Go to content

„Szkoda, że macie dzieci”. Najgorsze rzeczy, jakie usłyszałam od ludzi, gdy wzięłam rozwód

Fot. iStock/skynesher

Kiedy informujesz, że właśnie się rozwodzisz lub rozwiodłaś, ludzie zachowują się w dwojaki sposób. Jedni natychmiast się od ciebie odcinają, bo nie chcą przebywać w towarzystwie osoby, która na pewno jest załamana i rozgoryczona i mają dość słuchania o twoich przeżyciach. Drudzy natomiast postanawiają udzielić ci kilku rad. A już na pewno nie odmówią sobie komentarza w tej sprawie. Być może ich intencje wcale nie są złe. Czasem chcą podnieść cię na duchu, innym razem po prostu dobrze ci życzą, tylko ubierają to w niewłaściwe słowa. Wiem o czym mówię, bo sama rozwiodłam się dwa lata temu i to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to zachowanie niektórych osób. Po pierwsze, powiedzmy to sobie głośno – rozwód zawsze jest traumatycznym przeżyciem, niezależnie od tego dlaczego do niego doszło i w jakich warunkach się odbywał. Druga sprawa – nie wszystkie kobiety latami nie mogą stanąć na nogi i opłakują swoje nieudane małżeństwo. I trzecia, absolutnie najważniejsza kwestia – obecność faceta nie definiuje kobiety. To nie jest tak, że bez niego czegoś jej brakuje.

Doskonale pamiętam moje pierwsze urodziny po rozwodzie. Siostra życzyła mi wtedy, żebym sobie życie jakoś poukładała kiedyś, jak już się otrząsnę. Mam stabilną pracę, oszczędności na koncie, wynajmuję mieszkanie, ogarniam samodzielnie dwoje dzieci, którym właściwie niczego nie brakuje. No ale przecież moje życie jest totalnie niepoukładane, bo nie ma przy moim boku faceta. Jest za to nieudane małżeństwo w życiorysie. Co za nonsens! Że niby ten facet się pojawi i wtedy moje życie będzie kompletne? Ułożone? Toż to dopiero wtedy wszystko się wywróci do góry nogami! Z tej serii dobre są jeszcze komentarze typu: „Przecież nie możesz być wiecznie sama”, „Jeszcze komuś zaufasz”, „Otwórz się na nowe znajomości”. Nie wypada być samej. To twoja życiowa porażka, kobieto!

Grubo, prawda? Ale to jeszcze nic. Po rozwodzie usłyszałam mnóstwo różnych, złotych myśli, a jedna lepsza od drugiej. Ludzie, szczególnie ci żyjący w stałych związkach, lubią udzielać dobrych rad. A choć nie mają zielonego pojęcia, co przeszłam i z czym aktualnie muszę się mierzyć, najczęściej wygłaszają stwierdzenia, które są (przepraszam za wyrażenie, ale lepszego znaleźć nie mogę) po prostu z dupy.

No bo jak można powiedzieć rozwódce: „Szkoda, że macie dzieci”? Z pewnością bez nich byłoby łatwiej się rozejść. Ale dzieci są. I są najwspanialszym, co dał mi mój były mąż. Szkoda? Szkoda to jest wtedy, gdy krowa wpadnie do studni. Różnych rzeczy żałuję w życiu, ale na pewno nie tego, że urodziłam dwoje dzieci.

Innym, uroczym tekstem, który usłyszałam, było: „Ja bym do tego nigdy nie dopuściła”. Oczywiście mówi to typowa Matka Polka, z trójką uwieszonych na sobie dzieciach i z mężem, którego więcej w domu nie ma niż jest. Taka, która poświęci wszystko, bo „rodzina jest najważniejsza”, bo „rodzina jest sensem jej istnienia”, bo „dzieci muszą mieć pełny dom”. Ja przecież miałam fanaberię, za mało się starałam, nie mogłam zacisnąć zębów. Ona by do rozwodu nie dopuściła.

Można też trafić na takich, co prosto w twarz ci powiedzą: „Ja wiedziałem/am, że tak będzie”. Bo wy do siebie nigdy nie pasowaliście, bo widać było, że on cię nie kocha blablabla… Nawet jeśli wszyscy wiedzieli, tylko nie ja, to może lepiej ugryźć się w język? Słabo jest słyszeć, że ten związek w ogóle nie był rokujący. Ciekawe, że wszyscy są tacy mądrzy dopiero później.

Mam też taką znajomą, która zawsze jęczy, gdy jej mąż jedzie w delegację. Jeszcze bym to jakoś zrozumiała, gdyby ten wyjazd służbowy trwał pół roku, ale chłopa nie ma raptem 3 dni, a ona już sobie nie radzi z dziećmi, pracą i domowymi obowiązkami. Trzeba być skończoną kretynką, żeby zadzwonić do rozwódki, samotnej matki od dwóch lat i płakać do telefonu, jak to jest ciężko. Nie wiem, naprawdę nie wiem, dlaczego jej jeszcze nie pogoniłam. Fakt, zawsze na koniec mówi: „Ja to nie wiem, jak ty sobie radzisz tak ciągle sama”. Jak? Srak. Muszę, więc robię i nie ma co się rozczulać nad sobą.

I tu dochodzimy do mojego ulubionego zdania! „Ja to cię podziwiam, jesteś taka dzielna”. Serio? Bo nie leżę i nie płaczę, tylko jakoś idę do przodu? Tu nie ma czego podziwiać, to ciężka robota, brak snu, brak czasu, brak pieniędzy, brak miłości. To sztuka dla sztuki, a nie życie. Tu nie ma nic do podziwiania. To pozornie taktowny komentarz. Tak naprawdę wyraża… politowanie.

Ostatnio jedna koleżanka z pracy zapytała mnie, czy nie boję się, że z kolejnym facetem też mi nie wyjdzie. Miałam ochotę zapytać ją, czy nie boi się, że jej małżeństwo też się rozpadnie. Wydaje mi się, że najbardziej zgubna w tych wszystkich relacjach damsko-męskich jest pewność. Wiara, że to ten, że to już na zawsze, że nie zdradzi, nie skrzywdzi, że razem do grobowej deski.  Odrobina niepewności pomaga zachować czujność.

Na pewno znajdują się wokół ciebie jakieś rozwiedzione kobiety lub samotne matki. Zastanów się dobrze, zanim kolejny raz wypalisz z jakimś fantastycznym tekstem. A przede wszystkim zrozum jedno – jeśli nie byłaś w takiej sytuacji, to nie masz żadnego pojęcia, z czym to się je.