowym, prawdopodobnie nie zrozumiałby, o co mi chodzi. Odpowiedziałby zapewne: „Lubię tam pracować, ale pasją bym tego nie nazwał. Dla mnie pasja to raczej ogrodnictwo i wędrówki po górach”. W trakcie badania przeprowadzonego w Kanadzie osiemdziesiąt cztery procent studentów zadeklarowało, że mają jakąś pasję 1. Najczęściej wymieniali taniec, hokej, narciarstwo, czytanie i pływanie. W przypadku czterech procent respondentów miała ona jakiś związek z wykonywanym zawodem albo wykształceniem. Zatem z natury rzeczy pasja i praca zarobkowa rzadko idą z sobą w parze. Dlaczego powinienem kochać swój zawód? Pisanie niniejszej książki sprawiło mi ogromną przyjemność, ale prawdę powiedziawszy, tak jak mój dziadek wolę wędrówki na łonie natury.
Cieszę się, że są tacy, którzy co rano z entuzjazmem jadą do biura. Zarazem jestem wdzięczny osobom po prostu wykonującym swoją pracę. Ktoś, kto o wpół do piątej rano układa bułki na blasze, w okresie przedświątecznym przez dwanaście godzin dziennie rozwozi paczki, co roku uczy pierwszoklasistów dodawania albo od czterdziestu lat weryfikuje zeznania podatkowe, zasługuje na uznanie i może sobie pogratulować, bez względu na to, jak bardzo pasjonuje go jego zajęcie. Niezawodność, optymizm, pracowitość i umiejętność zachowania spokoju w obliczu trudności to bodaj najważniejsze cechy dobrego pracownika. Na początku kariery zawodowej intensywne poszukiwanie pasji może wywoływać ogromną presję. Życzyłbym sobie i wszystkim, byśmy byli od niej wolni. Być może ważniejsze jest to, że praca pozwala zapewnić byt rodzinie, pomagać innym albo wnieść wkład w życie społeczne. A to niemało. Ktoś mógłby jednak zapytać: „Czy zatem praca zawodowa wyklucza pasję?”. Nie sądzę. Przecież na pracę poświęcamy dużo czasu. Wspaniale, jeśli nie brakuje nam do niej zapału. Niemniej pasja zawodowa to miecz obosieczny.
Wielu z nas marzy, by ich pasja stała się zawodem. Jeśli ktoś kocha morze, zakłada szkołę surfingu, a jeżeli lubi piec, otwiera kawiarenkę, w której sprzedaje własnoręcznie przygotowane słodkości. Pasja to radość z wykonywanego zajęcia. Jeżeli staje się ono zawodem, trzeba poświęcić na nie co najmniej osiem godzin dziennie. Wtedy stanowi źródło dochodu, a czasem także irytacji. Przecież adepci surfingu zadają w kółko te same pytania, a połowę upieczonego bladym świtem ciasta czekoladowego trzeba wieczorem wyrzucić, bo kawiarenkę odwiedziło za mało gości. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że praca zawodowa przestanie sprawiać przyjemność, a pasja przygaśnie. Znam wielu artystów i muzyków, którzy zawodowo zajmują się swoim dawnym hobby i czasem się skarżą, że w życiu brakuje im odskoczni.
„Nikt nie pragnie pasji. Któż bowiem dobrowolnie dałby się skuć łańcuchem, jeżeli może być wolny?” 1 – pytał Immanuel Kant. Platon, Arystoteles i Spinoza również podchodzili ostrożnie do tej kwestii 2. Pasja nie jest przecież jednoznacznie pozytywna. Oznaczające ją niemieckie słowo Leidenschaft zawiera w sobie cząstkę Leid, czyli cierpienie, a mianem pasji określa się też mękę Chrystusa. Rzeczywiście bowiem pasja może poważnie odbić się na psychice.
Mój ojciec z radością wykonywał zawód nauczyciela. Praca sprawiała mu ogromną przyjemność i czerpał z niej energię. Kiedy jednak po kilku latach awansował na kierownicze stanowisko, czuł się bardzo przytłoczony. Brał na siebie coraz więcej obowiązków. Między innymi układał plan lekcji, przydzielał sale, wydawał szkolną gazetkę i koordynował pracę stołówki. Widziałem, jak bardzo jest rozdarty. Uwielbiał swoją pracę i stawiał sobie ambitne cele. Zarazem pasja za bardzo go absorbowała. Sytuacja zrobiła się niebezpieczna, kiedy sprawy zawodowe zdominowały jego życie.
Wiele osób przeżywa to, co mój ojciec. Większość Niemców stara się dobrze wykonywać swoją pracę, a siedemdziesięciu procentom sprawia ona przyjemność. Ale bywamy też niezadowoleni, bo na każdym kroku słyszymy, że powinniśmy znaleźć sobie zajęcie, które cieszy i dodaje skrzydeł. Dziś na rynku pracy wzięcie mają osoby zaangażowane, pełne inicjatywy, a co najważniejsze, dyspozycyjne przez okrągłą dobę. Im bardziej pasjonujemy się tym, co robimy, tym prędzej odpuszczamy sobie w innych obszarach życia. Konsekwencją są nadgodziny, stres i frustracja. Prawie połowa Niemców obawia się wypalenia, a stan zdrowia populacji gwałtownie się pogarsza 1. Jak odnotowała niemiecka kasa chorych AOK, jeszcze w 2005 roku na tysiąc ubezpieczonych przypadało czternaście dni chorobowego, podczas gdy w 2018 roku liczba ta wzrosła do ponad stu dwudziestu dni 2, czyli dziewięciokrotnie. Pasja to energia, której nie brakuje na czwartym etapie, ale nieostrożnym grozi wypalenie. Oczywiście nie zawsze ma ono związek z pasją. Kiedy jednak oczekuje się od nas zamiłowania do wykonywanego zawodu, zarówno otoczenie, jak i my sami z trudem akceptujemy konieczność chwilowej przerwy. Bezustanna presja okazuje się trudna do zniesienia, a pasja staje się uciążliwym brzemieniem. Wszyscy znamy pracoholików, którzy do późna głowią się nad problemami zawodowymi, szukając najlepszych rozwiązań, i nie potrafią wyobrazić sobie lepszego zajęcia. Nigdy nie doświadczają wypalenia.
Mój ojciec też go uniknął, choć przez pewien okres skarżył się na nadmiar obowiązków. Dlaczego zatem niektórzy, realizując pasję, wypalają się, a inni czerpią z niej energię i radość?
Naukowcy rozróżniają dwa rodzaje pasji 1. O harmonijnej wszyscy marzymy. Dzięki niej wykonywane zajęcie całkowicie nas pochłania, tracimy poczucie czasu, działania dodają nam sił, ale w porę orientujemy się, że należy odpocząć. Pasja harmonijna sprawia, że nauczyciel z radością przekazuje uczniom wiedzę, lecz uprzejmie odrzuca propozycję poprowadzenia dodatkowego kursu w czasie przerwy obiadowej. Potrzebuje bowiem chwili dla siebie, by się zrelaksować albo zjeść posiłek w towarzystwie. Pasją harmonijną można zarazić otoczenie, które wyczuwa nasz entuzjazm. Pozwala ona zmobilizować siły i stawić czoło wyzwaniom.
Natomiast pasja obsesyjna miewa niebezpieczne konsekwencje. Przejmuje kontrolę nad człowiekiem, który nie może się bez niej obejść. Ktoś taki stopniowo traci umiejętność mówienia nie, bierze na siebie zbyt wiele obowiązków, a w końcu zaniedbuje inne sprawy ze szkodą dla siebie. Właśnie przed tym ostrzegał nas Kant.
Zespół pracujący w Kanadzie pod kierunkiem profesora Roberta Valleranda opracował kwestionariusz, który pomaga określić, z jakim typem pasji mamy do czynienia 2. Na skali od jednego do siedmiu respondent powinien zaznaczyć, w jakim stopniu zgadza się z danym stwierdzeniem dotyczącym jego pasji. „Trudno mi wyobrazić sobie życie bez tego zajęcia”. „To zajęcie ma duży wpływ na mój stan emocjonalny”. „Czuję się opętany przez pracę”.
Zgromadzenie dużej liczby punktów w takim kwestionariuszu świadczy o pasji obsesyjnej. Co więcej, wyniki przeprowadzonych dotąd ponad dwustu badań dotyczących następstw tych dwóch typów pasji są jednoznaczne 1. Oba rodzaje pozwalają robić postępy i rozwijać umiejętności. Jednak forma obsesyjna na dłuższą metę poważnie nadwątla psychikę.
Pasja i jej rezultaty
Wprawdzie oba rodzaje pasji wzmagają zaangażowanie i pozwalają osiągnąć dobre rezultaty, ale postać obsesyjna negatywnie wpływa na samopoczucie. Często jednak tego nie zauważamy, szczególnie w przypadku osiągnięć o dużej wartości.
Ankieta przeprowadzona wśród stu francuskich i kanadyjskich pielęgniarek wykazała, że pasja obsesyjna w porównaniu z harmonijną znacznie częściej prowadzi do konfliktów w życiu prywatnym i wypalenia zawodowego 3. Co istotne, częstotliwość tych negatywnych konsekwencji okazała się niezależna od liczby przepracowanych godzin. Wypalenie nie zawsze stanowi efekt przeciążenia pracą. Liczy się nie to, ile czasu się na nią poświęca, tylko stosunek do zawodu. Pasja obsesyjna sprawia, że szybciej puszczają nam nerwy, kiedy otoczenie nie podziela naszego zdania. Nie potrafimy się zrelaksować, bo zaangażowanie powoduje, że myślimy wyłącznie o pracy. Nie znajdujemy czasu na inne zajęcia, które przynoszą nam radość. Wyjątkowo dotkliwie odczuwamy niepowodzenia 1. Każde działanie wpływa na samoocenę, a porażka poważnie podkopuje poczucie tożsamości. Stwierdzenie: „Popełniłem błąd” automatycznie pociąga za sobą kolejne: „Całe moje życie to jeden wielki błąd”. Taka uogólniona krytyka bez samowspółczucia dotyka nas do żywego. Zamiast bowiem krytycznie przyjrzeć się swoim działaniom, odsądzamy siebie od czci i wiary.
Ktoś, kto poszukuje pasji w życiu zawodowym, powinien szczerze odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy naprawdę tego chcę? Czy sam wpadłem na ten pomysł? Czy przyniesie mi to pożytek? Ulubione zajęcie aktywizuje w mózgu ośrodek nagrody, co sprawia coraz większą przyjemność. Dlatego właśnie pasja ma tak ogromny potencjał. Wzbogaca bowiem nasze życie. Czy powinna stać się zawodem? Wymaga przecież nie tylko ciężkiej pracy, ale także pewnej dozy ostrożności. Kiedy staje się obsesją, krępuje niczym łańcuch i przysparza cierpień.
Ben Horowitz, amerykański biznesmen i bloger, choć znacznie mniej znany niż Steve Jobs, wygłosił mowę podczas uroczystości pożegnania absolwentów Uniwersytetu Columbia. Zamieszczone w sieci nagranie obejrzało zaledwie dwadzieścia pięć tysięcy internautów . Być może nie przyciągnęło milionów widzów dlatego, że Horowitz wbrew duchowi naszych czasów nie wygłosił apologii pasji.
„Podążanie za swoimi fascynacjami to wynik »egocentrycznego« spojrzenia na świat. Idąc przez życie, z czasem przekonacie się, że wszystko, co zyskaliście – pieniądze, samochody, przedmioty, nagrody – ma znacznie mniejszą wartość niż to, co dajecie innym. Dlatego jeśli mogę wam coś poradzić, dzielcie się tym, co macie. Zdobądźcie jakąś umiejętność, a potem wykorzystajcie ją dla dobra innych i świata. Właśnie o to warto się starać”.
Jeżeli zależy nam na długofalowym zadowoleniu z pracy, zamiast słuchać Jobsa, powinniśmy wziąć sobie do serca receptę na życie Horowitza.
Jak się zdaje, założyciel Apple tuż przed śmiercią również zmienił punkt widzenia. Jego przyjaciel i biograf Walter Isaacson wspomina rozmowę z Jobsem, gdy ten cierpiał już na nieuleczalną chorobę 2. Zapytany o swoje przemówienie na Uniwersytecie Stanforda, odparł: „Każdy chce podążać za swoją pasją. Zarazem jednak wszystkich nas niesie nurt historii. Trzeba go podtrzymać i wspierać swoją wspólnotę, by ludzie mówili o nas: »Nie tylko robił to, co lubił, ale zależało mu też, by inni na tym skorzystali«”.
W czasach, gdy każdy chce realizować pasję, by odnosić sukcesy wyłącznie na własny rachunek, warto większą uwagę zwracać na potrzeby wspólnoty. Świat zyska równie wiele co my, jeśli naszą pasją stanie się pomaganie innym. „Swoje powołanie znajdziesz na skrzyżowaniu potrzeb świata i swoich talentów” – rzekł ponoć kiedyś Arystoteles. Być może Steve Jobs znał tę sentencję, a jeśli nie, to z pewnością by mu się spodobała.