Zaczyna się codziennie tak samo. Pierwszy dźwięk 6:05, kolejny po 8 minutach ustawionej drzemki – tym razem wstajesz, wkładasz niedbale wydeptane kapcie i suniesz w swój dzień. Łazienka, kawa, drugie śniadanie do szkoły, obudzić dzieci, śniadanie. – Jest nieźle – myślisz sobie półprzytomna i mimo całej abstrakcji gratulujesz sobie, że jednak wstałaś za drugim podejściem. Bajka, żeby jadły, gdy ty idziesz z psem na naprawdę szybki spacer. 8 minut, jak w zegarku, zostaje ponad dwadzieścia na ubieranie, jakiś puder, gdy dzieci będą zakładać buty. Wychodzisz.
Potem wszystko dzieje się jak w zegarku, kolejno przedszkole, szkoła – tak jest najszybciej. Przystanek autobusowy, a jeśli nie zdążysz, jak zawsze pobiegniesz na tramwaj. Jesteś o ósmej na miejscu, to naprawdę udany dzień. Wyjdziesz jak zawsze przed 16-tą, żeby zdążysz ich odebrać, Bogu dzięki, że twój szef ma to w nosie tak długo, jak pracujesz dalej z domu. Odbierasz dzieci, tym razem najpierw szkoła potem przedszkole. Bierzesz wdech, bajka, serek, włączasz komputer, odpisujesz na wiadomości, zaczynasz pisać raport – masz 26 min, potem musisz zaprowadzić starszego na angielski/karate/piłkę. Wrócić, bajki dla młodszej i „godzina dwadzieścia” na dokończenie pracy. Odebrać, wrócić. Ubieranie, rozbieranie, cholera pies.
– Ty już w ogóle do mnie nie dzwonisz…- wybrzmiewa w słuchawce matka, a ty nawet nie masz siły się tym przejmować. Jest plan, są minuty i zadania, koniec kropka.
I tylko przez te 4 minuty, zarezerwowane na poranny prysznic, myślisz sobie: „Czy już naprawdę nic innego mnie w życiu nie czeka? Już tak będzie zawsze? Naprawdę, to już. Moje życie ze stoperem w kieszeni…”.
Utykając w rutynie zazwyczaj nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, jest jednak kilka znaków, które krzyczą do nas za każdym razem kiedy ten cholerny budzik dzwoni o szóstej-zero-pięć…
Niczego nie oczekujesz
Po prostu wstajesz. Idziesz. Robisz… jak maszyna. Nawet już nie planujesz – bo nie masz czego, wszystko jest stałością, zaplanowane od zawsze. Tak jest i nie ma zwyczajnie czego oczekiwać. No może od siebie, żeby zdążyć, wykonać, robić, działać…
Utknęłaś w przeszłości
Nie podoba ci się twoje „teraz”, zdecydowanie wolisz spędzać każdą wolną chwilę w „kiedyś”. Wspomnienia z czasów liceum, studia – wciąż opowiadasz te same żarty i tylko czasem dziwisz się, że to wszystko nie wydarzyło się rok temu, tylko piętnaście, dwadzieścia… zaraz, zaraz, to przecież niemożliwe…
Większość czasu spędzasz na rozmyślaniach
Bardzo często rozmyślasz o swoim życiu, ale na tych rozmyślaniach kończy się twoja aktywność.
Nie, nie dlatego, że jesteś najszczęśliwszym człowiekiem świata. Dlatego, że (choć głośno tego nie przyznasz) wolisz być w każdym innym, nawet nieistniejącym miejscu niż w swoim, zwykłym „dzisiaj”.
Czujesz się bezpiecznie robiąc w kółko to samo
Nawet gdy cię nudzą, złoszczą 0 racjonalizujesz swój bunt. „Hej, to jest dorosłość, każdy tak ma. Nie wolno!” – strofujesz się po cichu, gdy tylko twoja głowa podpowie, „a olej wszystko w tę sobotę, idź, gdzie chcesz, przed siebie, jedz cały dzień czekoladę, a ciotce powiedz, że z przyjemnością przyjedziesz na herbatę jak co tydzień, ale nie tym razem, bo tak…”.
Czujesz, że zazdrościsz innym ludziom ich „innego” życia
Twoja przyjaciółka to ma życie, eh… Wyjechała, podróżuje, żyje innym życiem. Tu impreza, tam namioty, za chwilę nowi znajomi, a ty… biedaczysko – zjadła cię dorosłość, tylko broń Boże nie walcz z tym, nie zmieniaj, nie można – posiedź chwilkę i „popsiocz” sobie nieco na innych. Szczególnie na tych, którzy mieli odwagę zrobić coś inaczej, wbrew – bez względu na to, co to dla ciebie oznacza.
Złość i poczucie niesprawiedliwości – bo nawet, gdy przyglądasz się życiu tak niby podobnym do twojego – to cudze, jakieś takie jest lepsze, bardziej atrakcyjne, pełniejsze…
Twój wygląd raczej cię nie obchodzi
Skoro ogólnie jest beznadziejnie – świata (ani ciebie) nie zbawi twoja karmazynowa pomadka – to twoja główna dewiza. Bo już się nie chce – a jak miałoby się chcieć, skoro i tak nic się zmieni?
Czujesz to całą sobą, bo gdzieś głęboko pod skórą jakiejkolwiek zmiany boisz się jak ognia. Jeden trybik w tej maszynie wypada i dzieje się prawdziwa emocjonalna katastrofa – znów musisz zmierzyć się z tym, co przynosi życie, budować od nowa, starać się i przede wszystkim skonfrontować się z samą sobą. Dlatego ograniczasz się do bytowego minimum. Czasem nawet robisz taki eksperyment, zamieniasz dres na spodnie, gdy odprowadzasz dzieci do szkoły i po powrocie z ulgą mówisz sobie ” i nic się nie stało, na szczęście, mam inne rzeczy głowie, nie będę sobie jej zawracać takimi pierdołami”.
Unikasz towarzystwa, by nikt cię nie wypytywał o twoje życie, plany… marzenia (?)
Nie chcesz tych pytań. Niespodziewanie kłują cię mocniej, niż można by się spodziewać. Drążą i szepczą do ucha „nie udało ci się”, „nawet ty nie uważasz tego co robisz za ważne, ciekawe, wartościowe”. Nie zniosłabyś tego. Gdy tylko możesz wymykasz się tylnym wyjściem, chowasz głęboko przed tym złym i „niedojrzałym” światem. No bo przecież ty jesteś dojrzałością, przynajmniej tak zawsze ci się wydawało. Ba! byłaś przekonana, że ta powtarzalność, która nagle wydała ci się potrzebna, to właśnie twoja dojrzałość.
Bez względu na to, jak bardzo się starasz, co zaczynasz robić czujesz ze jesteś w wielkim „nigdzie”
I nawet podejmujesz różne próby, żeby wreszcie było inaczej – ale jakoś samej siebie nie potrafisz do tego przekonać. Brak ci zapału, gdy już na początku drogi, podpowiadasz sobie, że inaczej – to źle, że inną drogą i w inne miejsce dojść się nie da, że tak po prostu wygląda życie i trzeba nauczyć się z tym żyć. W jedyny właściwy sposób, bo przecież skoro coś działa od tylu lat…
Rutyna? Czujesz złość – na nią, na siebie
Bo nagle okazuje się, że to, co tyle budowałaś, stało się twoim wrogiem. Że coś, do czego dążyłaś, zamiast cię uszczęśliwić odbiera ci siły i chęci.
Rutyna zjada nas od środka, po cichutku pod przykrywką dobrego, stałego i bezpiecznego przecież życia. Każe ci myśleć, że dokonałaś najlepszych wyborów – bez sprawdzenia, czy w ogóle istnieją inne. Przecież nawet nie chcesz sprawdzać, wiesz już, że masz to „opanowane”, tak działa i już.
Największą pułapką, jaka kryje się za powtarzalnością, jest nasza głowa – ślepa wiara w to, że wszystko co wychodzi poza nasz schemat jest katastrofą. Tak naprawdę obawa przed zmianami zawsze jest naturalna, zupełnie tak jak zmiana jest częścią naszego życia.
Jeśli czujesz, że twoja szyta na miarę codzienność zaczęła cię mocno uwierać – nie broń jej za cenę własnej głowy. Życie mamy tylko jedno, bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy je wyprasować, ono i tak od czasu czasu musi nieco się wygnieść i ubrudzić…No chyba, że wolisz trzymać je w gablocie, tak na wszelki wypadek.