W naszym cyklu rozmów o emocjach było już o złości, tym razem z Bartoszem Szymczykiem, psychologiem i psychoterapeutą, rozmawiamy o smutku, o tym, czy sobie na niego pozwalamy, co przeżywanie smutku może nam dać w relacji z drugim człowiekiem i gdzie jest granica między smutkiem a depresją.
Ewa Raczyńska: Może zaczniemy od tego, czym jest smutek?
Bartosz Szymczyk: Smutek jest jedną z podstawowych emocji, która, jak pokazują badania Paula Ekmana, jest uniwersalna. Przeżywają i podobnie wyrażają ją osoby pochodzące z prawie wszystkich kultur, prawie wszędzie na świecie. To emocja, która powoduje także zatrzymanie, refleksję, możliwość spojrzenia na rzeczy inaczej niż do tej pory – to jedna z ważnych ról smutku i jedna z jego definicji.
Jest druga?
Oczywiście, bo smutek to też emocja, która powstaje najczęściej wtedy, kiedy mamy do czynienia ze stratą tego, co dla nas ważne, co sprawiało, że byliśmy szczęśliwi, co dawało nam poczucie bezpieczeństwa, oparcia i stabilności. Kiedy to tracimy, naturalną reakcją jest właśnie smutek, ból i rozpacz. Tak sobie myślę, że ważne przy tym jest, jak okazujemy ten nasz stan emocjonalny, na ile poprzez ekspresję tej emocji zapraszamy innych do tego, by dali nam wsparcie, byli z nami w sytuacji straty.
Tylko my nie lubimy pokazywać, że jesteśmy smutni…
No właśnie, dzisiaj dużo kłopotu dotyczącego smutku dotyczy właśnie jego okazywania. Nie lubimy tego stanu, ponieważ widok smutnej osoby powoduje nasze pobudzenie i konfrontuje z pewnego rodzaju bezradnością. Co więcej, nasze ciało poza naszą świadomością rozpoznaje emocje bliskich nam ludzi na zasadzie lustra – my także zaczynamy je przeżywać. I kiedy widzimy smutek, to powstaje w nas pewnego rodzaju rozdarcie, bo z jednej strony ta reakcja naszego organizmu umożliwia nam większą empatię, a z drugiej musimy skonfrontować się z odbiciem tego smutku w nas samych, co czasami jest trudne do wytrzymania.
Tutaj ważnym elementem dotyczącym właśnie okazywania smutku są różnego rodzaju komunikaty, które nieraz słyszymy od otoczenia, często uwarunkowane kulturowo. Niekiedy w procesie wychowawczym otrzymujemy przekaz, by ekspresją smutku za bardzo innym nie przeszkadzać. Także dorosłym, którzy są smutni, mówimy, by wzięli się w garść, żeby się nie mazali, że wszystko będzie dobrze, że wystarczy się uśmiechnąć. Trzeba jednak mieć tę świadomość, że w ten sposób sygnalizujemy komuś: „Nie przeżywaj tego smutku, bo to ciężkie dla mnie”. Taki komunikat wcale nie anuluje przeżyć tej drugiej osoby, tylko powoduje, że nie czuje się ona akceptowana ze swoimi emocjami, a to wcale nie znaczy, że przestaje je przeżywać, tylko wycofuje się w izolację.
To trudne, bo przecież już w relacji rodzic – dziecko negujemy smutek, umniejszamy jego odczuwanie mówiąc smutnemu dziecku, żeby się nie przejmowało, nie płakało, że w życiu będą jeszcze większe powody do zmartwień.
W takiej relacji trudność stanowi świadomość rodzica, że smutek dziecka oznacza odczuwanie przez niego pewnego rodzaju dyskomfortu. A my jako rodzice czujemy się za los naszego dziecka odpowiedzialni i czasami tę odpowiedzialność rozumiemy tak, że trzeba zrobić wszystko, by komfort dziecka był podtrzymywany za wszelką cenę. A są przecież sytuacje, które wymusza życie i które wiążą się ze stratą, czy ze zmianą. Chociażby, kiedy dziecko idzie do przedszkola. To jest przecież olbrzymia zmiana dla dziecka, która bardzo często, zwłaszcza na początku, budzi wiele obaw i lęków, a także smutek. Bo przecież dziecko traci coś, co było mu już dobrze znane i bezpieczne. Nawet jak odnajdzie się w przedszkolu i lęki miną, smutek przez jakiś czas pozostaje i rzeczywiście rodzice reagują w taki sposób, że trudno jest dziecku ten smutek wyrazić. I rzeczywiście rodzice reagują w taki sposób, że trudno jest dziecku ten smutek wyrazić. A to z reguły pomaga.
Dziecko myśli: „Kiedy jestem smutny, rodzice są smutni”, ma poczucie winy, bo przecież doskonale odczuwa ich brak komfortu w sytuacji, gdy okazuje smutek, nieprawda?
Tak, dziecko wyczuwa nasze emocje, nawet gdy myślimy, że ich nie widać. Myślę sobie, że kiedy nasze dziecko jest smutne, musimy wiedzieć, że to co możemy mu dać, co możemy dawać sobie nawzajem w ogóle, to przyjęcie tych emocji, uspokojenie i podjęcie wspólnej próby ich rozumienia. Akceptując pokazujemy, że emocje po prostu są, że do nas przychodzą, że są sposobem, w jaki reagujemy. Kiedy jest nasza zgoda na cudze emocje i kiedy ktoś czuje, że my się na nie zgadzamy, wtedy można wesprzeć, zachęcić do innych aktywności, czy nawet poradzić. Podstawą skuteczności tych działań jest akceptacja dla tych emocji, które przecież pojawiają się dość spontanicznie i nie jest naszą winą, że jesteśmy smutni. Jak ktoś nas nie akceptuje to nie skorzystamy z jego pomocy.
A jeśli mówimy o tym, co jest groźne w smutku, to właśnie takie zachowania, które mogą się utrwalać. Na przykład poczucie, że inni nas nie rozumieją, że nie można smutku pokazywać na zewnątrz, tylko przeżywać go w sobie. Czasami w relacji z innymi mamy wrażenie, że odebrano nam prawo do przeżywania smutku, albo sami jego sobie nie daliśmy.
Ale właśnie często jest tak, że ukrywanie naszego smutku jest ściśle związane z tym, jak zostaliśmy wychowani, z tym, czy dostaliśmy od innych, myślę o rodzicach, pozwolenie na jego okazywanie.
W tym pozwalaniu sobie na smutek widziałbym dwa źródła. Jedno bardzo głębokie, a drugie wynikające z dzisiejszych czasów, które wiąże się z bardzo silnym obecnie przekazem, by być szczęśliwym, osiągać sukces, tak jakby życie miało się tylko z tego składać. Pod koniec lat 80. powstała w psychologii gałąź nazwana psychologią pozytywną, która nie ma nic wspólnego z taką prostą afirmacją głoszoną przez różnej maści poradniki – mówieniem o sobie, jaki jestem wspaniały, dobry i najlepszy. Psychologia pozytywna zajmuje się głównie refleksją nad tym, że ludzie mimo wielu problemów i kłopotów potrafią wychodzić z nich cało, wracać do normalnego funkcjonowania, a czasem nawet wzrastać po przebytej traumie. Dzisiaj natomiast widoczny jest pewien rodzaj wypaczenia tego podejścia polegający na tym, że trzeba myśleć pozytywnie, utrzymywać w sobie pozytywne emocje. To nie jest sensem psychologii pozytywnej.
Często mówię swoim pacjentom, że z emocjami jest jak z wężem ogrodowym. Jeśli zatkamy jego końcówkę to owszem, woda przestanie lecieć, ale siły nie przestają działać, ciśnienie narasta i może dojść do sytuacji, że gdzieś wąż się rozszczelni, woda zacznie kapać, może pod wpływem ciśnienia zrobi się w nim dziura i woda znajdzie ujście.
Musimy pamiętać, że emocje to sól naszego życia, jego immanentna składowa, nie da się z nich wypisać jak z klubu dyskusyjnego. Owszem można próbować tłumić w sobie, blokować, ale tylko przez pewien czas, Bo prędzej czy później zaczną wychodzić gdzieś indziej. W innej relacji, nie tam gdzie powstały. Smutek pod postacią negatywnych myśli o sobie samym, albo izolacji, albo zaburzeń o charakterze psychosomatycznym. Wtedy to nasze ciało przeżywa za nas smutek, a nie umysł, bo jemu takiego prawa odmawiamy. To jest taka rzecz dotycząca współczesności.
A na tym głębszym poziomie? Gdzie jest problem ze smutkiem?
Myślę sobie, że tu pewien rodzaj kłopotu w pozwalaniu sobie na smutek polega na tym, że od smutku jest blisko do bezradności, a to uczucie jest dla nas bardzo trudne, bo konfrontujemy się z pierwotnymi stanami, kiedy stajemy się bardzo zależni od innych, bardzo wrażliwi i w wielu sytuacjach bardzo mocno bezradni, tak jak na początku naszego życia. Przed tą bezradnością chcemy się bronić za wszelką cenę, na przykład nadmierną aktywnością. Bo będąc smutni odczuwamy pewnego rodzaju kruchość, jesteśmy podatni na zranienia, na uszkodzenia, naruszenia. To są takie stany, których chcielibyśmy unikać, ale nie zawsze jest na to sposób…
Smutek to dla nas oznaka słabości?
Tak, smutek wiąże się z pewnego rodzaju osłabieniem, również na poziomie naszego organizmu, stajemy się apatyczni. Łatwiej zapadamy na choroby, kiedy smutek się przedłuża. Jak jesteśmy smutni to nasza motywacja do działania jest niska, nasz organizm reaguje pewnego rodzaju rozprężeniem, które mogą być przeżywane jako słabość.
Ale ze smutku są też zyski. Myślę, że artyści mogliby w tej kwestii dużo powiedzieć, o tym jak silnym motorem do twórczości jest przeżywanie smutku. Brytyjski psychoanalityk Donald Winnicott wiązał nawet dziecięcą częstość płakania, kiedy jest się smutnym z późniejszą muzykalnością.
Psychoterapeuci sami po sobie widzą, że smutek zwiększa możliwość empatii. Ja na przykład w takiej intymnej sytuacji pomocy psychologicznej, czy psychoterapii czuję się bardziej użytecznym psychoterapeutą, kiedy mój nastrój jest lekko obniżony, gdy jestem trochę smutny. Wtedy potrafię być bardziej empatyczny, choć nie sprawdzałem, czy pacjenci potwierdziliby tę zależność.
Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego, że smutek pozwala na empatię. Będąc w smutku stajemy się wrażliwsi na siebie i na innych. Kiedy jesteśmy smutni, to w większym stopniu rozumiemy emocje innych, łatwiej współodczuwamy, potrafimy być w takim stanie rezonowania emocjonalnego w kontakcie z drugim człowiekiem. To pokazuje, że smutek może być użyteczny. To emocja, która w pewien sposób otwiera nas na innych, jest składową naszej wrażliwości.
Często sensem odczuwania smutku jest zdanie sobie sprawy z tego, że są sytuacje, na które nie mamy wpływu. Może to być przeprowadzka, o której zadecydowali rodzice, czy w dorosłym życiu utrata pracy, choroba, śmierć bliskiego. To daje przestrzeń dla konfrontacji z bezradnością, a stąd już blisko do ekspresji smutku, kiedy przez jego okazanie możemy kogoś przywołać, poprosić o pomoc i ją dostać.
Bywa też tak, że refleksja nad daną sytuacją i smutek uświadomią nam, że jednak mieliśmy na nią wpływ, co może pozwolić nam zmienić sposób postępowania czy myślenia… Aczkolwiek zobaczyć ten swój udział- rzecz bolesna.
Boimy się smutku, bo w którymś momencie stawiamy go na równi z depresją. Gdzie jest granica, za którą można mówić o depresji?
Takich granic jest kilka i odróżniłbym zdecydowanie smutek, który jest emocją trwającą jakiś czas, od depresji będącej stanem przedłużającego się obniżenia nastroju. Depresja jest stanem nastroju, nie jest chwilowa. Medyczne kryterium mówi o epizodzie depresji po dwóch tygodniach trwania w smutku, który staje się nastrojem, czyli rodzajem przeżycia, które obejmuje nie tylko jakiś obszar, ale rozlewa się na całą rzeczywistość. Do tego stanu dochodzą inne objawy somatyczne, związane ze zmianą sposobu spania, czyli towarzyszy nam bezsenność albo nadmierna senność. Zmienia się sposób jedzenia – tracimy apetyt, albo wprost przeciwnie, zaczynamy się objadać. I jeśli towarzyszą nam myśli rozlane na to, że ja jestem beznadziejny, świat jest nieprzyjazny i nie można na nim polegać, a przyszłość jest wyłącznie czarna, to mamy wówczas do czynienia epizodem depresji, który jest czymś więcej niż smutkiem. Kiedy takie epizody powtarzają się co kilka miesięcy, nawracają, możemy mówić o depresji jako zaburzeniu psychicznym. Te kryteria są więc w pewnym sensie wyśrubowane, co jasno pokazuje, że jest duża różnica między smutkiem a depresją.
Ja bym powiedział, że choć smutek i depresja są ze sobą związane, bo osoba z depresją dużo smutku przeżywa, to wydaje mi się, że jednak osią depresji jest nie tylko smutek i strata, ale także bezradność i wycofanie. Trochę tak, jak w eksperymentach Martina Seligmana, który pokazał że depresyjnej rezygnacji można się w pewnym sensie nauczyć.
Depresji nauczyć?
Jeśli sytuacja wygląda tak, że nasze działania nie dają rezultatów, nasz wpływ na rzeczywistość jest marny, czy coś zyskamy, czy stracimy kompletnie nie zależy od nas, tylko od jakiegoś czynnika zewnętrznego lub gdy jesteśmy w sytuacji, gdy jesteśmy w sytuacji, gdy sprawstwo jest nam ciągle odbierane, to poczucie bezradności się generalizuje na wiele innych obszarów życia, utrwala się, nie mija mimo zmiany okoliczności. Martin Seligman eksperymentował na psach, które były umieszczone w klatkach i niestety były traktowane prądem, w sposób losowy- nie było specjalnej reguły. Psy w pewnym momencie doświadczyły takiej generalizacji, że cokolwiek zrobią i tak tym prądem zostaną potraktowane, więc kładły się na podłodze i nie robiły nic. Od pewnego momentu mogły przejść do innego pomieszczenia, gdzie było bezpiecznie i były inne psy. Jednak ten pies, który miał już wyuczoną bezradność, nie szedł tam, pozostawał w bierności. Nawet nie w lęku i panice, jak przy początkowych rażeniach, tylko w smutku i wycofaniu.
Myślę sobie, że to jest trud depresji polegający na pewnego rodzaju wycofaniu i izolacji, to znaczy, że nie podejmujemy takich działań, które mogłyby nam sprzyjać, bo mamy poczucie, że one nic nie dadzą, nie spowodują żadnej zmiany. Nawet gdy różne okoliczności otwierają się przed nami, to w nas jest już tak silnie zakorzenione poczucie bezradności przez przekonanie, że nic od nas nie zależy, że efektem jest tylko dalsza rezygnacja i wycofanie.
Uważam, że to jest kolejny element, który łączy depresję, smutek i bezradność – pewien rodzaj wycofania.
Czasami wyrzucamy sobie, że nie potrafimy być smutni, w sytuacji, która od nas tego wymaga, mamy poczucie winy, że nie współodczuwamy czyjegoś dramatu, straty w odpowiedni sposób. Dlaczego?
Przychodzą mi do głowy dwie odpowiedzi na taką sytuację. Jedna to taka, że zostały nam wpojone pewne wzorce przeżywania smutku, sposoby jego wyrażania, które są bardziej lub mniej akceptowane, zarówno na poziomie kulturowym jak i rodzinnym. Czasami bywa tak, że w nas jest smutek, ale nasza reakcja jest inna niż ogólnie przyjęta. Na przykład w danej kulturze trzeba opłakiwać śmierć bliskich w sposób zbiorowy, a my akurat przeżywamy ten smutek w inny sposób, co nie jest tożsame z ogólnie przyjęta normą, przez co mamy wrażenie, że tego smutku w nas nie ma.
Inna sprawa, że często trudno zmierzyć się z tym smutkiem. Mamy w sobie na przykład surowego sędziego, który mówi: „Co ty robisz, dlaczego się nie smucisz” i my zamiast przeżywać smutek uciekamy, w ten nazwijmy to proces sądowy i skupiamy się na rozstrzyganiu wewnętrznego sporu, dlaczego się nie smucimy, zamiast go przeżywać. To tak, jakby lepiej było mieć poczucie winy niż być smutnym. Osoby mające w sobie surowego sędziego nieświadomie preferują skupienie się na konflikcie, jacy to jesteśmy nieadekwatni, a nie smutni. Ale dzięki temu mają pozorny i krótkotrwały zysk – nie zajmują się sytuacją straty, tylko jakimś wewnętrznym rozliczeniem.
Bo często tak jest, ze różne rzeczy odciągają nas od smutku. Na przykład, by nie przeżywać śmierci bliskiej osoby, która zginęła w wypadku samochodowym, angażujemy się na 200% w proces odszkodowawczy, a nasze prawo sprawia, że możemy to robić przez kilka lat mając od tego smutku pewien rodzaj zwolnienia. Ale od niego nie da się uciec, przychodzi w końcu moment na konfrontację ze stratą osoby najbliższej.
Mówi Pan, że smutek pozwala na empatię, ale może my nie chcemy czuć tego smutku, gdyż wywołuje on w nas bolesne wspomnienia, od których uciekamy. Mówimy dziecku, żeby nie przejmowało się tym, że kolega go zostawił, bo sami zostaliśmy kiedyś porzuceni.
Smutek jest czymś, co nas konfrontuje egzystencjalnie z uczuciem pustki, samotności, lękiem, czy przypadkiem nie jesteśmy tutaj sami. Cień takich zmagań w smutku często pobrzmiewa, przez co staramy się go unikać. Ale z drugiej strony, jeśli my sobie na taką refleksję nie pozwalamy, to bardzo łatwo jest prowadzić takie życie szalone przepełnione zdarzeniami, aktywnością, ale też takie, w którym z czasem tracimy kontrolę, bo nie da się zawsze być szczęśliwym. Jeśli za tym co tylko pozytywne gonimy nieprzerwanie, to tak, jakbyśmy gonili swój własny ogon, a przecież on nam zawsze będzie uciekał. I świata poza ogonem się nie widzi. I tak będzie w nas narastać poczucie frustracji, pewien rodzaj wewnętrznej presji, ale też zewnętrznej, żeby tego smutku nie pokazywać, robić dobra minę do złej gry. A prędzej czy później smutek nas dogoni i wtedy konfrontacja z nim może być tym silniejsza i trudniejsza, bo włożyliśmy całą masę pracy, by go unikać, a tu się nie udało.
Wspomniał Pan, że smutek to też samotność, czy przyjaciół poznamy po tym, że wspierają nas w smutku i go akceptują? Potrafimy być z drugą osobą tak blisko?
Wśród osób nam bliskich możemy być autentyczni, przez to, że możemy smutek wyrażać. To też siła smutku, że dzięki niemu jesteśmy empatyczni, bardziej wrażliwsi, więc jeśli doświadczamy smutku, to łatwiej nam zrozumieć drugą osobą, bliżej nam jest do jej emocji. To bardzo dobrze widać w grupach terapeutycznych, gdzie smutek bywa o wiele lepiej przeżywany wśród osób, które podobne rzeczy przeżyły, tam spotykają się ze zrozumieniem. Takie wsparcie można dać drugiemu człowiekowi.
A w związku?
Pracuję dużo z parami i wydaje mi się, że w związku szczególnie ważne jest wzajemne dawanie sobie na ten smutek miejsca. Nie chodzi o to, żeby razem popadać w żałobę, czy wielką smutę, pewien rodzaj beznadziei. Są pary żyjące w emocjonalnej symbiozie, takim zlaniu, że kiedy jednemu jest źle, to i drugiemu też musi, nie ma wyjścia. A nie o to chodzi. Ważne jest tworzenie sobie okazji na to, by zrozumieć trudne emocje partnera. To jest często walor leczący, bo my, pewnie każdy z nas, ma wyniesione z wychowania czy kultury poczucie lęku, że nasz smutek nie zostanie zrozumiany. A w małżeństwie zdarza się, że mamy obniżoną dostępność emocjonalną, bo akurat jesteśmy każde gdzieś w swoich sprawach, mamy różnice zdań na jakiś temat. I właśnie szczególnie ważne jest to, by nawet, gdy ta dostępność nie jest pełna, bo musimy lecieć i spieszyć, się, dawać drobne sygnał uznania tej cudzej emocji, pokazać: „widzę że jesteś smutny”. To może być słowo, dotknięcie, ale to zawszę będzie coś, co daje nam poczucie istnienia mostu łączącego nas z partnerem. Że choć ja jestem w smutku, a ta druga osoba w pędzie, to jest między nami więź, zrozumienie, poczucie, że nie zostajemy sami. To chroni przed osunięciem się ze smutku, który jest tak jak mówiliśmy chwilowy, w depresję. Tym, co chroni jest właśnie ta więź, poczucie, że ktoś nas w smutku trochę poniesie, trochę pomieści, ogarnie. My wiemy, że możemy to samo dać tej drugiej osobie, ale nie teraz. Więź daje poczucie ogromnej siły. To taka swoista odporność przed zapadnięciem się w depresję.
Rozmawiając przypomniałam sobie o bajce „W głowie się nie mieści”. Oglądał Pan?
Tak, nawet pisałem recenzję. A ta bajka jest dokładnie o tym, o czym tu rozmawiamy. Czy widzimy w naszym życiu miejsce dla smutku, czy inni dają nam na nasz smutek przestrzeń, co przeżycie smutku nam daje, czego się w nim boimy. To jest taka bajka, którą polecam i dzieciom i dorosłym. Rodzicom nie tylko po to, by lepiej rozumieć swoje dzieci, ale też, by lepiej rozumieć siebie. Bo to, co dzieje się z bohaterką tej bajki w podobny sposób mówi o nas. Bo kiedy walczymy ze smutkiem, nie dajemy sobie do niego prawa, to on i tak nas dosięga…
Bartosz Szymczyk psycholog, psychoterapeuta par i rodzin, członek Sekcji Naukowej Terapii Rodzin Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Pracuje również indywidualnie z osobami, które doświadczają lęku, zagubienia i przygnębienia. Współzałożyciel Ośrodka Naukowo-Terapeutycznego „Ogrody Zmian”.