Go to content

Nie jesteś ważny, człowieku. Jeśli tylko cudze przedkładasz nad swoje

Fot. iStock/lofilolo

Człowiek ma plany. W głowie, na liście „to do”, a także w szufladzie, zamknięte pod kluczykiem. Z reguły całkiem obszerna to lista… punkty, podpunkty, wydrukowane albo odręcznie utrwalone z pomocą schludnej kaligrafii. To są plany człowieka. Potem, człowiek ma cudze plany, najczęściej doraźne, na gębę, telefon, email też bywa popularny, zwłaszcza ostatnimi czasy. Te drugie plany, z reguły podlegają realizacji natychmiastowej. Te pierwsze, całkiem przeciwnie!  Leżą odłogiem. Czekają na lepszy czas, mówimy, kiedy wreszcie będzie można usiąść, przewertować  to życie i zająć się tym czym zajmować się powinniśmy. Sobą znaczy się. Bo czyż nie sobą powinniśmy się zajmować? No niby tak, powiemy, ale telefon dzwoni, zadanie dostajemy i na złamanie karku lecimy je realizować.

Więc o co chodzi? Instynkt bowiem powinien raczej ku naszym marzeniom nas pchać. Czemu zatem realizujemy cudze życzenia z nabożną nadgorliwością traktując swoje pragnienia i potrzeby tak bardzo po macoszemu?

Przyszło mi do głowy, że chodzi o nagrodę i ten kod wygrawerowany na jakimś tam płacie przez mamę lub tatę albo społeczeństwo. Nagrodę, która idzie w parze z jakże pożądaną powszechnie zdolnością „zadawalania innych”. Znowu bowiem dziecko trzeba na scenę przywołać, to wewnętrzne dziecko, które od wersji mini mini, niemalże od dnia narodzin, jedną miało misję: przetrwać. A żeby przetrwać musiało wiedzieć jak przypodobać się światu, jak zadowolić tych wszystkich wymagających, którzy notabene, sami za dziecka przerabiali to, czego dziecko właśnie nauczyć się musi.

Sprawa była przy tym prosta. Działanie zgodne z oczekiwaniami było nagradzane. Przede wszystkim uwagą, wsparciem, zadowoleniem, zaangażowaniem w dziecka świat. Działanie wbrew oczekiwaniom niestety było karane: obojętnością, raniącą krytyką, brutalnym podcinaniem skrzydeł i co najgorsze komunikatem, że co to za dziecko na miłość boską! nic nie warte.

Nic więc dziwnego, że życie dziecka dookoła oczekiwań się plotło i z prawdziwą potrzebą, z tym wewnętrznym: „to jestem ja i tak postąpić muszę”, niewiele wspólnego miało. Kod przy tym był jednak tak cudownie prosty. Więc każde dziecko, prawie bez wyjątku, dzielnie wykonywało to, co zlecone mu było. Jak miało pomysł własny, nierzadko o geniusz zahaczający, było gaszone w brutalny wręcz sposób i powiadamiane drukowanymi literami, że mama czy tata są z dziecka takiego bardzo, ale to bardzo, niezadowoleni.

Dziecko urosło, wiadomo. Zrobił się z niego spory człowiek. Ale kod jest ciągle ten sam, niezmieniony , na jakimś tam płacie dłutkiem wychowawcy dobrze utrwalony. Niesie on jedną, druzgocącą acz zasadniczą wiadomość: nie jesteś ważny człowieku. Twoje marzenia, pragnienia, te żałosne listy „to do”, ta cała mozolna kaligrafia życzeń, to zwykła bzdura i strata czasu. Weź ty się lepiej za zadawalanie innych, bo to oni są warci a nie ty.

Ilu z nas ma taki kod? Ilu rozpoznaje w tym wszystkim siebie? Pewnie tłum, bo wychowanie na powyższą modłę to był standard swego czasu w Polsce. I wszystko jeszcze byłoby ok, gdybyśmy od zawsze mieli świadomość tego wychowawczego podtekstu. Gdybyśmy tylko zdawali sobie sprawę z tego co nam na tym płacie napisano. Ale niestety. Wychowawcza to jest enigma i nie tak łatwo ją złamać. Chociaż złamać można! Trzeba tylko przyjrzeć się własnym sukcesom z jednej strony i ich brakowi z drugiej. Czy rzeczywiście jest tak, że jak koleżanka prosi to bierzemy się do roboty i rezultaty mamy oszałamiające, a jak projekt jest nasz, to odkładamy go na potem, prokrastynuujemy jak Olimpijczycy, po mistrzowsku? Jeśli bowiem jest tak, że cudze przedkładamy nad swoje, wbrew logice i naglącej potrzebie, to szanse są, że voila! Mamy w móżdżek wbity kod: nie jesteś ważny człowieku. Tenże zaś najczęściej idzie w parze z kodem: zadawalacz. No i mamy efekt wiecznego niespełnienia.

Świadomość przy tym to piękna rzecz. No bo jakże tu odkładać upragnione plany i marzenia na potem gdy człowiek już wie dlaczego to robi. I o ileż łatwiej jest odmówić wszystkim potrzebowskim dookoła, gdy rozpracowało się mechanizm własnych zachowań. Świadomość bowiem nie tylko otwiera oczy, ale i zobowiązuje. Do tej pory człowiek bowiem nie wiedział, ba! całkowicie nie rozumiał dlaczego, kiedy wolna chwila na coś własnego już się pojawiła, on zamiast zabrać się do dzieła, zalegał na kanapie, by bezmyślnie oglądać nic nie wnoszący, a nawet niepokojący mentalnie show o pannach i paniach Kardashian, czy inne, podobne kuriozum medialne. Ileż to czasu przelało się niejednemu przez palce, gdy tak marnotrawił życie czyniąc rzeczy bezrozumne. I oczywiście, że trochę niewinnej głupotki w życiu też nam potrzeba. I oczywiście, że pomagać ludziom to sprawa jest szczytna. Absolutnie nie próbuję tu lansować konceptu, że bliźniemu ręki nie należy podawać. Trzeba jednak nie tylko znać umiar, ile może i przede wszystkim wiedzieć kiedy postępując w taki czy nie inny sposób, nie sabotażujemy przypadkiem siebie. Ciężko jest bowiem odkodować kod, który utrwalono nam przez lata. Ciężko jest oswoić się z myślą, że jesteśmy ważni. Ciężko rozwinąć skrzydła, które regularnie nam podcinano. Ciężko, bo wszystko w nas mówi do nas starym tekstem.

Dlatego świadomość to taka piękna rzecz. No i nie sposób od niej uciec, nie sposób nie zauważyć. Jak raz się włączy to jak czerwona lampka, świecić się będzie natrętnie, aż człowiek odczyta wiadomość i zacznie działać w jej kierunku. Bo prawda jest taka, że jesteś ważny, człowieku. Więc pora przestać udawać, że nie.